28 sierpnia 2016

Samotność i rozpacz

[Zapiski z emigracji 7]
Jeszcze Niemcy!
Tutaj najważniejsze jest tylko, żeby się najeść i coś mocnego wypić. Trzeba koniecznie wypić, żeby zapomnieć i w stanie zachwiania położyć się spać. Jeszcze ci, co dzisiaj nie odpłynęli, nie mogą zapomnieć przed zaśnięciem, żeby ustalić, co się będzie jutro jadło, co piło, co będzie się gotowało.
To obłęd. Tu ludzie żyją tylko pracą, jedzeniem i piciem. A! Koniecznie trzeba pooglądać jakiś tam program telewizyjny, najlepiej film, który nie ma tłumaczenia, ale nie wymaga myślenia.

Jestem może niesprawiedliwy, ale to płytkie Życie!

Kobiety traktuje się tutaj bardzo przedmiotowo, a przynajmniej mężczyźni tak się o nich wyrażają. Liczy się tylko sfera seksu, nic więcej. Każdą kobietę ocenia się pod kątem czy chciałbym ją posiąść, czy też nie. Przy tym te kobiety, których nie chciałbym posiąść, obrzucane są takimi wulgaryzmami, że głowa rozbolałaby pirata.
*
Mało, za mało piszę! Praktycznie to ostatnio przestałem pisać. Tak mnie codzienne problemy zaabsorbowały, że żyję z dnia na dzień, czekając czy mnie zawołają do pracy, czy nie. to nieciekawy układ, ale na inny, na razie, nie ma widoków!
Obiecuję sobie, że muszę nad tym popracować i przyzwyczaić współlokatorów do tego, że siadam i piszę, i czytam, i uczę się, a cała reszta mnie guzik obchodzi. Co innego jednak sobie obiecywać, a co innego zrobić!

A teraz Anglia!

Pomyślałem sobie wczoraj, że zapowiedziałem na blogu inny temat, a dzisiaj wiem, że wyszło co innego.
Wiem! Życie! Nie przewidzisz scenariusza, jaki życie napisze ci każdego dnia. Na przykład. Znajomy stracił jakiś czas temu pracę. Dałem jego namiary swojemu menadżerowi. Znajomy już pracuje ponad dwa tygodnie. Jakiś czas temu dostał pierwszą wypłatę (tygodniowy angielski system płac z tygodniowym poślizgiem).
Co mi powiedział znajomy? Powiedział mi, że w tej robocie więcej go wkurza niż cieszy. Zapowiedział, że szuka innej pracy, bo za takie pieniądze to on nie ma zamiaru tracić zdrowia!
Praca, jak praca, mówię. Trzeba swoje wyrobić. Swoje odstać. A stawki są wszędzie jednakowe.
Nie docierają takie argumenty do mojego znajomego, który na wykonywaną pracę jest bardzo wkurzony, choć na wypłatę wcale się nie wkurza.
Dzisiaj poinformował mnie, że wczoraj zrobił imprezę, a jutro jedzie do pracy. Mówił to i był zadowolony. Nie wspominał już o zmianie pracy. Myślę, że zostanie tam tak długo, aż go zwolnią. Zwłaszcza, że bardzo silny jest w gadce. Trochę gorzej z wykonywaniem nakazanej pracy.

Przeraża mnie tutaj prostactwo u niektórych moich rodaków. Przeraża mnie fakt, że owo prostactwo jest jakby na topie i nie ma szans na przebicie ktoś, kto prostakiem nie jest.
Wcale nie tak dawno otrzymałem wiadomość, że to nie jest świat dla wrażliwców. Coraz bardziej się o tym przekonuję i samotność moja oraz rozpacz większe są z dnia na dzień. Nie tracę jednak nadziei, że odnajdę tutaj swoje miejsce na tych kilka miesięcy, a może nawet i lat.

Tutaj, jak w Niemczech, zauważam, że zaniedbuję pisanie. Zaniedbuję moich znajomych i przyjaciół. I tak w Anglii, jak i w Niemczech, tłumaczę sobie, że to tylko przejściówka, że to na pewno się odmieni, choć tak trudno dostrzec światełko w tunelu.

W piątek w pracy podzieliłem się z kolegą ciastkami i napojem energetycznym. Dziękował mi bardzo i obiecywał, że się odwdzięczy. Dopiero później dowiedziałem się, że od kilku dni głoduje, ponieważ czeka na pierwszą wypłatę po przerwie w zatrudnieniu. Na kolejnej przerwie zauważyłem, że jego znajomy załatwił mu makaron do zjedzenia.
Zdenerwowałem się na kolegę i mówię mu, że mógł mi powiedzieć, że nie ma na jedzenie. Nic nie powiedział. To fajny, szczery chłopak, choć chyba bardziej zagubiony tutaj niż ja, a przecież przebywa w Anglii ponad trzy lata. Można by jego historię opisać w formie książki i pokazać Polakom w kraju ten raj zagranicy.

Coraz bardziej docierają do mnie narzekania moich rodaków na kraj, który miał być ich El Dorado, a stał się miejscem zesłania i walki z wszelkiej maści nałogami i patologią.
Mam też wrażenie, że przylepiają się do mnie ludzie nie potrafiący się tutaj odnaleźć, płynący z prądem, jak śmieci i dający się ponieść rozpaczy.
Czasami czuję się jak Chrystus otoczony wyrzutkami społeczeństwa i wołający, że oni pierwsi osiągną Królestwo Niebieskie.

Zanotowałem sobie kilka dni temu: Samotność, rozpacz, biała kreska, ewentualnie słodki zapach dymu czarodziejki marychy…, to jest to, co zabija fakt świadomości takiej a nie innej egzystencji.
Jeszcze nie wszedłem w ten rytm i to jest właśnie nadzieja, że jeszcze płynę pod prąd i nie mam zamiaru inaczej!
Pozdrawiam tych, którym się wiedzie i tych na dnie rozpaczy!

PS
Przed chwilą pełno słońca, a teraz deszcz za oknem.
Kto tutaj był, ten wie, że to normalne w tym kraju! 
No i znów pełno słońca, choć minęło tylko kilka minut! 


24 sierpnia 2016

Wracam powoli...

[Zapiski z emigracji 6]
Cześć kolego! Jak zdrówko u ciebie, imprezujesz trochę? Widzę, że bloga odpuściłeś…
Hej kolego, jak sobie radzisz? Tu po staremu – wódka, robota, dzień się nie kończy. Pozdrowienia…
Tyle cytatów z Polski!
Jedyna osoba, która poza najbliższą rodziną znajduje czas, żeby się odezwać!
Nadrobię, Przyjacielu, nadrobię zaległości. Daj mi jeszcze chwilę! nic nie odpuściłem. Muszę, po prostu, wejść w ten pieprzony angielski rytm!

Ciągle coś mnie gryzie i to niekoniecznie wyrzuty sumienia.
Co jakiś czas walczę z insektami. Co rusz wyskakuje mi kolejne uczulenie. Nie wiedziałem, że tak trudno będzie mi się dostosować do nowych warunków.
Najgorsze jest uzależnienie od innych osób. No i ta blokada językowa. Powoli zaczynam słyszeć, co mówią do mnie ludzie po angielsku, ale pierwsze tygodnie były okropne. Często mam takie chwile, że życie tutaj dosłownie mnie paraliżuje. Czuję, że naprawdę jestem w obcym miejscu. A przecież mam odpowiedni zasób słownictwa i tę dozę pewności siebie. A jednak!
Pamiętam, jak w Niemczech miałem problem z dostępem do Internetu. Wyświetlały mi się sieci wi-fi, ale doprosić się hasła od właścicieli nie mogłem. Proponowałem, że będę płacił umówioną kwotę, a hasło wpisze mi ktoś z domowników, żebym ja go nie widział.
Nic z tego. Szefowa odsyłała mnie do syna, syn do szefowej. Przy tym podawali różne powody tego, żeby mi tego hasła nie wpisać.
W końcu odpuściłem, a mobilny dostęp do Internetu działał tak, że ciągle bolała mnie głowa.

W Nottingham nie mam raczej problemu z dostępem do Internetu, choć transfer pozostawia wiele do życzenia. W większości przypadków dostęp do Internetu wliczony jest po prostu w koszt pokoju. Co innego prędkość tegoż Internetu, zwłaszcza gdy z wi-fi korzysta kilka osób.
Nie ma co jednak narzekać. Mam kontakt z rodziną i znajomymi, np. na FB. Natomiast jak często z tej możliwości korzystam, to już inna bajka.

W Niemczech pamiętam, jak wszyscy wszystkich wszystkimi straszyli. A to matką szefowej, która podczas naszej nieobecności miała chodzić po pokojach i zaglądać w różne kąty. Coś w tym było, ponieważ często zwracała mi uwagę, że nie zamykam okna albo nie zakręcam grzejnika w czasie, gdy jestem w pracy. Polacy straszyli się nawzajem szefostwem, a nawet napuszczali jeden na drugiego. Nikomu nie można było ufać poza osobą, która cię właśnie przestrzegała przed całym światem. Ale to właśnie tej nie osobie nie wolno było ufać!
Tam każdy miał coś do powiedzenia na temat swoich znajomych rodaków.

