To kolejna dygresja
przed drugą częścią wpisu To nie film…, tym razem dygresja w
formie posta. Kilka rad cwaniaka z emigracji. Choć cwaniak jeszcze jest całkiem
surowy na emigracji, to nie byłby przecież cwaniakiem, gdyby nie doradzał
innymi, którzy tutaj są krócej albo za chwilę przyjadą.
Dla czystej formalności
napiszę, że jestem w Anglii i że tutaj jechałem z zupełnie innym wyobrażeniem
tego, czego doświadczam co chwila na tym obcym lądzie, choć od razu zaznaczę,
że dla mnie każdy ląd jest obcy, bo wędrowcem tu jestem, na tym padole łez, przykuty
do niego jestem kajdanami ciała. Ale przykuty do czasu, jak zresztą każdy z
Was.
1.
Nie wolno dać się ogłupić
Skoro jestem w Anglii,
niewidoczny dla wielu, to mogę tutaj po cichu dosłownie robić wszystko. Jest na
to przyzwolenie, ale czy warto próbować? Jest nawet coś takiego, że kiedy nie
próbujesz, to jesteś niepewny. Nie ma się czym przejmować!
Dzisiaj nie ma mnie w
pracy. Pół dnia leżałem w łóżku. Codzienna nerwówka dała znać o sobie. Żołądek
nie wytrzymał i zastrajkował sobie. Zafundował mi zatem jeden dzień wolnego.
Napisałem do pracy, zgodnie z procedurą, że dzisiaj mnie nie będzie, bo biegam
do łazienki.
Jednak ta chwila
oddechu od codziennej gonitwy już przyniosła efekty. Ja tutaj na emigracji
niezauważenie, dla siebie oczywiście niezauważenie, najzwyczajniej głupieję, bo
daję sie ogłupić tej całej sytuacji związanej tutaj z pracą. Człowiek zagoniony
niechcący wyzbywa się marzeń, powolutku odpuszcza sobie to i tamto, zamienia
się w śmieć i dryfuje z prądem.
Co z tego, że ostatnie
zdanie Herbertem zapachniało? Już nieraz pisałem, że lubię twórczość Herberta.
A tutaj to możecie ze świecą, jak Diogenes, w południe szukać człowieka, który
z wami pogada o jakieś książce czy filmie, nie mówiąc o poezji.
Wracając. Dałem się
tutaj ogłupić na tyle, że już kilka razy w pracy zdarzyło mi się marzyć o tym,
że w pracy tej zostaję na rok, dwa albo więcej.
Przyznam, że nic
głupszego wymyślić nie mogłem. Mam stać się jak ci, z którymi rozmawiałem w
pracy, a którzy rzeczywiście pracują tam lat kilka i są automatami, cyborgami,
obiektem do wyzysku, siłą mięśni, mięsem? To nie moje określenia. Sami tak często mówią o sobie.
Nie wolno dać się ogłupić.
Nie jestem tu tylko po
to, żeby pracować po kilkanaście godzin na dobę i liczyć funciki. Jest dość
dużo tych, co tak robią i na mnie niech nie liczą.
Dobrze jest mieć chociaż chwilę, żeby pomyśleć trochę o sobie, nie tylko
o tym, jak świetnym jestem pracownikiem, jak przydatnym dla firmy i tym podobne
głupoty, o jakich myślą w większości Polacy tu pracujący.
2.
Nie bać się wulgaryzmów
Napiszę o tym jeszcze
co najmniej kilka razy. W drugiej części To nie film… też będę rzucał mięsem.
Wiem już, że nie zdołam bez tego oddać niektórych postaci, opisać niektórych
zdarzeń takimi, jakimi były. Jeśli nie rzucę mięsem w postaci wulgaryzmu, to
nie oddam tragizmu, grozy, komizmu, rozpaczy, które tutaj dostrzega i
których doświadczam.
Wychowano mnie tak, ze
wulgaryzm to beee! Nawet mi wmówiono, że wulgaryzmy to grzech! Rodzice, nauczyciele, później czasami żona strasznie się wściekali, gdy mi
się wymknęło coś na „k” albo „ch”. Tutaj bez polskiej „kurwy” mogą cię wdeptać w ziemię i z nikim albo z większością wcale
się nie dogadasz. Poza tym bez polskiej „kurwy”
do większości nie dotrze, że masz tam czegoś dość albo kończysz rozmowę.
Po drodze mojego
pisania powoli będę wyjaśniał, dlaczego tak radzę, by nie bać się wulgaryzmów.
3.
Myśleć, myślenie nie boli
Myślenie nie boli
podobnie, jak nie boli bezmyślność, jak nie boli głupota, skleroza czy inna
przypadłość, która często nawiedza człowieka poczciwego, a zupełnie nie boli,
ma tylko przykre objawy dla tych, co patrzą z boku albo z boku słuchają i swoim
oczom nie wierzą, swoim uszom też często uwierzyć nie mogą.
Napiszę jeszcze
dzisiaj do biura, już napisałem, że czuję się lepiej i jestem gotowy jutro powrócić do pracy. I są trzy
możliwość. Dostanę za karę jeszcze jeden dzień wolnego. Nie pozwolą mi wrócić
ze względu na przypadłość. Pracuję w przemyśle spożywczym i takie są przepisy.
Mogę też już z rana jutro zapalać do pracy!
Napiszę o tym na pewno,
co wyszło i jak, a teraz wracam do porad Polaka Cwaniaka, co na emigracji jest
kilka miesięcy.
Trzeba tu ciągle
pamiętać, że w tym dziwnym kraju pracy dla Polaków naprawdę nie brakuje.
Dlaczego? Ano pewnie dlatego, że nieźle pracujemy albo może dlatego, że
Anglikom się nie chce. To przecież nie nowina, że przedstawiciele społeczeństw
konsumpcyjnych nie garną się do pracy, zwłaszcza pracy fizycznej, gdzie trzeba
mięśnie wyprężyć.
4.
Nie dać się otumanić
To wiąże się z 3.
poradą, trzeba szybko załapać, że np. dzień wolny Polakom się daje za karę.
Tak, kochani rodacy, coście zostali nad Wisłą, tutaj jeśli chcesz całkiem
dokopać Polakowi, to dajesz mu trzy dni OFFA i Polak wymięka. A jak przy tym
Polacy potrafią szafować OFFAMI w stosunku do swoich rodaków, to tutaj wyraźnie
widać!
Tutaj, gdy idziesz do
pracy, to powinieneś być wdzięczny, że ktoś cię do pracy zawołał, ktoś ci dał
pracę, pozwala ci harować. Tutaj, gdy idziesz do pracy, masz nisko się kłaniać
wszystkim tym, co tej pracy łaskawie ci użyczają. Masz nie reagować, gdy przełożony rodak sprzeda ci kilka chujów, chamów albo prostaków!
Gówno prawda, jak
mawiał śp. ksiądz Tischner i jak mawiają Górale o różnych rodzajach prawdy. Tutaj
bowiem jest tak, że pracodawcy kochają naszą wydajność w pracy, nasze wzajemne
siebie gnojenie i popychanie. A że jest nas w nadmiarze i siedzimy cicho, to
mogą do woli wybierać w niewolniczym towarze.
I ciężko się z tym
zgodzić, ale często jesteśmy mułami, które tutaj do orki się zaprzęga!
5.
Nie starać się wtopić
Wczoraj znajomy po
powrocie z pracy radośnie żonie oznajmił, że załatwił zasłony takie typowo
angielskie. Załatwił to znaczy zabrał z mieszkania, które remontują, a które to
zasłony na śmietnik miały trafić. Przyznam, że nie wiem, jak
wyglądają typowe angielskie zasłony. Wiem tylko, jak silne jest parcie wśród
wielu moich znajomych, żeby być jak Anglicy, żeby żyć jak Anglicy, żeby, broń
Boże, Anglicy nie mieli ich za Polaków! Wielu moich znajomych chce mieć
angielskie zasłony, chce żyć jak Anglicy, nawet pić jak Anglicy.
W przypadku
ostatniego, to wielu chcieć nie musi, bo piją tak ostro, że mogę uczyć
Anglików!
Jakoś nie mogę
dostrzec, z czym można by się tutaj identyfikować. Coraz mniej też dostrzegam
powodów, żeby tu wsiąkać. To taka mieszanka narodów, kultur, religii, ras, że
dawno już nie wiadomo, jakiego składnika jest ile w tej bezkształtnej masie.
To, co widzę na co dzień, to nic ciekawego, tu jest naprawdę niewiele dla ludzi
trochę myślących.
Anglicy, owszem, żyją,
jak żyli ich dziadowie, ale przy tym znikają wśród innych narodowości, coraz
mniej ich widać i coraz mniej słychać. Normalna kolej rzeczy, że staną się
unikatem.
6.
Nie posiąść prawdy objawionej
Mam tutaj znajomego,
naprawdę pocieszny gość. Gdy gada, to gada tak, jakby znał wszystkich i
wszystko wiedział. A kiedy sobie rąbnie kilka mocnych browarów, koniecznie muszą
być polskie, to facet zdaje się wtedy znać prawdy objawione.
Muszę tutaj zaznaczyć,
że jakoś funkcjonuje od kilku lat w tych niełatwych emigracyjnych warunkach. Jest
starszy ode mnie, języka nie chce się uczyć, ima się różnych prac i godzi się
być popychadłem. Wiecie, taki emigrant, bez znajomości języka, bez konkretnego
fachu, bez żadnych aspiracji, z marzeniami o pracy za kilka funtów, żeby na
chatę starczyło, żeby kupić coś zjeść i żeby tylko na browar przy tym nie zabrakło.
Daleki jestem od
sarkazmu, od wszelkiej ironii. Nie twierdzę, że jestem lepszy. Ktoś z boku
lepiej to widzi. Ja tylko chcę napisać, że taki właśnie obraz Polaków
funkcjonuje tutaj i jest on dość wierny w zestawieniu z rzeczywistością. Ja
zresztą się przyznaję, żem częścią tego obrazu.
7.
Nie żałować
Kiedy na każdym kroku
czuję zapach gandzi, gdy widzę tłumy młodzieży w pubach albo w zaułkach, gdy
nieraz na moim podwórku gówniarze palą trawkę, a ja nie mogę skutecznie nic na to poradzić, gdy widzę zalanego i bełkoczącego Polaka, gdy spotykam młodzieńca, który
w moim ojczystym języku prosi o kilka pi na bułkę lub coś mocnego, gdy dociera
do mnie, że ja i moi rodacy jesteśmy tutaj często tanią siłą roboczą, nierzadko
niewolniczą, jak potrafimy sobie rzucać kłody pod nogi…
Gdy o tym wszystkim
myślę, to jasne że żałuję, żem w ogóle tu jest i żem tu zechciał przyjechać.
Przyjechałem tu jednak
zdobyć doświadczenie, zobaczyć na własne oczy, nauczyć się obcej mowy, osobiście
powąchać, jak pachnie emigracja, do tego odrobić co nieco finansowych tyłów. A
zatem jestem tutaj, żeby doświadczać tego, na co mój kraj ojczysty wydawał mi się
za mały.
No i dokładnie mam to,
czego wcale nie chciałem.
Ale gdy tak o tym
myślę, to wtedy nie żałuję.
Już nikt mnie nie oczaruje
wizją szczęścia na emigracji.
Podsumowanie
Co powiem tym, którzy chcę
spróbować tu swoich sił?
Przyjeżdżajcie natychmiast
i smakujcie Anglii. Zachłyśnijcie się Anglią, Anglią się zachwyćcie, zawiedźcie
się na Anglii, osiągnijcie tu sukces albo smakujcie porażki, a później przemyślcie
na nowo swoje wyobrażenia, zestawcie je z realiami i decydujcie, co dalej!
PS
Wiem, że jutro mam wolne,
ponieważ przepisy nie pozwalają, aby się stawił w pracy po problemach z żołądkiem.
Mam zatem czas dla siebie.
Będę pisał do bólu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz