5 lutego 2017

Co zauważyłem

Już się nie dziwię swoim rodakom, że na emigracji często zapijają smutki i jakąś nieokreśloną frustrację rozładowują, wyżywając się na swoich ziomkach, np. w pracy. Nie dziwię się, że szukają coraz to nowych sposobów na to, żeby ukryć fakt, że nie są wcale szczęśliwi z pobytu poza ojczystym krajem.
Sam odczuwam jakąś frustrację. Wśród moich znajomych, nie tylko Polaków, zauważam jakby schemat w spędzaniu wolnego czasu – jeśli masz wolny dzień od pracy, to najlepiej się upić, żeby za dużo nie myśleć o swoim położeniu.
Większość moich znajomych przyjechało tutaj w określonym celu. Chcą jak najwięcej pracować, żeby jak najszybciej ten cel osiągnąć. Wiadomo jednak, że celu nie da się osiągnąć z dnia na dzień, a żyć tutaj też trzeba i to życie tutaj pochłania niemałą część zarobionych środków. Zatem osiągnięcie celu oddala się nieco w czasie, a frustracja z tego powodu z dnia na dzień rośnie.
Nie zapijam smutków. Nie szukam towarzystwa. Mam co robić w wolne od pracy dni. A mimo to, kiedy mam wolny dzień, to czuję się tak, jakby ktoś walnął mnie czymś twardym w głowę i otumanił na kilka godzin. Nie potrafię na niczym się skupić. Nie potrafię zabrać się za zaplanowane zajęcia. Chodzę z kąta w kąt po swojej norce albo włóczę się po mieście, żeby tylko jakoś wypełnić wolny czas. Jestem przy tym rozdrażniony, nawet zły, choć nie mam pu temu żadnych powodów.
Może to brak alkoholu, może osamotnienie, a może coś tam innego?
Wiem jednak dokładnie, że to tęsknota.
Za kim i za czym nie pytajcie!
Nie daję się, jak tylko mogę, czarnym myślom.
Mam jednak tutaj znajomych, którzy zwyczajnie płyną. Zwłaszcza w wolnych od pracy dniach zatracają się zupełnie. Jakby nie chcieli myśleć o tym, gdzie są i co robią. Niektórzy nawet wcześniej planują swoje odjazdy i już na kilka dni wcześniej cieszą się, że odpłyną na chwilę.
Poznałem też ludzi, którzy codziennie szukają wsparcia w gorzale, cudzych ramionach, koksie.
Nie muszę się też już wysilać, żeby to jakoś zrozumieć, wyobrazić sobie ich kiepskie położenie. Bariera językowa. Hermetyczność środowiska. Oddalenie od bliskich. Niemożność szybkiego osiągnięcia celu. To tylko kilka przyczyn, że można się załamać i najzwyczajniej w świecie zrezygnować z siebie i założonych wcześniej planów.
Poznałem też ludzi, którzy w swojej rozpaczy postanowili do kraju nie wracać. Roźnie to tłumaczą, ale prawda jest taka, że nie wytrzymali presji, nie osiągnęli celu i próbują o wszystkim zapomnieć na wszelkie możliwe sposoby.
Nie wygląda to dobrze!
No, ale ktoś mi zarzuci, że jest też duża grupa Polaków, którzy sobie świetnie radzą na emigracji.
To prawda. Oni jednak najczęściej odcinają się od tych, co upadli. Często też gardzą nimi.
Boli mnie przy tym fakt, że przeciętny Anglik odbiera nas poprzez pryzmat tych, co tu przegrywają.
Gdyby ktoś mnie zapytał, jak się tutaj czuję, to odpowiedziałbym: ŹLE, bo właśnie tak się czuję!

I wierzcie mi, wiem, co piszę! 
Najlepiej się położyć i wyspać przed kolejnym dniem walki o siebie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...