W Nottingham nie spotykam się z tym. Wydaje mi się, że tutaj ludzie zajęci są bardziej sobą niż innymi. Każdy dba o to, aby mieć pracę i aby tę pracę wykonywać nieprzerwanie. Najgorsze są wolne dni, czyli OFFY! Takich kilka wolnych dni potrafi człowieka wybić z równowagi i skomplikować mu tutaj życie. Zwłaszcza jeśli założyłeś, że chciałbyś osiągnąć jakiś tam własny cel.

Naprawdę uczę się życia od nowa. Mam zamiar wytrzymać tu tak długo, jak to będzie możliwe. Łatwo nie jest, tylko co ja mogę na razie powiedzieć, skoro jestem tu dopiero dwa miesiące i kilka dni.

Spotykałem ludzi, którzy się tutaj zagubili, popłynęli i próbują od nowa układać sobie życie. Mam znajomego, który od 12 lat pracuje i nie dorobił się niczego. Ale utrzymuje rodzinę i ciężko haruje codziennie. Lubię tego człowieka, ponieważ wydaje mi się dosłownie tytanem pracy.
Poznałem też ludzi, którzy zgodzili się na to, że upijają się na umór i żyją od wypłaty do wypłaty, bez żadnej nadziei na lepsze jutro. A używek jest tutaj co niemiara i to na wyciągnięcie ręki. Wystarczy przepracować trzy, cztery dni w tygodniu, opłacić pokój i hulaj dusza przez kilka kolejnych dni.
Widzę i takie obrazki, jakby ludzie uciekali przed tym, żeby widzieć i zrozumieć swoje położenie.
Prawdziwa mozaika szczęścia i nieszczęścia ludzkiego.

Błądziłem w życiu wiele razy, ale dopiero tutaj uświadomiłem sobie, jak bardzo chcę zmienić swoje życie. Nieważne, ile jeszcze tego życia mi zostało. Każdy dzień chcę przeżyć tak, żeby móc iść spać z czystym sumieniem.
Znam takiego siebie z przeszłości, którego muszę odnaleźć. I będę to robił tutaj, w tym tyglu zagubienia, niepewności o dzień jutrzejszy i nierzadko rozpaczy.
Nie odkryję nowych lądów, jeśli napiszę, że na każdej emigracji człowiek skazany jest przede wszystkim na siebie. I jak dobrze, że mam przy sobie kawałek mojej rodziny. Tutaj to prawdziwe szczęście!

Ostatnio dojeżdżam do pracy do Melton Mowbray. Ale o tym innym razem, jak również o tym, że żal mi polskiej kurwy!
Wiem, że miałem nie używać bluźnierstw na blogu. Mała odskocznia od tej zasady nie zaszkodzi, ponieważ to, co tutaj widzę, jest warte odnotowania.

PS
Aż strach pomyśleć, jak człowiek jest tutaj zdany na samego siebie.

 
Wiem trochę więcej o życiu!!!

3 sierpnia 2016

Zapiski z emigracji [5]

Z sufitu w salonie kapie woda. Zarządca się nie pojawia, ponieważ twierdzi, że to nasz problem, a nie jego. Wczoraj walczyłem z odpływem wody, ale w końcu się poddałem. Nie znam się na tym i nie należy to do moich obowiązków.
Tutaj ciągle mówi się o pieniądzach, ale trudno się temu dziwić, gdy z tygodnia na tydzień musisz zapłacić za mieszkanie i zadbać o swoje wyżywienie.
Pieniądze mają to do siebie, że szybciej się rozchodzą niż je zarabiasz, zwłaszcza że do wydawania pieniędzy jest zawsze więcej chętnych, niż do ich zarabiania.

Wspomnienia z poprzedniej emigracji.
Spokojny raczej dzień. Byłby całkiem spokojny, gdyby nie Polacy. Najpierw kilka godzin pracowałem z Aldoną, która koniecznie musi na kogoś coś tam powiedzieć i wszystko o wszystkich wie.
Później fajnie, bo Wolfgang, z okazji urodzin, zrobił mały poczęstunek i wszystkich zaprosił. Poszedłem po chłopaków i Bossa. Wszyscy braliśmy udział w poczęstunku. Trwało to może 10-15 minut.
Kilka minut przed przerwą wróciłem do Polaków i dowiedziałem się, że nie ma dla mnie roboty.
Następnie się okazało, że jednak mam iść zapytać Wolfganga, gdzie wyrzucić połamane skrzynki. Zrobiłem to. Nie wiedziałem, że moje dogadanie się z Wolfgangiem wywoła takie zdziwienie.
A poszło tylko o to, że po angielsku powiedział mi kolor kosza, do którego skrzynki powinny trafić.
Po tym miałem jeszcze układać skrzynki, które przewrócił wiatr. Skończyłem tę robotę już w trakcie pauzy. Polak, który godzinę wcześniej stwierdził, że nie ma dla mnie pracy, wołał mnie na pauzę. Powiedziałem, że muszę skończyć tę robotę i pod nosem dodałem sobie: Przecież nie było dla mnie pracy!
Po południu spokojnie pracowałem z Niemcami. Bez pośpiechu robiłem swoje do czasu, aż zakomunikowano fajrant.
Zaczynam rozumieć słowa i zwroty. Nie brakuje mi chęci, żeby nauczyć się komunikować w obcym mi języku. Nie ma jednak na razie nikogo, kto zechciałby mi pomóc. Tu liczy się tylko kasa i najlepiej, jak jesteś uzależniony od kogoś.
Po fajrancie pakowaliśmy towar. Początkowo robiłem to z Niemcem i Pamelą ze Sri Lanki. Fajnie się pracowało, spokojnie, jeszcze kilkanaście minut i wszystko byłoby zrobione, ale pojawili się Polacy, żeby nam pomóc i zaczęła się nerwówka. Musieli pokazać, jak szybko pracują i że robota pali im się w rękach. Nie wiem po co? obłęd. Po kilku minutach było po pracy i poszliśmy do domu.

Zdziwiony byłem niezmiernie, gdy chłopaki skrócili sobie dzisiaj przerwę o 10 min. Pytam, warum? I w odpowiedzi słyszę: Przecież byliśmy na poczęstunku.
Niesamowite, nikt z innych pracowników nie pomyślał, żeby odrabiać ten poczęstunek. Uśmiechnąłem się w duchu i poszedłem robić swoje.
Kończyliśmy pracę o godzinie 1636 albo troszeczkę i wcześniej. Ale Albert wpisał godzinę 1640. Jak to się ma do tej uczciwości i urywania sobie przerwy, bo byliśmy na poczęstunku? Pytałem siebie w duchu i przyznam, że nie łapię tego!

Teraz o tym, co tutaj.
Tutaj na razie nikt nikogo nie pogania. Często można usłyszeć naganę, że robisz za szybko. System pracy jest zupełnie inny. Ludzie mają czas, żeby ze sobą porozmawiać i uśmiechnąć się do siebie.
Poznałem kilku życzliwych Polaków, na których mogę liczyć w trudnych chwilach, a tych nie brakuje na emigracji.
Napisałem kilka słów do Żony. W odpowiedzi dostałem dość budujące słowa, za co jestem jej wdzięczny.

Znajomy zakomunikował mi ostatnio, że wyszczuplałem. Przyznam, że nie sposób tego nie zauważyć.
Wierzę, że nie będzie ciągle pod górę i w końcu zacznie się schodzenie w dół, ale na to chyba jeszcze trzeba czasu.
Na marginesie trzeba stwierdzić, że emigracja wśród rodaków to niesamowite doświadczenie.

Woda nadal kapie z sufitu. Nie wiadomo, jak długo to potrwa. Jeszcze mam do wykonania kilka telefonów i czekać czy jutro nie będzie pustego dnia!

Ciekawe, jak długo pisane będzie mi tu zostać?


2 sierpnia 2016

Zapiski z emigracji [4]

Znajomy napisał mi ostatnio, co tam u mnie – nie widać mnie na blogu, nie słychać, co u mnie i w ogóle, co jest grane?
Tutaj jest tak, że dwa, trzy dni bez pracy może rozbić wszystkie twoje plany.
Właśnie to przeżywam, choć kilkanaście minut temu miałem telefon, że jutro będę znów wiózł ludzi do pracy. Mam się rano stawić w miejscu, którego nie znam. Co miałem powiedzieć? Powiedziałem, że za chwilę wybiorę się w miasto i spróbuję znaleźć to miejsce, którego jeszcze nie znam.
Zaczynają mi się mylić emigracje, choć było ich zaledwie dwie. Jasne, że lepiej jest przyjechać za granicę, wstać rano i wiedzieć, że budzisz się do pracy. Następnie odpukać swoje ileś tam godzin, a następnie zjechać do domu z pewnością, że właśnie zaliczyłeś kolejną dniówkę.
Tym razem jest trochę inaczej. Codziennie wieczorem przeżywasz niepewność czy zawołają cię na następny dzień.
Coś mi ciągle mówi, że to przejściówka, ale nie jest łatwo taką przejściówkę przeczekać.
Wrócę na chwilę do tamtej wcześniejszej emigracji.

Tutaj rozmawia się głównie o pieniądzach. Liczy się tylko kasa.
Dzisiaj, jak zresztą od kilku dni, chciałem się od Kateriny dowiedzieć kilku słów i zwrotów obcym mi języku. Niechętnie dzieli się ze mną swoją znajomością języka. Jak dobrze pamiętam, wczoraj powiedziała mi, że i tak już dużo umiem. Sęk w tym, że ja umiem dosłownie kilka zwrotów.
Dzisiaj, kiedy o coś tam zapytałem, znajoma wtrąciła się i powiedziała, że Katerina powinna brać ode mnie pieniądze za korepetycje. Ta ostatnia później powiedziała w żartach, że nic mi nie powie, jeśli nie ustalimy stawki za korepetycje.
To był żart, ale był tyle razy powtarzany, że poczułem się nieswojo. Niewiele też od tego momentu się od niej dowiedziałem.
Kasa.
Jakby ktoś chciał mi dać do zrozumienia, że liczy się tylko kasa. Nikt ci nie pomoże. Zresztą, po co ci wiedzieć więcej, niż wiesz?
Razem z Polkami pracują Niemki. To miłe kobiety, potrafią się uśmiechać i nie mówią ciągle o pieniądzach.

Słucham nieustannie podszeptów, na kogo trzeba uważać, kto tu rządzi, kogo trzeba słuchać, z kim trzymać.
To jest obłęd, jak my Polacy potrafimy sobie na obczyźnie życie utrudniać, zamiast się wspierać i pomagać sobie!

Nie narzekam! To moja ofiara za błędy, jakie popełniłem w przeszłości.
Nie jest jednak łatwo być na emigracji wśród Polaków.
Myślę, że gdybym miał okazję pracować tylko z obcokrajowcami, szybko nauczyłbym się języka i rozwinął się trochę!

Jestem jednak z siebie zadowolony, ponieważ nie kraczę, jak reszta wron.

Dzisiaj pracowałem ponad 9 godzin. Nie jest łatwo. Czuję się obolały i zmęczony. Później zrobiliśmy zakupy. Jeszcze wyniosę kosz. Sąsiad mówi, że mogę kosz wynieść jutro (2005), po co dzisiaj?
Tutaj nikt nie zwraca uwagi na brud czy bałagan.
W sobotę posprzątałem swój przybytek (kuchnia) i zabrałem się też za sprzątanie łazienki. Zrobiłem też sobie i chłopakom pranie. Oni nie umieją obsługiwać pralki. Myślę jednak, że następnym razem powiem im, że jak chcą, to zapraszam do pralni, pokażę im, jak się obsługuje pralkę i hejda!

Liczy się tylko robota, zjeść, wypić, coś tam więcej niż wypić i kasa!

Moje porządki zaktywizowały znajomego, który też odkurzył i trochę posprzątał w swoim pokoju!
Idę wynieść śmieci! Nie ma jutro!

Wracam do mojej obecnej sytuacji.
Trafiłem na ludzi szczerych, ale tak niepoukładanych, że boję się myśleć o jutrze. Część z nich świetnie radzi sobie w nowym świecie, ale większość to wyrobnicy i ludzie skazani na innych.
Więcej niż pracy jest tu z pewnością używek, na które polują moi rodac od piątku do niedzieli. W poniedziałek trzeba wstać do pracy i jest problem z bólem głowy czy pustym kontem, które jakość szybko opustoszało.
Za krótko jestem, żeby cokolwiek stwierdzić, ale widzę, że tutaj żyje się z dnia na dzień, od dnia roboczego, do dnia roboczego. Później weekend i od nowa.
Niech nikt mnie nie pyta czy to dobrze. Jeszcze nie wiem. Pracowałem dni kilka z Anglikami i zdają się żyć podobnie do moich rodaków.
Wspomniałem, że poznałem kilka osób, które starają się ogarnąć swoją egzystencję i budować tutaj swój świat.
Wiem na dzisiaj, że muszę zacisnąć zęby i spróbować znaleźć się tutaj jutro!

 
Przekonajcie się sami!

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...