9 lutego 2017

To nie film... (cz. II)

Tima i Toma poznałem tam, gdzie pracuję obecnie, o ile jeszcze pracuję, bo tutaj jednostka narybku pracy prawdziwie nie zna dnia ani godziny. Od razu zauważyłem, że są inni niż reszta, a przy tym jakby związani węzłem niewidzialnym, niepisaną umową, magiczną klamrą spięci. W pewnym momencie myślałem nawet, że są spokrewnieni. Tacy właśnie podobni do siebie wydawali mi się.
Kiedy ich lepiej poznałem, okazało się jednak, że są sobie zupełnie obcy, ale – jeśli wierzyć Tomowi – pochodzili z tej samej miejscowości w Polsce.
Tim był typem milczka. Rzadko się głośno odzywał. Jakby skulony w sobie. Rozglądał się wokół. Był czujny.
Raz zagadnął mnie tak jakby od niechcenia i zapytał, jak sądzę czy on utrzyma się w tej pracy.
Ja zapytałem z kolei, ile już tu pracuje. A on mi na to, że zaraz minie cztery lata.
‑ I ty się martwisz o pracę!? – wykrzyknąłem radośnie. Jesteś przecież pewniakiem, że tutaj zostajesz.
Tim był postrzegany przez wszystkich pozytywnie, był postrzegany przez wszystkich jako dobry pracownik. Może nie błyszczał inteligencją, ale w tej pracy inteligencja może tylko przeszkadzać. Tim nie zawalał roboty, nie sprawiał żadnych kłopotów. Z nikim się nie kłócił, nie sprzeczał, nie dyskutował.
Był przy tym Tim wrażliwy na jakąkolwiek krytykę tego, co robił. Kiedy Cwaniak krytykował żartobliwie robotę Tima, to ten mocno nawet takie uwagi. Od razu było widać, że cierpi, jeśli inni nie byli zadowoleni z niego czy jego pracy.
Można śmiało powiedzieć, że Tim był przez wszystkich lubiany.
Natomiast kto spotkał Toma, kto Toma choć raz zobaczył od razu musiał wiedzieć, że Tom jest trochę szurnięty. On pierwszy mnie zaczepił pewnej nocy (pracowałem wtedy na nocną zmianę) w kantynie.
‑ O kurwa, jaki ładny – usłyszałem nad głową.
Podniosłem wzrok znad stolika i zobaczyłem, że stoi przy mnie chłopak z przymkniętym, jakby wybitym, okiem.
‑ O co ci chodzi? – spytałem, przyznaję, dość szorstko.
‑ Kurwa, ładny różaniec, ja pierdolę, pokażesz, dasz przymierzyć?
Chłopak mówił o moim różańcu, który miałem na palcu i wcale mnie nie słuchał. Nie miałem nic przeciwko, żeby przymierzył różaniec. Zdjąłem go wolno z palca i dałem chłopakowi.
Patrzył na różaniec, obracał go w palcach, przymierzył, stwierdził, że za duży. A potem nagle zapytał:
‑ Ile za niego chcesz?
‑ Różaniec nie jest na sprzedaż – odpowiedziałem spokojnie i wyciągnąłem rękę, żeby mi go oddał.
Ociągał się, ale oddał.
‑ Wiem, różańca się nie sprzedaje – mówił cicho, żeby nikt nie słyszał. – Ty jesteś bezpieczny, bo nosisz różaniec i Matka Boska cię chroni. Też bym tak chciał.
A później mi powiedział, że dla swojej ochrony nosi na piersiach krzyż i pokazał mi go. Kurczę, nie uwierzycie, to było kawał krzyża. Taki, wiecie, krzyżyk, co się na ścianie wiesza.
‑ Nie uwiera cię taki krzyż? – zapytałem.
‑ Trochę przeszkadza w robocie, ale mam wyjebane, ważne, że mnie chroni. Koleżanka z Polski ma mi przysłać medalik z Matką Boską Częstochowska i łańcuszek. Wszystko ze złota. Już jej podałem kasę. Wtedy będę nosił medalik. Masz może taki drugi? – zapytał, patrząc na mój palec.
‑ Nie mam, ale jak chcesz, to poproszę żonę i kupi taki sam, tylko podaj rozmiar, bo ten jest na ciebie za duży.
Był zachwycony pomysłem.
Nazajutrz podał mi rozmiar.
Przez dwa następne tygodnie dopytywał się mnie, jak tam sprawa różańca. Czy żona już wie? Czy żona może już taki sam jemu kupiła? Jeszcze nie wysłała? Ile to może potrwać? A czy na pewno będzie to taki sam różaniec?
I tak w kółko.
Ale cierpliwie odpowiadałem, że musi poczekać.
Tom mnie przy tym zapewniał, że odda mi kasę. Ma już nawet odłożone 10 funtów, specjalnie na ten różaniec.
Myślę, że był przekonany, że robię go w konia i nie załatwię różańca. Tak sobie z niego żartuję, jak żartowali inni.
W końcu różaniec doszedł i dałem go Tomowi. O mało nie oszalał.
Nazajutrz, kiedy dochodziłem do zakładu, wybiegł mi na spotkanie i oddał pieniądze.
Przez kilka kolejnych dni ciągle za mną chodził i prosił, abym podziękował żonie, miałem jej też przekazać, jaki jest szczęśliwy, że ma taki różaniec, no i że Matka Boska jego też teraz chroni. Powtarzał wiele razy, żeby Bóg błogosławił żonę za to, że taka wspaniała. Kupiła przecież różaniec!
Od razu też zaplanował, kiedy ma iść do kościoła i różaniec poświęcić, tak to Bóg przykazał.
Po kilku dniach pochwalił mi się też medalikiem MB Częstochowskiej i łańcuszkiem.
‑ To białe złoto! No, no! – powiedziałem z zachwytem. Wykosztowałeś się, Tom.
‑ Co tam kasa, Marek, pierdolić kasę. Bóg jest ważniejszy. Już poświęcony – dotknął palcem medalik. – A ten duży krzyż, pamiętasz, to zostawiłem w domu.
Był pracowity jak Tim. Zawsze głośno oznajmiał, że niczym się nie przejmuje.
„Mam wyjebane na wszystko! Mam wszystko w chuju! Pieniądze, to, kurwa, nie wszystko!
To tylko skromny wycinek słownej twórczości Toma. Chwalił się przy tym ciągle jakimiś tam dziewczynami, że co dzień pije trzy piwa albo i nawet więcej, że lubi burbona i chętnie pije whisky.
Wszyscy brali poprawkę na to, co mówi Tom. Zresztą kto by jej nie brał, kto Toma znał choć rzez chwilę. Inni pracownicy ostro kpili z Toma. Na przykład o coś pytali i wyśmiewali odpowiedź. Dość okrutną ksywkę nadano mu w pracy. Z powodu defektu oka nazwano go Ślepakiem i beż żadnej żenady tak na niego wołano. Ja, muszę tu wytłumaczyć, mówiłem do niego Tom.
Tim i Tom polubili mnie. I wcale się nie dziwiłem. Zdążyłem się przyzwyczaić, że mam szczęście w życiu do różnych oryginałów. Poza tym ludzie z kłopotami albo zrytym życiem chętnie mnie biorą na muszkę.
Tim mało się odzywał!
Tom cały czas nawijał!
Moje chodzenie do pracy stało się wszystkim znane. Wielu mnie nawet pytało czy się nie boję sam chodzić.
‑ Gdy idę na nocną zmianę, zbiry dopiero się budzą. Gdy wracam wczesnym rankiem, to zbiry kładą się spać – żartowałem, odpowiadając i dodawałem poważnie: ‑ Nie, nie boję się chodzić sam. Co ma mnie spotkać, to może mnie spotkać wszędzie. Co ma się mi przydarzyć, to się przydarzy i cześć!
Tom miał swoją odpowiedź. On wiedział, że chroni mnie Matka Boska i dlatego nie boję się sam nocą chodzić po mieście.
‑ Przejdę się dzisiaj z tobą – któregoś ranka, po zakończeniu pracy powiedział do mnie Gaduła.
‑ Chodzę sam, ale co mi, jeśli chcesz, to idziemy – odpowiedziałem wbrew sobie, bo, nawet nie wiem dlaczego, Gadułę lubiłem i lubię.
Poznałem go podczas mojej pierwszej pracy w Anglii. To dobry chłop, ale grzeje co najmniej za kilku. Wcale się przy tym nie martwi, że ma kłopoty z cukrem.
To był piątkowy poranek. Piątek to dzień wypłaty. Wcale mnie nie zdziwiło, że Gaduła chce wracać pieszo. Kawałek drogi szedł z nami Tom, ale po chwili musiał odbić, ponieważ mieszkał w zupełnie innej części miasta.
Poszedłem dalej z Gadułą. Zahaczyliśmy o bankomat. Gaduła pobrał pieniądze i zaszliśmy do sklepu. Postawił mi energy drinka, a sobie wziął kilka piw i jedno z nich szybko otworzył. Miał chyba kaca z pracy.
Nawet nie wiem, dlaczego w pewnym momencie powiedział:
‑ Szkoda mi trochę Toma, to taki fajny chłopak. Zapierdala jak koń i nic z tego nie ma!
I wysłuchałem historii o Timie i Tomie. To była kolejna historia Polaków na emigracji, których ściągnął protektor i wszystko im załatwił. Pracowali za kilku, nic z tego nie mając. Do tego jeszcze służyli po pracy swemu panu.
Dostali też szansę, jak As, żeby iść na swoje. Odeszli więc na swoje. Po jakimś jednak czasie Tom stwierdził, że sam nie da rady i wrócił do opiekuna. Tim natomiast próbował stawiać sam pierwsze kroki na gruncie królowej Elżbiety. Pod koniec stycznia, bodajże, zaczepił mnie w pracy i spytał znienacka czy wiem coś o wolnych mieszkaniach.
‑ A co, tam, gdzie mieszkasz, coś się nie układa? – Zapytałem.
Opowiedział mi, że ktoś tam korespondencję jego czyta. Zagląda do pokoju, gdy on jest w pracy. Powiedział, że chciałby na dobre oddzielić się, mieć spokój. Boi się tylko, że Tom wyda jego zamiary.
Wyda?
Przed kim?
O to nie zapytałem.
‑ W dzielnicy, w której mieszkam, słyszałem o wolnych mieszkaniach. Jak chcesz, to ludzi popytam? – zaoferowałem pomoc.
Zapytał, gdzie mieszkam, a gdy odpowiedziałem…
‑ Tam to odpada, tam mam za dużo wrogów – powiedział Tim i dodał: ‑ Pogadam z innymi.
Na początku lutego Tim i Tom zniknęli. Zdziwiło mnie to, jak diabli, że ich w pracy nie widzę, bo oni żadnych OFFÓW dotychczas nie dostawali. Tu jednak jest wszystko możliwe, więc nie drążyłem tematu.
W minioną sobotę znajoma w pracy mówi:
‑ Tim się do mnie odezwał!
‑ No właśnie, a gdzie on jest? – Zapytałem zdziwiony.
‑ Jak to? To ty nic nie wiesz? – też była zdziwiona. – Tim i Tom już nie wrócą nigdy do tej roboty. Zwinęły ich gliny, bo mają być świadkami w jakiejś grubszej aferze… Nie udawaj, że nie wiesz! ‑ zakończyła.
Naprawdę nic nie wiedziałem. Wróciłem do swoich zajęć, ale myślałem bez przerwy o tym, co usłyszałem. Na przerwie kolega pochwalił się innym, że Tim do niego zadzwonił, powiedział, że ma się dobrze, że w przytulnym jest miejscu i w ogóle jest fajnie, ale do starej pracy już nigdy nie wróci.
W drodze powrotnej do domu pomyślałem o Asie, że wcale nie musiało stać się z nim coś złego, tylko jego, jak ich, zwinęła policja i siedzi teraz pewnie w jakimś przytulnym miejscu, i czeka na swój występ, a później…
No właśnie, co później?
Jeszcze tej samej nocy sobie przypomniałem, jak kiedyś zapytałem Toma, jak on to robi, że godzi tak wielką pobożność z takim wulgarnym językiem?
‑ Mam na to wyjebane! – powiedział mi wtedy Tom, a ja się uśmiechnąłem na samo tego wspomnienie.
Zasypiałem spokojny.
As może być bezpieczny.
Zamierzałem o tym sowim sąsiadom z samego rana opowiedzieć. Oni też przeżywali nagłe zniknięcie Asa.
Jednak niedzielny poranek przyniósł nowe wieści, a moje kalkulacje, co do losów Asa, na budę psu się zdawały przy tym, co usłyszałem.

Ciąg dalszy tej historii będzie w części III
Chciałbym, żeby moje domysły okazały się prawdą... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...