28 lutego 2017

Będę grzeczny

Otrzymałem ostatnio taką oto wiadomość: 
Hi guys! Sorry but … have informed us that they no longer require us to supply you to them, this means there is no more work for you.
If we engage another client we will be back in touch as we thought your work more than satisfactory.
Sorry and good luck. Vinnie.
Wiem, można dostać jobla… Ale po kolei.

26 lutego 2017

O żesz kur...! (1.)

Z Sieci
Są takie miejsca na Ziemi, w których, jeśli nie używasz wulgaryzmów. Jeśli nie rzucasz mięsem, to jesteś albo niepewny, albo jakiś pedał i, na ogół, po jaki chuj, z kimś takim się zadawać. Nie wiadomo, kurwa, co taki sobie myśli, który nawet „kurwa” nie potrafi powiedzieć. Nie wiadomo, kurwa, co taki sobie myśli!
A jak jeszcze nie pije gorzały taki gość, to nie ma mowy, żeby pedałem nie był!
Niech taki najlepiej spierdala tam, gdzie jego miejsce, czyli do kochanej ojczyzny, na którą tutaj większość ma wyjebane, a tam to już mają raj wszyscy pojebańcy, mogą tam żyć spokojnie i niech stąd spierdalają.
Tutaj nam, kurwa, kurwa, nie trzeba jakichś księży w cywilu czy pierdolonych kapłanów z jebanej Armii Zbawienia.

25 lutego 2017

Wracam i startuję!

Na początku od razu, że o wulgarnym niby wpisie wcale nie zapomniałem, tylko robi się z tego coś na kształt jakiegoś tam na niby studium naukowego, czyli po ludzku mówiąc, gadaniem trzy po trzy.
Tymczasem wciąż docierają do mnie sygnały z kraju od ludzi mi przychylnych, a czasem nawet wrogów. Wciąż słyszę pytania czy i kiedy wracam, czy mam zamiar za rok wystartować w wyborach i czy w ogóle myślę o powrocie do gry w samorządowym bajorku przeze mnie gettem nazwanym.
Jasne, że wracam i jasne, że startuję! 

22 lutego 2017

Jebaka, macho czy gej?!

‑ Mieszkasz sam, bez kobiety? – dopytuje Martin.
‑ Sam, żona została w Polsce.
‑ A takiej do ruchania sobie nie załatwiłeś?
‑ Nie myślę o tym, Martin. Teraz myślę o tym, że mój syn przyjedzie.
‑ A ile syn ma lat? – Martin nie odpuszcza.
‑ Ponad dwadzieścia – mówię.
‑ To jemu będzie łatwo załatwić coś do ruchania i sobie, i tobie. Jak będziesz chciał, to załatwi.
‑ Załatwi, co? – teraz ja pytam.

19 lutego 2017

Bigot - wulgarnie, dosadnie...

Opracowując tekst na temat wulgaryzmów, bluźnierstw i przekleństw oraz mylenia tych pojęć przez niektórych, wpadłem na własną, dosadną i związaną z tekstem definicję bigota.
Przyjmijcie to jako przekąskę, przed głównym daniem – postem.

Co Wy na takie właśnie wyjaśnienie pobożności na pokaz? 
Druga kopia dla tych, co szybko mogą zapomnieć!

18 lutego 2017

Taki mały przerywnik

W ramach Mojej Świętej Wojny z Głupotą ludzką, czyli i swoją również, taki mały przerywnik przed napisaniem kolejnego posta:

17 lutego 2017

Czego to ja nie...

Czego to ja nie robiłem w swoim krótkim życiu! Czego to ja nie zdążę zrobić w swoim krótkim życiu! Piszę „krótkim”, gdyż myślę o świadomości przebłyskach, a nie o jakimś tam trwaniu od celu do celu, gonitwie za mamoną, gdy miałem pełen żołądek, gdym przyodziany był i miałem dach nad głową. Piszę „krótkim”, bo w życiu dotychczasowym niezbyt długo żyłem naprawdę. Za to dość długo umarłym byłem, oddychając jak inni.

13 lutego 2017

Moja Święta Wojna z Głupotą

Wdzięczny wszystkim jestem,
bo wszyscy Życia mnie uczą!
Najpierw napiszę, że na Fb ogłosiłem Moją Świętą Wojnę z Głupotą, jako odwiecznym wrogiem człowieka.
Napiszę też, co w związku z tym jakiś czas temu w natchnieniu zwariowanym napisałem, myśląc przyszłej o walce.
O, Wy, którzy ze mną pospołu, idziecie na tę wojnę, którzy u mego boku zamierzacie walczyć, musicie być bogaci w spojrzenie wokół siebie, żeby wychwycić to, co trzeba zutylizować, co trzeba wyplenić, wypalić z ludzkiego życia, zabetonować, zniszczyć…, żeby ludzie przyszłości mogli w muzeach podziwiać naszą wspaniałą głupotę, jak my dziś podziwiamy umocnienia wojenne, resztki obozów zagłady, stare arsenały; jak my podziwiamy dzisiaj głupotę tych, co przed nami pisali historię Człowieka na Ziemi.
Na tyle mi sił wystarczyło, a później zanotowałem, że nie jestem już młody i coraz mniej się boję. Bliżej mi bowiem do śmierci niż wielu z Was do narodzin poznania siebie naprawdę. O! Naiwnie współcześni!
Wrzuciłem więc na Fb zdjęcie z takim tekstem:
Żyjcie skromnie jak mnisi!
Świętujcie jak królowie!
Nawet gdy przyjdzie świętować
ubóstwo ludzkiej mądrości.
No i się podpisałem, bo to przecież moje.
To miał być i jest taki zwiastun tej Mojej Świętej Wojny z największym wrogiem Człowieka, czyli z Głupotą ludzką.
Znajomy mi napisał, żebym bardziej wierzył w ludzi.
Ależ ja wierzę ułomnie, ale wciąż się staram z tą ułomnością walczyć. Wierzę zatem ułomnie, ale nie w ludzi. Codziennie bowiem widzę, że coś bardzo złego dzieje się ludzkim rozumem. Wiedzy nam ciągle przybywa, umiemy coraz więcej, a mądrości, tej prostej i życiowej, w życiu jak na lekarstwo!
Miałem dziś wolną niedzielę. Myślałem, że zajmę się sobą. Znajomi jednak prosili, żeby im w jednym pomóc. Starałem się, ale nic z mojej pomocy nie wyszło.
Znajomi jakiś czas temu zawarli przez telefon nową umowę na świadczenie właśnie telefonicznych usług. Języka dobrze nie znają, więc poprosili znajomą czy też to ta znajoma to im podpowiedziała, mniejsza z tym. Zawarli zatem tą drogą, czyli telefoniczną, i przy pomocy znajomej nową umowę, bo miało być tanio.
W istocie tanio było do pierwszego rachunku!
Później już tylko pytania: Dlaczego aż tak drogo? Przecież miało być tanio? Za co? itp. Nie będę chyba wspominał, że to są pytania, na które nie da się odpowiedzieć, ponieważ trzeba by było powiedzieć sobie prawdę.
Dodam jeszcze tylko, że wspomnianej znajomej dzisiaj daremnie szukać!
Nie powinienem też pisać, że kolejny rachunek tylko dobił znajomych.
Jakby wciąż było mało – operator zablokował połączenia, ponieważ rachunków nie opłacono w porę.
Nie mają zatem posiadacze tejże nowej umowy, która miała być tania, możliwości zadzwonić czy wysłać wiadomość.
Ogólnie to straszna chujnia, mówiąc emigracyjnie!
Trzeba koniecznie dodać, że umowa była i zresztą jest zawarta na imię i nazwisko osoby niepełnosprawnej.
Dlaczego?
Mądrość ludzka tak podpowiedziała, że w razie jakiejś kichy, operator nie będzie nękał niepełnosprawnego.
Poszedłem z niepełnosprawnym do salonu operatora z nadzieją, że otrzymamy wydruk zawartej umowy i wtedy się dowiemy za co takie rachunki. W salonie niezwykle grzecznie, ale przy tym rzeczowo poproszono w ramach bezpieczeństwa o hasło dostępu do konta klienta. Osoba ze mną będąca tego hasła nie znała. Przyznała mi się przy tym, że tę umowę zawarto, o zdanie jej nie pytając i ona, ta osoba – klient, na ten temat nic nie wie. To, jak dowiedziałem się później, było szczerą prawdą.
Już wszystko było wiadomo. Sprawa nie ruszy z miejsca, dopóki nie zdobędziemy password security. Pozostało nam zatem grzecznie podziękować i ruszać w deszczowy dzień w drogę powrotną do domu.
Wszystkim wokoło tłumaczę, jeśli nie znacie języka, to żadnych umów bez tłumacza, a już tym bardziej umów zawieranych telefonicznie. Znajomym też to mówiłem. Oni wiedzą lepiej. Są tutaj dużo dłużej niż ja, więc co będę im gadał! Są lepiej zorientowani i chcą być tacy współcześni.
Po powrocie do domu byłem świadkiem drugiego etapu głupoty – zaczęło się szukanie winnego. Ktoś musi być winny! Znajoma, która dzwoniła? Operator? System w kraju? A może niepełnosprawny? Potencjalnie wszyscy, tylko nie moi znajomi, którzy wpadli na pomysł lub dali się namówić, akceptowali warunki, zgodzili się (za kogoś) na jakąś tam umowę!
Osoba niepełnosprawna chciała wziąć winę na siebie. Stanowczo jednak stwierdziłem, że nie ma takiej opcji.
To chyba dobry przykład „mądrości” ludzkiej i to w dodatku „mądrości” prosto z życia wziętej!
Inny znajomy znowu, w związku z Moją Świętą Wojną…, obraził się chyba na mnie. Stwierdził, że pieprzę głupoty i uszy już więdną od tego. Wyszło z tego, że ciągle tam biadolę i błagam dobrych ludzi, żeby zaczęli myśleć. Czepiam się ciągle przy tym, że tak chętnie ludzie gadają o żarciu, piciu, dupczeniu..., a o głupocie nie chcą, o mądrości też, o cnotach wiary zupełnie jakoś rozprawiać nie chcą, choć większość z nas co niedziela rączki w kościele składa.
Pomyślałem, zgoda, niech się znajomy obraża! Nie po to idę na wojnę z Głupotą, żeby się pośmiać przy stole. Idę na wojnę z Głupotą, żeby z Głupotą walczyć!
Nikt chyba nie zaprzeczy, że dzisiaj fajniejsze, lepsze, piękniejsze etc. wio… jest auto prosto z salonu niż takaż książka z księgarni; że dzisiaj o niebo jest lepiej mieć kasę niż odrobinę rozumu, co, jak Żyć, podpowiada!
Nikt chyba nie zaprzeczy, że dzisiaj łatwiej jest błysnąć jakąś wykwintną potrawą, niż przeczytaną książką czy niegłupim cytatem.
Idąc więc na tę Moją Świętą Wojnę z Głupotą, umieściłem na Fb kroplę swoich myśli. Tym, co na Fb nie trafią, zapisuję treść:
Myśli
o pieniądzach i dobrach materialnych
starania i wyrzeczenia
w czasie ich zdobywania
oraz samo ich posiadanie
bardziej uzależniają
i ogłupiają ludzi,
niż najlepszy narkotyk
w najczystszej postaci!
MaW
I chcę tu jasno ogłosić, wykrzyczeć, napisać, powiedzieć… – wdzięczny jestem wszystkim, bo wszyscy Życia mnie uczą.
Co z tego, że niektórzy uczą mnie jak nie-Żyć?
Tak bardzo się jednak starają, żeby mi dobrze pokazać wszelkie życiowe zaułki, w których łatwo się zgubić i właśnie za ich starania muszę być wdzięczy!
I jestem!

Proponuję przy tym posłuchać piosenki zespołu Pod Budą Na całość i proponuję kazanie księdza Pawlukiewicza Żew tym życiu to nam życia ciągle mało.
Przyznaję się przed Wami, że pseudo ze mnie mądrala. Do tej pory nie znałem bowiem kazań księdza. Dopiero przy szukaniu potwierdzenia swych myśli wpadłem, dosłownie wpadłem na trop tegoż kapłana.
Dlatego stwierdzam raz jeszcze, warto się trochę wysilić, żeby odrzucić w cholerę wątpliwy blichtr współczesności i zadbać o pokarm dla duszy, bo ciało karmimy w nadmiarze!



9 lutego 2017

To nie film... (cz. II)

Tima i Toma poznałem tam, gdzie pracuję obecnie, o ile jeszcze pracuję, bo tutaj jednostka narybku pracy prawdziwie nie zna dnia ani godziny. Od razu zauważyłem, że są inni niż reszta, a przy tym jakby związani węzłem niewidzialnym, niepisaną umową, magiczną klamrą spięci. W pewnym momencie myślałem nawet, że są spokrewnieni. Tacy właśnie podobni do siebie wydawali mi się.
Kiedy ich lepiej poznałem, okazało się jednak, że są sobie zupełnie obcy, ale – jeśli wierzyć Tomowi – pochodzili z tej samej miejscowości w Polsce.
Tim był typem milczka. Rzadko się głośno odzywał. Jakby skulony w sobie. Rozglądał się wokół. Był czujny.
Raz zagadnął mnie tak jakby od niechcenia i zapytał, jak sądzę czy on utrzyma się w tej pracy.
Ja zapytałem z kolei, ile już tu pracuje. A on mi na to, że zaraz minie cztery lata.
‑ I ty się martwisz o pracę!? – wykrzyknąłem radośnie. Jesteś przecież pewniakiem, że tutaj zostajesz.
Tim był postrzegany przez wszystkich pozytywnie, był postrzegany przez wszystkich jako dobry pracownik. Może nie błyszczał inteligencją, ale w tej pracy inteligencja może tylko przeszkadzać. Tim nie zawalał roboty, nie sprawiał żadnych kłopotów. Z nikim się nie kłócił, nie sprzeczał, nie dyskutował.
Był przy tym Tim wrażliwy na jakąkolwiek krytykę tego, co robił. Kiedy Cwaniak krytykował żartobliwie robotę Tima, to ten mocno nawet takie uwagi. Od razu było widać, że cierpi, jeśli inni nie byli zadowoleni z niego czy jego pracy.
Można śmiało powiedzieć, że Tim był przez wszystkich lubiany.
Natomiast kto spotkał Toma, kto Toma choć raz zobaczył od razu musiał wiedzieć, że Tom jest trochę szurnięty. On pierwszy mnie zaczepił pewnej nocy (pracowałem wtedy na nocną zmianę) w kantynie.
‑ O kurwa, jaki ładny – usłyszałem nad głową.
Podniosłem wzrok znad stolika i zobaczyłem, że stoi przy mnie chłopak z przymkniętym, jakby wybitym, okiem.
‑ O co ci chodzi? – spytałem, przyznaję, dość szorstko.
‑ Kurwa, ładny różaniec, ja pierdolę, pokażesz, dasz przymierzyć?
Chłopak mówił o moim różańcu, który miałem na palcu i wcale mnie nie słuchał. Nie miałem nic przeciwko, żeby przymierzył różaniec. Zdjąłem go wolno z palca i dałem chłopakowi.
Patrzył na różaniec, obracał go w palcach, przymierzył, stwierdził, że za duży. A potem nagle zapytał:
‑ Ile za niego chcesz?
‑ Różaniec nie jest na sprzedaż – odpowiedziałem spokojnie i wyciągnąłem rękę, żeby mi go oddał.
Ociągał się, ale oddał.
‑ Wiem, różańca się nie sprzedaje – mówił cicho, żeby nikt nie słyszał. – Ty jesteś bezpieczny, bo nosisz różaniec i Matka Boska cię chroni. Też bym tak chciał.
A później mi powiedział, że dla swojej ochrony nosi na piersiach krzyż i pokazał mi go. Kurczę, nie uwierzycie, to było kawał krzyża. Taki, wiecie, krzyżyk, co się na ścianie wiesza.
‑ Nie uwiera cię taki krzyż? – zapytałem.
‑ Trochę przeszkadza w robocie, ale mam wyjebane, ważne, że mnie chroni. Koleżanka z Polski ma mi przysłać medalik z Matką Boską Częstochowska i łańcuszek. Wszystko ze złota. Już jej podałem kasę. Wtedy będę nosił medalik. Masz może taki drugi? – zapytał, patrząc na mój palec.
‑ Nie mam, ale jak chcesz, to poproszę żonę i kupi taki sam, tylko podaj rozmiar, bo ten jest na ciebie za duży.
Był zachwycony pomysłem.
Nazajutrz podał mi rozmiar.
Przez dwa następne tygodnie dopytywał się mnie, jak tam sprawa różańca. Czy żona już wie? Czy żona może już taki sam jemu kupiła? Jeszcze nie wysłała? Ile to może potrwać? A czy na pewno będzie to taki sam różaniec?
I tak w kółko.
Ale cierpliwie odpowiadałem, że musi poczekać.
Tom mnie przy tym zapewniał, że odda mi kasę. Ma już nawet odłożone 10 funtów, specjalnie na ten różaniec.
Myślę, że był przekonany, że robię go w konia i nie załatwię różańca. Tak sobie z niego żartuję, jak żartowali inni.
W końcu różaniec doszedł i dałem go Tomowi. O mało nie oszalał.
Nazajutrz, kiedy dochodziłem do zakładu, wybiegł mi na spotkanie i oddał pieniądze.
Przez kilka kolejnych dni ciągle za mną chodził i prosił, abym podziękował żonie, miałem jej też przekazać, jaki jest szczęśliwy, że ma taki różaniec, no i że Matka Boska jego też teraz chroni. Powtarzał wiele razy, żeby Bóg błogosławił żonę za to, że taka wspaniała. Kupiła przecież różaniec!
Od razu też zaplanował, kiedy ma iść do kościoła i różaniec poświęcić, tak to Bóg przykazał.
Po kilku dniach pochwalił mi się też medalikiem MB Częstochowskiej i łańcuszkiem.
‑ To białe złoto! No, no! – powiedziałem z zachwytem. Wykosztowałeś się, Tom.
‑ Co tam kasa, Marek, pierdolić kasę. Bóg jest ważniejszy. Już poświęcony – dotknął palcem medalik. – A ten duży krzyż, pamiętasz, to zostawiłem w domu.
Był pracowity jak Tim. Zawsze głośno oznajmiał, że niczym się nie przejmuje.
„Mam wyjebane na wszystko! Mam wszystko w chuju! Pieniądze, to, kurwa, nie wszystko!
To tylko skromny wycinek słownej twórczości Toma. Chwalił się przy tym ciągle jakimiś tam dziewczynami, że co dzień pije trzy piwa albo i nawet więcej, że lubi burbona i chętnie pije whisky.
Wszyscy brali poprawkę na to, co mówi Tom. Zresztą kto by jej nie brał, kto Toma znał choć rzez chwilę. Inni pracownicy ostro kpili z Toma. Na przykład o coś pytali i wyśmiewali odpowiedź. Dość okrutną ksywkę nadano mu w pracy. Z powodu defektu oka nazwano go Ślepakiem i beż żadnej żenady tak na niego wołano. Ja, muszę tu wytłumaczyć, mówiłem do niego Tom.
Tim i Tom polubili mnie. I wcale się nie dziwiłem. Zdążyłem się przyzwyczaić, że mam szczęście w życiu do różnych oryginałów. Poza tym ludzie z kłopotami albo zrytym życiem chętnie mnie biorą na muszkę.
Tim mało się odzywał!
Tom cały czas nawijał!
Moje chodzenie do pracy stało się wszystkim znane. Wielu mnie nawet pytało czy się nie boję sam chodzić.
‑ Gdy idę na nocną zmianę, zbiry dopiero się budzą. Gdy wracam wczesnym rankiem, to zbiry kładą się spać – żartowałem, odpowiadając i dodawałem poważnie: ‑ Nie, nie boję się chodzić sam. Co ma mnie spotkać, to może mnie spotkać wszędzie. Co ma się mi przydarzyć, to się przydarzy i cześć!
Tom miał swoją odpowiedź. On wiedział, że chroni mnie Matka Boska i dlatego nie boję się sam nocą chodzić po mieście.
‑ Przejdę się dzisiaj z tobą – któregoś ranka, po zakończeniu pracy powiedział do mnie Gaduła.
‑ Chodzę sam, ale co mi, jeśli chcesz, to idziemy – odpowiedziałem wbrew sobie, bo, nawet nie wiem dlaczego, Gadułę lubiłem i lubię.
Poznałem go podczas mojej pierwszej pracy w Anglii. To dobry chłop, ale grzeje co najmniej za kilku. Wcale się przy tym nie martwi, że ma kłopoty z cukrem.
To był piątkowy poranek. Piątek to dzień wypłaty. Wcale mnie nie zdziwiło, że Gaduła chce wracać pieszo. Kawałek drogi szedł z nami Tom, ale po chwili musiał odbić, ponieważ mieszkał w zupełnie innej części miasta.
Poszedłem dalej z Gadułą. Zahaczyliśmy o bankomat. Gaduła pobrał pieniądze i zaszliśmy do sklepu. Postawił mi energy drinka, a sobie wziął kilka piw i jedno z nich szybko otworzył. Miał chyba kaca z pracy.
Nawet nie wiem, dlaczego w pewnym momencie powiedział:
‑ Szkoda mi trochę Toma, to taki fajny chłopak. Zapierdala jak koń i nic z tego nie ma!
I wysłuchałem historii o Timie i Tomie. To była kolejna historia Polaków na emigracji, których ściągnął protektor i wszystko im załatwił. Pracowali za kilku, nic z tego nie mając. Do tego jeszcze służyli po pracy swemu panu.
Dostali też szansę, jak As, żeby iść na swoje. Odeszli więc na swoje. Po jakimś jednak czasie Tom stwierdził, że sam nie da rady i wrócił do opiekuna. Tim natomiast próbował stawiać sam pierwsze kroki na gruncie królowej Elżbiety. Pod koniec stycznia, bodajże, zaczepił mnie w pracy i spytał znienacka czy wiem coś o wolnych mieszkaniach.
‑ A co, tam, gdzie mieszkasz, coś się nie układa? – Zapytałem.
Opowiedział mi, że ktoś tam korespondencję jego czyta. Zagląda do pokoju, gdy on jest w pracy. Powiedział, że chciałby na dobre oddzielić się, mieć spokój. Boi się tylko, że Tom wyda jego zamiary.
Wyda?
Przed kim?
O to nie zapytałem.
‑ W dzielnicy, w której mieszkam, słyszałem o wolnych mieszkaniach. Jak chcesz, to ludzi popytam? – zaoferowałem pomoc.
Zapytał, gdzie mieszkam, a gdy odpowiedziałem…
‑ Tam to odpada, tam mam za dużo wrogów – powiedział Tim i dodał: ‑ Pogadam z innymi.
Na początku lutego Tim i Tom zniknęli. Zdziwiło mnie to, jak diabli, że ich w pracy nie widzę, bo oni żadnych OFFÓW dotychczas nie dostawali. Tu jednak jest wszystko możliwe, więc nie drążyłem tematu.
W minioną sobotę znajoma w pracy mówi:
‑ Tim się do mnie odezwał!
‑ No właśnie, a gdzie on jest? – Zapytałem zdziwiony.
‑ Jak to? To ty nic nie wiesz? – też była zdziwiona. – Tim i Tom już nie wrócą nigdy do tej roboty. Zwinęły ich gliny, bo mają być świadkami w jakiejś grubszej aferze… Nie udawaj, że nie wiesz! ‑ zakończyła.
Naprawdę nic nie wiedziałem. Wróciłem do swoich zajęć, ale myślałem bez przerwy o tym, co usłyszałem. Na przerwie kolega pochwalił się innym, że Tim do niego zadzwonił, powiedział, że ma się dobrze, że w przytulnym jest miejscu i w ogóle jest fajnie, ale do starej pracy już nigdy nie wróci.
W drodze powrotnej do domu pomyślałem o Asie, że wcale nie musiało stać się z nim coś złego, tylko jego, jak ich, zwinęła policja i siedzi teraz pewnie w jakimś przytulnym miejscu, i czeka na swój występ, a później…
No właśnie, co później?
Jeszcze tej samej nocy sobie przypomniałem, jak kiedyś zapytałem Toma, jak on to robi, że godzi tak wielką pobożność z takim wulgarnym językiem?
‑ Mam na to wyjebane! – powiedział mi wtedy Tom, a ja się uśmiechnąłem na samo tego wspomnienie.
Zasypiałem spokojny.
As może być bezpieczny.
Zamierzałem o tym sowim sąsiadom z samego rana opowiedzieć. Oni też przeżywali nagłe zniknięcie Asa.
Jednak niedzielny poranek przyniósł nowe wieści, a moje kalkulacje, co do losów Asa, na budę psu się zdawały przy tym, co usłyszałem.

Ciąg dalszy tej historii będzie w części III
Chciałbym, żeby moje domysły okazały się prawdą... 

8 lutego 2017

Ja - cwaniak z emigracji...

To kolejna dygresja przed drugą częścią wpisu To nie film…, tym razem dygresja w formie posta. Kilka rad cwaniaka z emigracji. Choć cwaniak jeszcze jest całkiem surowy na emigracji, to nie byłby przecież cwaniakiem, gdyby nie doradzał innymi, którzy tutaj są krócej albo za chwilę przyjadą.
Dla czystej formalności napiszę, że jestem w Anglii i że tutaj jechałem z zupełnie innym wyobrażeniem tego, czego doświadczam co chwila na tym obcym lądzie, choć od razu zaznaczę, że dla mnie każdy ląd jest obcy, bo wędrowcem tu jestem, na tym padole łez, przykuty do niego jestem kajdanami ciała. Ale przykuty do czasu, jak zresztą każdy z Was.
1. Nie wolno dać się ogłupić
Skoro jestem w Anglii, niewidoczny dla wielu, to mogę tutaj po cichu dosłownie robić wszystko. Jest na to przyzwolenie, ale czy warto próbować? Jest nawet coś takiego, że kiedy nie próbujesz, to jesteś niepewny. Nie ma się czym przejmować!
Dzisiaj nie ma mnie w pracy. Pół dnia leżałem w łóżku. Codzienna nerwówka dała znać o sobie. Żołądek nie wytrzymał i zastrajkował sobie. Zafundował mi zatem jeden dzień wolnego. Napisałem do pracy, zgodnie z procedurą, że dzisiaj mnie nie będzie, bo biegam do łazienki.
Jednak ta chwila oddechu od codziennej gonitwy już przyniosła efekty. Ja tutaj na emigracji niezauważenie, dla siebie oczywiście niezauważenie, najzwyczajniej głupieję, bo daję sie ogłupić tej całej sytuacji związanej tutaj z pracą. Człowiek zagoniony niechcący wyzbywa się marzeń, powolutku odpuszcza sobie to i tamto, zamienia się w śmieć i dryfuje z prądem.
Co z tego, że ostatnie zdanie Herbertem zapachniało? Już nieraz pisałem, że lubię twórczość Herberta. A tutaj to możecie ze świecą, jak Diogenes, w południe szukać człowieka, który z wami pogada o jakieś książce czy filmie, nie mówiąc o poezji.
Wracając. Dałem się tutaj ogłupić na tyle, że już kilka razy w pracy zdarzyło mi się marzyć o tym, że w pracy tej zostaję na rok, dwa albo więcej.
Przyznam, że nic głupszego wymyślić nie mogłem. Mam stać się jak ci, z którymi rozmawiałem w pracy, a którzy rzeczywiście pracują tam lat kilka i są automatami, cyborgami, obiektem do wyzysku, siłą mięśni, mięsem? To nie moje określenia. Sami tak często mówią o sobie.
Nie wolno dać się ogłupić.
Nie jestem tu tylko po to, żeby pracować po kilkanaście godzin na dobę i liczyć funciki. Jest dość dużo tych, co tak robią i na mnie niech nie liczą.
Dobrze jest mieć chociaż chwilę, żeby pomyśleć trochę o sobie, nie tylko o tym, jak świetnym jestem pracownikiem, jak przydatnym dla firmy i tym podobne głupoty, o jakich myślą w większości Polacy tu pracujący. 
2. Nie bać się wulgaryzmów
Napiszę o tym jeszcze co najmniej kilka razy. W drugiej części To nie film… też będę rzucał mięsem. Wiem już, że nie zdołam bez tego oddać niektórych postaci, opisać niektórych zdarzeń takimi, jakimi były. Jeśli nie rzucę mięsem w postaci wulgaryzmu, to nie oddam tragizmu, grozy, komizmu, rozpaczy, które tutaj dostrzega i których doświadczam.
Wychowano mnie tak, ze wulgaryzm to beee! Nawet mi wmówiono, że wulgaryzmy to grzech! Rodzice, nauczyciele, później czasami żona strasznie się wściekali, gdy mi się wymknęło coś na „k” albo „ch”. Tutaj bez polskiej „kurwy” mogą cię wdeptać w ziemię i z nikim albo z większością wcale się nie dogadasz. Poza tym bez polskiej „kurwy” do większości nie dotrze, że masz tam czegoś dość albo kończysz rozmowę.
Po drodze mojego pisania powoli będę wyjaśniał, dlaczego tak radzę, by nie bać się wulgaryzmów.
3. Myśleć, myślenie nie boli
Myślenie nie boli podobnie, jak nie boli bezmyślność, jak nie boli głupota, skleroza czy inna przypadłość, która często nawiedza człowieka poczciwego, a zupełnie nie boli, ma tylko przykre objawy dla tych, co patrzą z boku albo z boku słuchają i swoim oczom nie wierzą, swoim uszom też często uwierzyć nie mogą.
Napiszę jeszcze dzisiaj do biura, już napisałem, że czuję się lepiej i jestem gotowy jutro powrócić do pracy. I są trzy możliwość. Dostanę za karę jeszcze jeden dzień wolnego. Nie pozwolą mi wrócić ze względu na przypadłość. Pracuję w przemyśle spożywczym i takie są przepisy. Mogę też już z rana jutro zapalać do pracy!
Napiszę o tym na pewno, co wyszło i jak, a teraz wracam do porad Polaka Cwaniaka, co na emigracji jest kilka miesięcy.
Trzeba tu ciągle pamiętać, że w tym dziwnym kraju pracy dla Polaków naprawdę nie brakuje. Dlaczego? Ano pewnie dlatego, że nieźle pracujemy albo może dlatego, że Anglikom się nie chce. To przecież nie nowina, że przedstawiciele społeczeństw konsumpcyjnych nie garną się do pracy, zwłaszcza pracy fizycznej, gdzie trzeba mięśnie wyprężyć.
4. Nie dać się otumanić
To wiąże się z 3. poradą, trzeba szybko załapać, że np. dzień wolny Polakom się daje za karę. Tak, kochani rodacy, coście zostali nad Wisłą, tutaj jeśli chcesz całkiem dokopać Polakowi, to dajesz mu trzy dni OFFA i Polak wymięka. A jak przy tym Polacy potrafią szafować OFFAMI w stosunku do swoich rodaków, to tutaj wyraźnie widać!
Tutaj, gdy idziesz do pracy, to powinieneś być wdzięczny, że ktoś cię do pracy zawołał, ktoś ci dał pracę, pozwala ci harować. Tutaj, gdy idziesz do pracy, masz nisko się kłaniać wszystkim tym, co tej pracy łaskawie ci użyczają. Masz nie reagować, gdy przełożony rodak sprzeda ci kilka chujów, chamów albo prostaków!
Gówno prawda, jak mawiał śp. ksiądz Tischner i jak mawiają Górale o różnych rodzajach prawdy. Tutaj bowiem jest tak, że pracodawcy kochają naszą wydajność w pracy, nasze wzajemne siebie gnojenie i popychanie. A że jest nas w nadmiarze i siedzimy cicho, to mogą do woli wybierać w niewolniczym towarze.
I ciężko się z tym zgodzić, ale często jesteśmy mułami, które tutaj do orki się zaprzęga!
5. Nie starać się wtopić
Wczoraj znajomy po powrocie z pracy radośnie żonie oznajmił, że załatwił zasłony takie typowo angielskie. Załatwił to znaczy zabrał z mieszkania, które remontują, a które to zasłony na śmietnik miały trafić. Przyznam, że nie wiem, jak wyglądają typowe angielskie zasłony. Wiem tylko, jak silne jest parcie wśród wielu moich znajomych, żeby być jak Anglicy, żeby żyć jak Anglicy, żeby, broń Boże, Anglicy nie mieli ich za Polaków! Wielu moich znajomych chce mieć angielskie zasłony, chce żyć jak Anglicy, nawet pić jak Anglicy. 
W przypadku ostatniego, to wielu chcieć nie musi, bo piją tak ostro, że mogę uczyć Anglików!
Jakoś nie mogę dostrzec, z czym można by się tutaj identyfikować. Coraz mniej też dostrzegam powodów, żeby tu wsiąkać. To taka mieszanka narodów, kultur, religii, ras, że dawno już nie wiadomo, jakiego składnika jest ile w tej bezkształtnej masie. To, co widzę na co dzień, to nic ciekawego, tu jest naprawdę niewiele dla ludzi trochę myślących.
Anglicy, owszem, żyją, jak żyli ich dziadowie, ale przy tym znikają wśród innych narodowości, coraz mniej ich widać i coraz mniej słychać. Normalna kolej rzeczy, że staną się unikatem.
6. Nie posiąść prawdy objawionej
Mam tutaj znajomego, naprawdę pocieszny gość. Gdy gada, to gada tak, jakby znał wszystkich i wszystko wiedział. A kiedy sobie rąbnie kilka mocnych browarów, koniecznie muszą być polskie, to facet zdaje się wtedy znać prawdy objawione.
Muszę tutaj zaznaczyć, że jakoś funkcjonuje od kilku lat w tych niełatwych emigracyjnych warunkach. Jest starszy ode mnie, języka nie chce się uczyć, ima się różnych prac i godzi się być popychadłem. Wiecie, taki emigrant, bez znajomości języka, bez konkretnego fachu, bez żadnych aspiracji, z marzeniami o pracy za kilka funtów, żeby na chatę starczyło, żeby kupić coś zjeść i żeby tylko na browar przy tym nie zabrakło.
Daleki jestem od sarkazmu, od wszelkiej ironii. Nie twierdzę, że jestem lepszy. Ktoś z boku lepiej to widzi. Ja tylko chcę napisać, że taki właśnie obraz Polaków funkcjonuje tutaj i jest on dość wierny w zestawieniu z rzeczywistością. Ja zresztą się przyznaję, żem częścią tego obrazu.
7. Nie żałować
Kiedy na każdym kroku czuję zapach gandzi, gdy widzę tłumy młodzieży w pubach albo w zaułkach, gdy nieraz na moim podwórku gówniarze palą trawkę, a ja nie mogę skutecznie nic na  to poradzić, gdy widzę zalanego i bełkoczącego Polaka, gdy spotykam młodzieńca, który w moim ojczystym języku prosi o kilka pi na bułkę lub coś mocnego, gdy dociera do mnie, że ja i moi rodacy jesteśmy tutaj często tanią siłą roboczą, nierzadko niewolniczą, jak potrafimy sobie rzucać kłody pod nogi…
Gdy o tym wszystkim myślę, to jasne że żałuję, żem w ogóle tu jest i żem tu zechciał przyjechać.
Przyjechałem tu jednak zdobyć doświadczenie, zobaczyć na własne oczy, nauczyć się obcej mowy, osobiście powąchać, jak pachnie emigracja, do tego odrobić co nieco finansowych tyłów. A zatem jestem tutaj, żeby doświadczać tego, na co mój kraj ojczysty wydawał mi się za mały.
No i dokładnie mam to, czego wcale nie chciałem.
Ale gdy tak o tym myślę, to wtedy nie żałuję.
Już nikt mnie nie oczaruje wizją szczęścia na emigracji.
Podsumowanie
Co powiem tym, którzy chcę spróbować tu swoich sił? 
Przyjeżdżajcie natychmiast i smakujcie Anglii. Zachłyśnijcie się Anglią, Anglią się zachwyćcie, zawiedźcie się na Anglii, osiągnijcie tu sukces albo smakujcie porażki, a później przemyślcie na nowo swoje wyobrażenia, zestawcie je z realiami i decydujcie, co dalej!
PS
Wiem, że jutro mam wolne, ponieważ przepisy nie pozwalają, aby się stawił w pracy po problemach z żołądkiem.
Mam zatem czas dla siebie.
Będę pisał do bólu!

Siadam zaraz do II części posta To nie film… 
A tak naprawdę szczerze?
Powoli, mamy czas!
Przecież jestem tu po to,
żeby pisać...

7 lutego 2017

To nie film... (cz. I)

Najpierw dygresja!
Dobrze, gdy Czytelnicy czy też Odbiorcy bloga wiedzą coś o sobie, o swoim u mnie goszczeniu, co mnie cieszy ogromnie. Cieszę się, że mogę komunikować się poprzez bloga z ludźmi z USA czy Polski. Coraz więcej odsłon zauważam z terytorium Rosji czy Wielkiej Brytanii. Mam też znajomych na Ukrainie, w Belgii, Niemczech, Francji, Irlandii i Portugalii. Ktoś z Kenii też mnie odwiedza, choć w tym tygodniu rzadko.
Tak właśnie wykazały gogolowskie statystyki za ostatnich dni siedem.
Wielkie dzięki każdemu, kto tutaj do mnie zagląda. Obok mojej Rodziny jesteście dla mnie prawdziwym wsparciem w trudnych chwilach. Jak pewnie większość z Was wie, trudnych chwil na emigracji nie brakuje, zwłaszcza gdy taki emigrant jest sam jak palec i nie szuka towarzystwa.
A teraz TO NIE FILM (cz. I)
Mieszkałem do niedawna z fajnym, szczerym chłopakiem. Nadam mu imię As, bo to dobre imię dla niego. Był, a może i jest jeszcze, bowiem prawdziwym asem przestworzy, zwłaszcza podczas odlotu na białym paliwie.
Chłopak miał kłopoty w Polsce i znalazł się tutaj za sprawą protektora, którego ludzie wciąż wyszukują w kraju rozbitków bez perspektyw i obiecują raj na obczyźnie.
As podjął tak szybko decyzję o wyjeździe, a raczej ucieczce od kłopotów, że zdążył zabrać ze sobą tylko dokumenty. Nie musiał brać zresztą nic więcej, ponieważ tutaj wszystko za niego załatwiono. Załatwiono konto bankowe i kartę płatniczą, której na oczy nie widział. Musiał też oddać ID. Miał zapewnione mieszkanie, wikt, opierunek i pracę. Musiał tylko pracować i odrabiać dobrodziejstwo protektora.
Nikt Asa nie informował, jak długo będzie odrabiał to dobrodziejstwo wątpliwe. Pewnie tak w nieskończoność, gdy nie rozwój wypadków.
As zatem ciężko pracował i tygodniowo lekko wyciągał kilkaset funtów dla swego dobrodzieja. Samo bowiem dostawał z tego kilkadziesiąt funtów na jakieś drobne wydatki. Nie musiał dostawać więcej, jedzenie miał zapewnione, zapewnione miał lokum i bezpieczeństwo. Miał przy tym zapewniony dostęp do używek, żeby za dużo lub wcale nie myśleć o swoim położeniu.
Trwało to około trzech lat.
W tym czasie w raju królowej coraz głośniej było o wykorzystywaniu emigrantów zagubionych w angielskiej rzeczywistości jako współczesnych niewolników.
Pewnego dnia As wrócił przed zmrokiem z pracy i zauważył na schodach domu, w którym mieszkał swój skromny majątek. Na spotkanie wyszedł mu człowiek protektora, wręczył Asowi jego ID i powiedział:
‑ Idziesz od teraz na swoje!
I As zobaczył jeszcze, jak tuż przed jego nosem zamykają się drzwi dotychczas „jego” domu.
Cóż miał As zrobić?
Zabrał reklamówkę ze swoim dobytkiem i zaczął szybko myśleć, gdzie by się na noc schronić i żeby nie nocować w najtańszym hotelu „Forest” (park, niczym Central Park).
Wtedy to praktycznie już nocą zjawił się tam, gdzie ja mieszkałem. Pomyślał bowiem o koledze z pracy, który mieszkał w tym samym domu, co ja.
Przez następnych kilka tygodni As uczciwie pracował w starym miejscu pracy. Z pomocą znajomych załatwił sobie nowe konto i nową kartę płatnicza. Zanim jednak tego dokonał, minęło trzy, cztery tygodnie. Przez ten czas zarobione pieniądze wpływały na stare konto. Już przy pierwszej wypłacie zrozumiał As, że jest w dupie, a dokładnie, jak tutaj określa się fatalne położenie człowieka – w czarnej dupie!
Okazało się, że protektor oddał Asowi ID, ale nie oddał karty, nie oddał umowy z bankiem, gdzie As miał mieć konto. W ogóle to As nie wiedział, w jakim banku ma konto. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że wiedzieć nie miał prawa.
Zdobył się As po tygodniu wolności na prawdziwy akt odwagi. Poszedł do protektora i poprosił o zwrot karty, numer konta etc.
Nic As nie dostał. Dowiedział się przy tym, że jego karta bankomatowa został zniszczona. Protektor nic nie wie czy na jego konto wpływają jakieś pieniądze i co z nimi się dzieje. A do tego nakazał Asowi spieprzać spod jego domu, bo wezwie policję i powie, że zakłóca mu spokój, że straszy jego rodzinę, nachodzi bez powodu i w ogóle dym zrobi, że As popamięta długo.
Zanim wszystko As wyjaśnił z pracodawcą i ten przelał w końcu wypłatę na nowe Asa konto, jak napisałem wyżej, minęło kilka tygodniu. Co stało się z tą kasą, która trafiła na stare Asa konto. Nikt tego nie dochodził. As też nie chciał dochodzić. Rozumiał doskonale, że to dość niebezpieczne i lepiej odpuścić. Odpuścił zatem sobie.
Przez tych kilka tygodni As nie miał za co żyć. Wychudł chłopak okropnie, choć w miarę możliwości dokarmialiśmy go wszyscy. Nie trafił też przez ten czas do hotelu „Forest”, bo wszyscy z flatu zapewnili zarządcę, że As kasę mu odda, jak tylko ta kasa wpłynie na jego nowe konto.
Dokładnie tak się stało, gdy tylko As kasę otrzymał.
Sytuacja Asa zdawała się zatem normować. Uczył się krok po kroku samodzielnie żyć w nowym kraju. Łatwo mu wcale nie było. A to kartę nową płatniczą w ekstazie życia gdzieś podział. Później kartę tę znalazł, ale pieniądze zniknęły. Innym znów razem gotówkę zapodział, gdy się zatracił. To znów go posądzono, że komuś coś tam stuknął, żeby poprawić swój los.
Nie bardzo chce mi się wierzyć, żeby As komuś coś stuknął. Wydawał się szczery do bólu. Co tam wydawał? Był!
A zatem życie Asa różami nie było usłane! Praktycznie codziennie dostawał baty od losu i swoich bliźnich. Ale gdy tylko dorwał się do zarobionych przez siebie pieniędzy, od razu spłacał długi i każdy ze znajomych, który pojawił się w zasięgu oddziaływania Asa, mógł liczyć na Asa hojną gościnność.
As zresztą z gościnnością często tak przesadzał, że z piątkowej wypłaty w niedzielę już nie miał nic. Cieszył się jednak przy tym, że długi pooddawał, opłacił mieszkanie i do jedzenia coś kupił.
W tym czasie As zmienił pracę i robił tam, gdzie my, czyli kilku chłopaków z domu, w którym mieszkał. A praca była tak, że As nie musiał się martwić o to, że umrze z głodu. Jeśli nie As, to ktoś inny, wynosił Asowi słodycze, makaron albo ryż z sosem.
As mógł spokojnie pływać i nie martwić się zbytnio, że nie ma grosza przy duszy w niedzielne popołudnie.
Zniknąłem z tamtej pracy. Zmieniłem mieszkanie. I Asa straciłem na jakiś czas z oczu. Tylko od czasu do czasu spotykaliśmy się na ulicy i wymienialiśmy grzecznościowe słowa albo gdy odwiedzałem swoje stare śmieci.
Wiedziałem jednak, że As radzi sobie jakoś i miałem nadzieję, że w końcu wyjdzie na prostą.
Któregoś wieczoru przed BN rozpoczynałem swoją kolejną nocną zmianę.
I kogo widzę?
Asa!
Dokładnie, widzę Asa z uśmiechem od ucha do ucha!
‑ I z czego tak się cieszysz? – pytam żartobliwie!
‑ Bo znowu się spotykamy – odpowiada z uśmiechem.
Ja też się ucieszyłem, że spotkałem go wtedy.
As w każdej robocie dawał z siebie wszystko. Tak było i tym razem. Nie miał łatwo, bo dokuczali mu ostro cwaniacy starsi stażem. Pisałem już nawet o tym, jak mu dokuczali.
Chłopak był jednak zdeterminowany i miał w dupie docinki. Odrabiał zaległości i ciszył się z każdej wypłaty.
Przypominam sobie, jak wracałem rano z nocnej zmiany, a As zapalał na swoją dzienną zmianę, to chyba było w wigilię BN. Spotkaliśmy się po drodze. Był uszczęśliwiony, bo za zarobione pieniądze sprawił sobie nowy aparat telefoniczny, którym mi się pochwalił. Przypomniał mi wtedy jeszcze raz to, o czym wcześniej mówił, że jacyś tam znajomi zaprosili go na wigilię. Cieszył się, że nie będzie tego wieczoru sam. Zapewniał Mie przy tym, że podczas świąt odpłynie jak nigdy.
Coś tam mu wtedy pierzyłem trzy po trzy, żeby na siebie uważał i żeby nie przesadzał. Wiecie, jak doświadczony młodemu. Wiedziałem przy tym dobrze, że As mnie wcale nie słucha. Było mi jednak lżej, gdym sobie tak pogderał.
Dzisiaj już nie pamiętam czy jeszcze Asa widziałem, czy to o świcie spotkanie było naszym, jak dotąd, ostatnim.
W połowie stycznia dowiedziałem się, że As wyszedł na sylwka do jakichś znajomych i słuch o nim zaginął, zapadł się pod ziemię, jak kamień w wodzie As zniknął. Nie zabrał żadnych rzeczy. Z nikim się nie pożegnał. Nikomu z domowników nie powiedział: Cześć! Nikomu z domowników nie powiedział, gdzie idzie. Nikomu nie życzył: Szczęśliwego Nowego…
Facet wyszedł i zniknął. Wyszedł i nie wrócił. Tak czasem w życiu bywa!
Znawcy tutejszych realiów mówią, że to normalka. Gość znika i już. Gość jest. Gościa nie ma. Później może się znaleźć. A jeśli się nie znajdzie, to mogą znaleźć ciało. Ale bywa też tak, że ni człowieka, ni ciała nikt więcej już nie widzi.
Ludzie snuli domysły – mógł przesadzić z odlotem, ktoś z kim był, spanikował i ukrył go skutecznie albo miał jakieś długi, a z białym nie ma żartów.
Nikt sobie głowy nie truł, że ktoś, ot tak, był i zniknął.
Widzę, że tutaj to norma – ktoś zjawia się i znika, i znowu się pojawia, i znika bezpowrotnie!
Pytałem o Asa tutaj, pytałem tam i gdzie indziej, i jeszcze gdzie indziej pytałem, ale nikt o nim nic nie wie. Wszędzie o Asie głucho! Trafiłem więc do zarządcy mieszkania, w którym As mieszkał. Myślałem, że ten może coś wie. kiedy go zapytałem, co się z Asem dzieje, facet wytrzeszczył oczy i spytał:
‑ A kto to jest As?
‑ Jak to kto? Do cholery! Przecież u ciebie mieszka!
‑ Nic nie wiem o żadnym Asie. Nie wiem, kto u mnie mieszka. Wiem, że mi za chatę nie płacą i to mnie strasznie wkurwia!
Facet zaczął rekami pruć wokół siebie powietrze, jak wiatrak łopatami, jak ptak trafiony w locie kamieniem skrzydłami on rękami swymi zamachał. A potem zaczął coś krzyczeć i kazał mi się wynosić.
Wkurzył mnie, durny Polaczek, więc mu nie byłem dłużny. Posłałem mu kilka siarczystych do słuchu.
‑ Sam sobie spieprzaj, durniu – rzekłem mu na odchodne i tyle mnie było w tym gościnnym domu.
As był i Asa nie ma!
As był i As zniknął!
I nikt nic o Asie nie wie!
Co się z nim stało?
*
W mojej obecnej pracy poznałem Tima i Toma. Różnili się od innych. Coś było z nimi nie tak.
Ponieważ byłem tam nowy, to o nic nie pytałem. Ale tak czujny byłem, jak tylko nowy potrafi. Słuchałem bardzo uważnie, jak inni rozmawiali, jak z Timem i Tomem sobie inni żartowali, jak żartowali inni o Timie i Tomie. Z tego, co usłyszałem, zacząłem składać historię. A później, kiedy przestałem być nowy i stałem się stary, dopytałem co nieco i wyszło mi z tego, że Tima i Toma tutaj ściągnął do siebie protektor, dał im mieszkanie, wikt, załatwił pracę….
cdn.
Napiszę o tym później. Mam teraz inne zajęcia. Wspomnę tylko, że splotłem ze sobą losy Asa, Tima i Toma. Powiązałem ich losy z osobą protektora.
Zwłaszcza, że Tim i Tom też zniknęli z dnia na dziej, ale Tim się odezwał do swoich znajomych, a jego znajomi mnie o tym powiedzieli i za tą oto przyczyną zacząłem snuć domysły.
Fakt, to tylko domysły i wcale nie musza być prawdą, ale to może być materiał na niezły film o tym, co z Polakami dzieje się w ich drodze do wymarzonego w kraju nad Wisłą Eldorado na emigracji!

Tylko niech nikt nie zapomni, że tytuł filmu to LIFE, ponieważ to, o czym piszę, dzieje się naprawdę! 
I co się dziwicie? 
Tutaj to przecież normalne!

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...