Już się nie dziwię
swoim rodakom, że na emigracji często zapijają smutki i jakąś nieokreśloną
frustrację rozładowują, wyżywając się na swoich ziomkach, np. w pracy. Nie
dziwię się, że szukają coraz to nowych sposobów na to, żeby ukryć fakt, że nie
są wcale szczęśliwi z pobytu poza ojczystym krajem.
Sam odczuwam jakąś
frustrację. Wśród moich znajomych, nie tylko Polaków, zauważam jakby schemat w
spędzaniu wolnego czasu – jeśli masz wolny dzień od pracy, to najlepiej się
upić, żeby za dużo nie myśleć o swoim położeniu.
Większość moich
znajomych przyjechało tutaj w określonym celu. Chcą jak najwięcej pracować,
żeby jak najszybciej ten cel osiągnąć. Wiadomo jednak, że celu nie da się
osiągnąć z dnia na dzień, a żyć tutaj też trzeba i to życie tutaj pochłania
niemałą część zarobionych środków. Zatem osiągnięcie celu oddala się nieco w
czasie, a frustracja z tego powodu z dnia na dzień rośnie.
Nie zapijam smutków.
Nie szukam towarzystwa. Mam co robić w wolne od pracy dni. A mimo to, kiedy mam
wolny dzień, to czuję się tak, jakby ktoś walnął mnie czymś twardym w głowę i
otumanił na kilka godzin. Nie potrafię na niczym się skupić. Nie potrafię
zabrać się za zaplanowane zajęcia. Chodzę z kąta w kąt po swojej norce albo
włóczę się po mieście, żeby tylko jakoś wypełnić wolny czas. Jestem przy tym
rozdrażniony, nawet zły, choć nie mam pu temu żadnych powodów.
Może to brak alkoholu,
może osamotnienie, a może coś tam innego?
Wiem jednak dokładnie,
że to tęsknota.
Za kim i za czym nie
pytajcie!
Nie daję się, jak tylko
mogę, czarnym myślom.
Mam jednak tutaj znajomych,
którzy zwyczajnie płyną. Zwłaszcza w wolnych od pracy dniach zatracają się
zupełnie. Jakby nie chcieli myśleć o tym, gdzie są i co robią. Niektórzy nawet
wcześniej planują swoje odjazdy i już na kilka dni wcześniej cieszą się, że
odpłyną na chwilę.
Poznałem też ludzi,
którzy codziennie szukają wsparcia w gorzale, cudzych ramionach, koksie.
Nie muszę się też już
wysilać, żeby to jakoś zrozumieć, wyobrazić sobie ich kiepskie położenie.
Bariera językowa. Hermetyczność środowiska. Oddalenie od bliskich. Niemożność
szybkiego osiągnięcia celu. To tylko kilka przyczyn, że można się załamać i
najzwyczajniej w świecie zrezygnować z siebie i założonych wcześniej planów.
Poznałem też ludzi,
którzy w swojej rozpaczy postanowili do kraju nie wracać. Roźnie to tłumaczą,
ale prawda jest taka, że nie wytrzymali presji, nie osiągnęli celu i próbują o
wszystkim zapomnieć na wszelkie możliwe sposoby.
Nie wygląda to dobrze!
No, ale ktoś mi
zarzuci, że jest też duża grupa Polaków, którzy sobie świetnie radzą na
emigracji.
To prawda. Oni jednak
najczęściej odcinają się od tych, co upadli. Często też gardzą nimi.
Boli mnie przy tym
fakt, że przeciętny Anglik odbiera nas poprzez pryzmat tych, co tu przegrywają.
Gdyby ktoś mnie
zapytał, jak się tutaj czuję, to odpowiedziałbym: ŹLE, bo właśnie tak się czuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz