Z Sieci |
A
jak jeszcze nie pije gorzały taki gość, to nie ma mowy, żeby pedałem nie był!
Niech
taki najlepiej spierdala tam, gdzie jego miejsce, czyli do kochanej ojczyzny,
na którą tutaj większość ma wyjebane, a tam to już mają raj wszyscy pojebańcy,
mogą tam żyć spokojnie i niech stąd spierdalają.
Tutaj
nam, kurwa, kurwa, nie trzeba jakichś księży w cywilu czy pierdolonych kapłanów
z jebanej Armii Zbawienia.
To takie niezręczne
streszczenie jednej z twórczych rozmów, na temat tego, jak niektórzy rodacy nie
cierpią, gdy ktoś tam próbuje zwrócić uwagę na język polski, przyznacie, trochę
zaśmiecony. A niezręczne dlatego, że połowę wyciąłem tego, co tam powiedziano,
dość niecenzuralnie.
Ale to dobry wstęp do
1. części wpisu o wulgaryzmach, bluźnierstwach i przekleństwach.
A teraz już sam wpis:
O Boże, jak boli!
O kurwa, jak boli!
O Matko Boska, jak
boli!
Ja pierdolę, jak boli!
……………………….
Co tu jest
wulgarnością?
Co tu jest ordynarne?
Co jest bluźnierstwem?
Co przekleństwem?
Co grzechem? Co brakiem
kultury?
Co poprawną
polszczyzną?
Co wyrażeniem dosadnym
tego, co mówi nadawca?
…………………….
My – istoty myślące –
tak wyjątkowe w Naturze powinniśmy to wiedzieć, że wszystko na tym świecie,
poza prawem Stwórcy, zmienia się nieustannie i jest na jakiś czas umowne.
Umowne są daty. Umowny
jest pomiar czasu. Umówiliśmy się kiedyś co do nazw kontynentów, stron świata,
miast i wiosek czy zjawisk przyrody. Mówimy, że się przyjęła ta czy tamta
nazwa. Przyjęła się. Została przez większość zaakceptowana.
Im dalej w las
współczesności rozwoju ludzkiej myśli (im więcej czasu wolnego, tym tego
rozwoju więcej), zaczęliśmy się umawiać, nawet o tym nie wiedząc, co brzydkie
jest, a co ładne (dla danej grupy ludzi, a nawet dla wszystkich), co jest
modne, co nie; jak kulturalnie przy stole siedzieć i zajadać; co wypada, co nie
w konkretnym momencie, jak choćby na pogrzebie trochę głupio tańczyć (są tutaj
jednak dość częste wyjątki na świecie), ale raczej chyba nikt się nie uśmiecha
na wieść, że jakieś dzieciątko spadło właśnie z wieżowca, każdy się też oburza
na takiego drania, który maleńkie dziecko bez powodu skatował…
I tak krok po kroku,
małymi kroczkami, ludzie w swoich dziejach, na swoim obszarze, umawiali się z
sobą, co jest cacy, co bee, a później już było tak, że bee być nie wolno, a
nawet za bycie bee dostaje się w czapę!
A teraz to tak
strasznie mamy głowy napchane niepotrzebnym medialnym sianem, że gubimy się
często w tym, co cacy, co bee, co trzeba, a czego, broń Boże, nie! No, może po
cichutku, kiedy nikt nie widzi, w tajemnicy przed ludźmi, w zaufanym gronie… W
każdym z nas mieszka ktoś taki, kogo skrzętnie chowamy przed światem, wstydzimy
się i trzymamy naprawdę mocno za mordę, ale gdy inni nie widzą, w tak zwanym
swoim gronie, dajemy mu pohasać i wtedy to się nazywa: pokazać prawdziwą twarz
albo oblicze, co na jedno wychodzi!
Przy tych tam różnych
umowach zadbano w przeszłości o definicję tego, co cacy, a co bee. To po to,
żeby ludzie za bardzo się nie gubili w tym całym galimatiasie, w którym i tak
się gubią!
Taką okrężną drogą
dotarłem do wulgaryzmów językowych. No i jest definicja, co znaczy wulgaryzm, czym jest i dlaczego jest
taki nielubiany. Zgodnie z definicją słownikową, to wyraz lub wyrażenie, które
jest dosadnym, ordynarnym określeniem zjawisk, które można nazwać, używając
słów neutralnych.
Zatem wulgaryzmy są
wyrazami, wyrażeniami i zwrotami uważanymi za nieprzyzwoite, dosadne i
ordynarne.
Ale naukowo trzeba tu
wspomnieć, że wulgaryzmy towarzyszą, na przykład rozładowaniu napięcia emocjonalnego
lub reakcji na doznanie nagłego silnego bólu, dajmy na to – palca po uderzeniu
weń młotkiem. Chyba nie trzeba tutaj podawać przykładów okrzyków!
Można ich (wulgaryzmów)
też używać, aby świadomie obrazić kogoś (jednostkę lub grupę ludzi) albo okazać
lekceważenie. Podkreślmy świadomie!
Czy
zatem małe dziecko, które wulgarnie mówi, a świadomości tego nie ma nawet za
grosz, staje się ordynarne czy ordynusów dorosłych małpuje? Grzeszy? Jest bee
dzieciakiem? Czy uważnym słuchaczem?
Naukowo też stwierdza
się, że wulgaryzmy używane są jako słowa zastępcze, żeby na przykład wzmocnić
krytykę czegoś lub kogoś.
Mogą być też używane po
to, aby rozluźnić normy obyczajowe w danej społeczności, co się wpisuje w
zakres funkcji dehumanizacyjnej. To bardzo poważna sprawa, ponieważ prowadzi do
wniosku, że kto używa wulgaryzmów, przestaje być w jakiejś części homo sapiens.
Mogą być wulgaryzmy
słownymi nawykami, przecinkami w mowie.
Mogą nawet pełnić
funkcje stylistyczne, być tworzywem artysty i stać się dziełem sztuki.
Mogą też wulgaryzmy
wzmacniać przynależność jednostki do określonej grupy ludzi.
Na ogół odbiór
społeczny wulgaryzmów jest różny, dla przykładu przytoczę:
O kurwa, ale boli!
O kuźwa, ale boli!
O kurka, ale boli!
Wszyscy dobrze wiedzą,
że w drugim i trzecim przykładzie chodzi dokładnie o to, co napisałem w
pierwszym. I nawet jeśli ksiądz zawoła: O kuźwa, ale boli!, to wierni się co
najwyżej wyrozumiale uśmiechną.
Z doniesień naukowych
wiemy też, że kiedy wypowiadamy wulgaryzm, aktywna jest prawa półkula mózgu w
obszarze odpowiedzialnym za emocje i reakcje na nagłe sytuacje.
Czy
można zatem zaryzykować stwierdzenie, że ludzie rzucający mięsem słownym
trenują prawą półkulę…?
Ciekawostką naukową
jest też to, że ludzie rzadziej się mylą, gdy czytają wulgaryzmy. Potrafią też
dużo dłużej analizować „kurwę” niż „kurkę” na przykład.
W niektórych krajach
można nawet całkiem nieźle zabulić za to, że w miejscach publicznych rzucimy
trochę mięsem.
Wiadomo, że w Polsce
nikomu nic nie zrobią za takie: Spieprzaj, dziadu! (a nawet „wynagrodzą”), ale
za: Spierdalaj, dziadu! może kosztować! Choć przecież, tak naprawę, o to samo
chodzi. Te same obszary mózgu nadawcy trenują. Uaktywniają tę samą prawą
półkulę mózgu! A może to ta półkula uaktywnia ich?
Warto
się zatem zastanowić czy czasami nie walczymy z czymś, co jest człowiekowi dane
w darze od Natury czy nawet Stwórcy, bo chyba nikt mi nie powie, że wulgaryzm
to grzech!!!
Wrócę do tego jeszcze,
a teraz o czymś innym.
Nawet nie często, tylko
zawsze, gdy ktoś wulgaryzmów używa, mówimy, że bluźni, że przeklina. Takie
mieszanie pojęć i upraszczanie w myśleniu jest już typowe dla nas, napełnionych
po brzegi tym, co wolno, czego nie, co chciałbym, a czego nie mam, co
powinienem, a co zrobiłem, czego mam się spodziewać, a czego nie chcę za nic…
Bluźnierstwo, inaczej
basfemia, to słowa i czyny znieważające coś powszechnie szanowanego, a
szczególnie tego, co uznane zostało za święte, czyli sacrum.
O Boże, ale dupa!
O kurwa, ale laska!
O Jezu, jaki super
samochód!
O kurwa, nie wytrzymam
(gdy sąsiadowi się wiedzie)!
Żebyś się pochorował!
Żebyś nogi połamał!
Kto bluźni? Kto
przeklina? Kto grzeszy? Kto jest wulgarny?
Kto jest tu ordynusem,
a kto tępym bigotem i kłania się tu moja wulgarna definicja, że bigot to ktoś
kurewsko gorliwy (pobożny) na zewnątrz, ale jakże chujowo wierzący wewnątrz!
Powiedzmy sobie zatem w
tej nieustannej zmienności, że człowiek używający wulgarnych słów nie bluźni
jednocześnie. Natomiast bluźniercą może być ten, kto wyszukanych i kulturalnych
słów używa do wyrażenia swoich niegodnych homo sapiens myśli.
Wrócę na chwilę do
Toma, o którym wcześniej pisałem i do jego religijności oraz wulgarnego języka.
Mógł i jest z pewnością Tom głęboko, gorliwie wierzący, a to, że wulgarny
język, to wynik społecznej umowy, czasami to kwestia mody, wymóg środowiska i
każdy niech sobie dopowie, co tylko wymyśli!
Ciąg dalszy nastąpi, jeśli
piszącemu nie przydarzy się umrzeć pomiędzy 1 i 2.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz