Na początku od razu, że
o wulgarnym niby wpisie wcale nie zapomniałem, tylko robi się z tego coś na
kształt jakiegoś tam na niby studium naukowego, czyli po ludzku mówiąc,
gadaniem trzy po trzy.
Tymczasem wciąż
docierają do mnie sygnały z kraju od ludzi mi przychylnych, a czasem nawet
wrogów. Wciąż słyszę pytania czy i kiedy wracam, czy mam zamiar za rok
wystartować w wyborach i czy w ogóle myślę o powrocie do gry w samorządowym
bajorku przeze mnie gettem nazwanym.
Nawet zacząłem trenować kondycję fizyczną, żeby w połowie
kampanii nie paść z wyczerpania. Prawie codziennie pieszo śmigam ponad dziesięć
kilometrów, wziąłem się za ćwiczenie swojego słabego ciała, pracuję nad
programem kroku naprzód dla małej gminy na końcu świata, gdzie świat się
właśnie zaczyna. I zrobię pewnie wszystko, żeby gule zadrżały albo urosły gule moim przeciwnikom i
żeby spokojnie nie spali.
Wszystko przemawia za
tym, że wrócę i wystartuję!
No, chyba że jeszcze dzisiaj mogę po prostu umrzeć.
Ale tak samo przecież mogą dzisiaj umrzeć wszyscy moi wrogowie czy przeciwnicy
w wyborach. Każdy z nas ma 50 na 50% szans, że dożyje jutra i następnych
wyborów. Ja, tak jak inni ludzie, przeżarty na wskroś głupotą, planuję zatem,
co będę robił za rok. Zanim to jednak nastąpi, wiele się wydarzy i może
wreszcie skończę Samorządowe getto.
Wystartuję z kilku
powodów. Po pierwsze chcę, żeby ksiądz proboszcz znów mógł publicznie poczytać wiernym liścików, z
których jasno wyniknie, że jestem złym kandydatem. Przecież ksiądz proboszcz
musi ciemny lud oświecić i wskazać człowieka prawego, co wodzem gminy zostanie.
Może tym razem więcej uda się w walce osiągnąć autorowi ostatniego takiego
listu, dziś osobie na poważnym stanowisku lokalnym.
Jak widać powyżej,
pamięć mnie nie zawodzi. Nie zapomniałem też swoich kamratów z terenu. Często o
nich myślę i myślę, że oni mogą mieć do mnie żal, że tak nagle zniknąłem. Ale
ja zniknąłem, żeby życia się uczyć, podglądać rozwiązania, które później mogę w
swojej z nimi robocie wykorzystać z pożytkiem. Poza tym zrobiłem tak, żeby w
kolejnych wyborach przejść na luzie przez to wszystko, bo będę miał gdzie wrócić. Nie
palę tutaj mostów, przeciwnie – buduję nowe. Nieraz już nawet myślałem, żeby tu zakotwiczyć, ale to tylko takie tam krótkie chwile słabości!
Nie mogłem się już niczego
nauczyć w małej gminie, musiałem się trochę rozejrzeć i mam nowego w nadmiarze.
Przyznaję, bez bicia, że
czuję się tutaj obco i trochę jestem zmęczony życiem pod ciągłą presją. Wszystko
tutaj jest inne, bo takie być musi. Musi być wszystko inne niż w pięknym kraju nad Wisłą. Wszystkiego trzeba się uczyć i ciągle trzeba
być czujnym. Ale to taka szkoła prawdziwego życia, że pewnie nowy wódz gminy rozpłakałby
się jak dzieciak.
Ja też nie jestem z kamienia i bywało czasem, że pochlipałem ukradkiem. Czasami też żonie albo Bogu na ucho trochę się poskarżyłem, że nie wiem czy wytrzymam.
Ale z dnia na dzień skóra mi bardziej twardniała i teraz coraz trudniej mi dopiec
do żywego! Czasami nawet myślę, że nic mnie tu nie zaskoczy, że już nic nie ma takiego,
co mogłoby mnie złamać. I potem bardzo się dziwie, w jakim błędzie żyję, bo życie
tutaj to film, o jakim się wielu nie śniło.
Wiem, że trochę przynudzam.
Za dużo, za często na blogu marzę o życiu pisarza i o lepszym świecie. Utyskuję na ludzi, coraz
mniej się śmieję. To fakt, że coraz bardziej przypominam Jorge z Burgos,
mnicha z Imienia róży Umberto Eco. Wiecie,
tego starego mnicha, który innych mordował między innym albo tylko dlatego, że się śmiali. Uważał
bowiem, że śmiech to taki wymysł Szatana. Ja jeszcze sobie dodaję, że Chrystus się
nie śmiał w Ewangeliach, choć trudno mi uwierzyć i wyobrazić sobie, że był bardzo poważny, np.
na weselu w Kanie.
Na dzisiaj zatem tak jest,
że najdalej za rok będę już ostro kłusował w przygotowaniach do kampanii. Jasne,
że obecny wódz ma lepiej, bom trochę teren zaniedbał, ale ja w tym terenie trochę
lat siedziałem. I znam w tym terenie miejsca, o których on pewnie nie słyszał! Znam
też wspaniałych ludzi, a to dobry początek! Zatem niech już teraz obmyśla wódz strategię,
jak by mnie ograć w wyborach. Może już tak nie będzie, że znów osoby duchowne pozwolą mu na to, aby mury kościelne zdobić swoją facjatą i do tego jeszcze otrzyma pomoc z ambony.
A nawet jeśli, to niech mu tam lokalny kler dopomaga na chwałę wyborów, bo nie Boga!
Ja zrobię swoje, jak trzeba, a reszta to ludzi decyzja!
Myślę, że tym oto wpisem
odpowiedziałem wszystkim, którzy mnie o to pytają czy wracam i czy startuję w wyborach. Powtórzę
jeszcze raz, jeśli dożyję wyborów, to jestem kandydatem.
I znów się tutaj powtórzę, do tego czasu jednak tyle
może się jeszcze wydarzyć, że dzisiejsze plany jednostki tak marnej, jak ja, mogą
milion razy zmienić się i wtedy z mojego wcześniejszego pisania zostanie najwyżej
proch!
Powtórzę za klasykiem: Ja nie chcę, ale muszę! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz