8 lutego 2017

Ja - cwaniak z emigracji...

To kolejna dygresja przed drugą częścią wpisu To nie film…, tym razem dygresja w formie posta. Kilka rad cwaniaka z emigracji. Choć cwaniak jeszcze jest całkiem surowy na emigracji, to nie byłby przecież cwaniakiem, gdyby nie doradzał innymi, którzy tutaj są krócej albo za chwilę przyjadą.
Dla czystej formalności napiszę, że jestem w Anglii i że tutaj jechałem z zupełnie innym wyobrażeniem tego, czego doświadczam co chwila na tym obcym lądzie, choć od razu zaznaczę, że dla mnie każdy ląd jest obcy, bo wędrowcem tu jestem, na tym padole łez, przykuty do niego jestem kajdanami ciała. Ale przykuty do czasu, jak zresztą każdy z Was.
1. Nie wolno dać się ogłupić
Skoro jestem w Anglii, niewidoczny dla wielu, to mogę tutaj po cichu dosłownie robić wszystko. Jest na to przyzwolenie, ale czy warto próbować? Jest nawet coś takiego, że kiedy nie próbujesz, to jesteś niepewny. Nie ma się czym przejmować!
Dzisiaj nie ma mnie w pracy. Pół dnia leżałem w łóżku. Codzienna nerwówka dała znać o sobie. Żołądek nie wytrzymał i zastrajkował sobie. Zafundował mi zatem jeden dzień wolnego. Napisałem do pracy, zgodnie z procedurą, że dzisiaj mnie nie będzie, bo biegam do łazienki.
Jednak ta chwila oddechu od codziennej gonitwy już przyniosła efekty. Ja tutaj na emigracji niezauważenie, dla siebie oczywiście niezauważenie, najzwyczajniej głupieję, bo daję sie ogłupić tej całej sytuacji związanej tutaj z pracą. Człowiek zagoniony niechcący wyzbywa się marzeń, powolutku odpuszcza sobie to i tamto, zamienia się w śmieć i dryfuje z prądem.
Co z tego, że ostatnie zdanie Herbertem zapachniało? Już nieraz pisałem, że lubię twórczość Herberta. A tutaj to możecie ze świecą, jak Diogenes, w południe szukać człowieka, który z wami pogada o jakieś książce czy filmie, nie mówiąc o poezji.
Wracając. Dałem się tutaj ogłupić na tyle, że już kilka razy w pracy zdarzyło mi się marzyć o tym, że w pracy tej zostaję na rok, dwa albo więcej.
Przyznam, że nic głupszego wymyślić nie mogłem. Mam stać się jak ci, z którymi rozmawiałem w pracy, a którzy rzeczywiście pracują tam lat kilka i są automatami, cyborgami, obiektem do wyzysku, siłą mięśni, mięsem? To nie moje określenia. Sami tak często mówią o sobie.
Nie wolno dać się ogłupić.
Nie jestem tu tylko po to, żeby pracować po kilkanaście godzin na dobę i liczyć funciki. Jest dość dużo tych, co tak robią i na mnie niech nie liczą.
Dobrze jest mieć chociaż chwilę, żeby pomyśleć trochę o sobie, nie tylko o tym, jak świetnym jestem pracownikiem, jak przydatnym dla firmy i tym podobne głupoty, o jakich myślą w większości Polacy tu pracujący. 
2. Nie bać się wulgaryzmów
Napiszę o tym jeszcze co najmniej kilka razy. W drugiej części To nie film… też będę rzucał mięsem. Wiem już, że nie zdołam bez tego oddać niektórych postaci, opisać niektórych zdarzeń takimi, jakimi były. Jeśli nie rzucę mięsem w postaci wulgaryzmu, to nie oddam tragizmu, grozy, komizmu, rozpaczy, które tutaj dostrzega i których doświadczam.
Wychowano mnie tak, ze wulgaryzm to beee! Nawet mi wmówiono, że wulgaryzmy to grzech! Rodzice, nauczyciele, później czasami żona strasznie się wściekali, gdy mi się wymknęło coś na „k” albo „ch”. Tutaj bez polskiej „kurwy” mogą cię wdeptać w ziemię i z nikim albo z większością wcale się nie dogadasz. Poza tym bez polskiej „kurwy” do większości nie dotrze, że masz tam czegoś dość albo kończysz rozmowę.
Po drodze mojego pisania powoli będę wyjaśniał, dlaczego tak radzę, by nie bać się wulgaryzmów.
3. Myśleć, myślenie nie boli
Myślenie nie boli podobnie, jak nie boli bezmyślność, jak nie boli głupota, skleroza czy inna przypadłość, która często nawiedza człowieka poczciwego, a zupełnie nie boli, ma tylko przykre objawy dla tych, co patrzą z boku albo z boku słuchają i swoim oczom nie wierzą, swoim uszom też często uwierzyć nie mogą.
Napiszę jeszcze dzisiaj do biura, już napisałem, że czuję się lepiej i jestem gotowy jutro powrócić do pracy. I są trzy możliwość. Dostanę za karę jeszcze jeden dzień wolnego. Nie pozwolą mi wrócić ze względu na przypadłość. Pracuję w przemyśle spożywczym i takie są przepisy. Mogę też już z rana jutro zapalać do pracy!
Napiszę o tym na pewno, co wyszło i jak, a teraz wracam do porad Polaka Cwaniaka, co na emigracji jest kilka miesięcy.
Trzeba tu ciągle pamiętać, że w tym dziwnym kraju pracy dla Polaków naprawdę nie brakuje. Dlaczego? Ano pewnie dlatego, że nieźle pracujemy albo może dlatego, że Anglikom się nie chce. To przecież nie nowina, że przedstawiciele społeczeństw konsumpcyjnych nie garną się do pracy, zwłaszcza pracy fizycznej, gdzie trzeba mięśnie wyprężyć.
4. Nie dać się otumanić
To wiąże się z 3. poradą, trzeba szybko załapać, że np. dzień wolny Polakom się daje za karę. Tak, kochani rodacy, coście zostali nad Wisłą, tutaj jeśli chcesz całkiem dokopać Polakowi, to dajesz mu trzy dni OFFA i Polak wymięka. A jak przy tym Polacy potrafią szafować OFFAMI w stosunku do swoich rodaków, to tutaj wyraźnie widać!
Tutaj, gdy idziesz do pracy, to powinieneś być wdzięczny, że ktoś cię do pracy zawołał, ktoś ci dał pracę, pozwala ci harować. Tutaj, gdy idziesz do pracy, masz nisko się kłaniać wszystkim tym, co tej pracy łaskawie ci użyczają. Masz nie reagować, gdy przełożony rodak sprzeda ci kilka chujów, chamów albo prostaków!
Gówno prawda, jak mawiał śp. ksiądz Tischner i jak mawiają Górale o różnych rodzajach prawdy. Tutaj bowiem jest tak, że pracodawcy kochają naszą wydajność w pracy, nasze wzajemne siebie gnojenie i popychanie. A że jest nas w nadmiarze i siedzimy cicho, to mogą do woli wybierać w niewolniczym towarze.
I ciężko się z tym zgodzić, ale często jesteśmy mułami, które tutaj do orki się zaprzęga!
5. Nie starać się wtopić
Wczoraj znajomy po powrocie z pracy radośnie żonie oznajmił, że załatwił zasłony takie typowo angielskie. Załatwił to znaczy zabrał z mieszkania, które remontują, a które to zasłony na śmietnik miały trafić. Przyznam, że nie wiem, jak wyglądają typowe angielskie zasłony. Wiem tylko, jak silne jest parcie wśród wielu moich znajomych, żeby być jak Anglicy, żeby żyć jak Anglicy, żeby, broń Boże, Anglicy nie mieli ich za Polaków! Wielu moich znajomych chce mieć angielskie zasłony, chce żyć jak Anglicy, nawet pić jak Anglicy. 
W przypadku ostatniego, to wielu chcieć nie musi, bo piją tak ostro, że mogę uczyć Anglików!
Jakoś nie mogę dostrzec, z czym można by się tutaj identyfikować. Coraz mniej też dostrzegam powodów, żeby tu wsiąkać. To taka mieszanka narodów, kultur, religii, ras, że dawno już nie wiadomo, jakiego składnika jest ile w tej bezkształtnej masie. To, co widzę na co dzień, to nic ciekawego, tu jest naprawdę niewiele dla ludzi trochę myślących.
Anglicy, owszem, żyją, jak żyli ich dziadowie, ale przy tym znikają wśród innych narodowości, coraz mniej ich widać i coraz mniej słychać. Normalna kolej rzeczy, że staną się unikatem.
6. Nie posiąść prawdy objawionej
Mam tutaj znajomego, naprawdę pocieszny gość. Gdy gada, to gada tak, jakby znał wszystkich i wszystko wiedział. A kiedy sobie rąbnie kilka mocnych browarów, koniecznie muszą być polskie, to facet zdaje się wtedy znać prawdy objawione.
Muszę tutaj zaznaczyć, że jakoś funkcjonuje od kilku lat w tych niełatwych emigracyjnych warunkach. Jest starszy ode mnie, języka nie chce się uczyć, ima się różnych prac i godzi się być popychadłem. Wiecie, taki emigrant, bez znajomości języka, bez konkretnego fachu, bez żadnych aspiracji, z marzeniami o pracy za kilka funtów, żeby na chatę starczyło, żeby kupić coś zjeść i żeby tylko na browar przy tym nie zabrakło.
Daleki jestem od sarkazmu, od wszelkiej ironii. Nie twierdzę, że jestem lepszy. Ktoś z boku lepiej to widzi. Ja tylko chcę napisać, że taki właśnie obraz Polaków funkcjonuje tutaj i jest on dość wierny w zestawieniu z rzeczywistością. Ja zresztą się przyznaję, żem częścią tego obrazu.
7. Nie żałować
Kiedy na każdym kroku czuję zapach gandzi, gdy widzę tłumy młodzieży w pubach albo w zaułkach, gdy nieraz na moim podwórku gówniarze palą trawkę, a ja nie mogę skutecznie nic na  to poradzić, gdy widzę zalanego i bełkoczącego Polaka, gdy spotykam młodzieńca, który w moim ojczystym języku prosi o kilka pi na bułkę lub coś mocnego, gdy dociera do mnie, że ja i moi rodacy jesteśmy tutaj często tanią siłą roboczą, nierzadko niewolniczą, jak potrafimy sobie rzucać kłody pod nogi…
Gdy o tym wszystkim myślę, to jasne że żałuję, żem w ogóle tu jest i żem tu zechciał przyjechać.
Przyjechałem tu jednak zdobyć doświadczenie, zobaczyć na własne oczy, nauczyć się obcej mowy, osobiście powąchać, jak pachnie emigracja, do tego odrobić co nieco finansowych tyłów. A zatem jestem tutaj, żeby doświadczać tego, na co mój kraj ojczysty wydawał mi się za mały.
No i dokładnie mam to, czego wcale nie chciałem.
Ale gdy tak o tym myślę, to wtedy nie żałuję.
Już nikt mnie nie oczaruje wizją szczęścia na emigracji.
Podsumowanie
Co powiem tym, którzy chcę spróbować tu swoich sił? 
Przyjeżdżajcie natychmiast i smakujcie Anglii. Zachłyśnijcie się Anglią, Anglią się zachwyćcie, zawiedźcie się na Anglii, osiągnijcie tu sukces albo smakujcie porażki, a później przemyślcie na nowo swoje wyobrażenia, zestawcie je z realiami i decydujcie, co dalej!
PS
Wiem, że jutro mam wolne, ponieważ przepisy nie pozwalają, aby się stawił w pracy po problemach z żołądkiem.
Mam zatem czas dla siebie.
Będę pisał do bólu!

Siadam zaraz do II części posta To nie film… 
A tak naprawdę szczerze?
Powoli, mamy czas!
Przecież jestem tu po to,
żeby pisać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...