Z sufitu w salonie
kapie woda. Zarządca się nie pojawia, ponieważ twierdzi, że to nasz problem, a
nie jego. Wczoraj walczyłem z odpływem wody, ale w końcu się poddałem. Nie znam
się na tym i nie należy to do moich obowiązków.
Tutaj ciągle mówi się o
pieniądzach, ale trudno się temu dziwić, gdy z tygodnia na tydzień musisz
zapłacić za mieszkanie i zadbać o swoje wyżywienie.
Pieniądze mają to do
siebie, że szybciej się rozchodzą niż je zarabiasz, zwłaszcza że do wydawania
pieniędzy jest zawsze więcej chętnych, niż do ich zarabiania.
Wspomnienia z
poprzedniej emigracji.
Spokojny raczej dzień.
Byłby całkiem spokojny, gdyby nie Polacy. Najpierw kilka godzin pracowałem z Aldoną,
która koniecznie musi na kogoś coś tam powiedzieć i wszystko o wszystkich wie.
Później fajnie, bo
Wolfgang, z okazji urodzin, zrobił mały poczęstunek i wszystkich zaprosił.
Poszedłem po chłopaków i Bossa. Wszyscy braliśmy udział w poczęstunku. Trwało
to może 10-15 minut.
Kilka minut przed
przerwą wróciłem do Polaków i dowiedziałem się, że nie ma dla mnie roboty.
Następnie się okazało,
że jednak mam iść zapytać Wolfganga, gdzie wyrzucić połamane skrzynki. Zrobiłem
to. Nie wiedziałem, że moje dogadanie się z Wolfgangiem wywoła takie zdziwienie.
A poszło tylko o to, że
po angielsku powiedział mi kolor kosza, do którego skrzynki powinny trafić.
Po tym miałem jeszcze układać
skrzynki, które przewrócił wiatr. Skończyłem tę robotę już w trakcie pauzy. Polak,
który godzinę wcześniej stwierdził, że nie ma dla mnie pracy, wołał mnie na
pauzę. Powiedziałem, że muszę skończyć tę robotę i pod nosem dodałem sobie: Przecież nie było dla mnie pracy!
Po południu spokojnie pracowałem
z Niemcami. Bez pośpiechu robiłem swoje do czasu, aż zakomunikowano fajrant.
Zaczynam rozumieć słowa
i zwroty. Nie brakuje mi chęci, żeby nauczyć się komunikować w obcym mi języku.
Nie ma jednak na razie nikogo, kto zechciałby mi pomóc. Tu liczy się tylko kasa
i najlepiej, jak jesteś uzależniony od kogoś.
Po fajrancie
pakowaliśmy towar. Początkowo robiłem to z Niemcem i Pamelą ze Sri Lanki. Fajnie
się pracowało, spokojnie, jeszcze kilkanaście minut i wszystko byłoby zrobione,
ale pojawili się Polacy, żeby nam pomóc i zaczęła się nerwówka. Musieli
pokazać, jak szybko pracują i że robota pali im się w rękach. Nie wiem po co?
obłęd. Po kilku minutach było po pracy i poszliśmy do domu.
Zdziwiony byłem
niezmiernie, gdy chłopaki skrócili sobie dzisiaj przerwę o 10 min. Pytam,
warum? I w odpowiedzi słyszę: Przecież byliśmy
na poczęstunku.
Niesamowite, nikt z
innych pracowników nie pomyślał, żeby odrabiać ten poczęstunek. Uśmiechnąłem
się w duchu i poszedłem robić swoje.
Kończyliśmy pracę o
godzinie 1636 albo troszeczkę i wcześniej. Ale Albert wpisał godzinę
1640. Jak to się ma do tej
uczciwości i urywania sobie przerwy, bo byliśmy na poczęstunku? Pytałem
siebie w duchu i przyznam, że nie łapię tego!
Teraz o tym, co tutaj.
Tutaj na razie nikt
nikogo nie pogania. Często można usłyszeć naganę, że robisz za szybko. System
pracy jest zupełnie inny. Ludzie mają czas, żeby ze sobą porozmawiać i
uśmiechnąć się do siebie.
Poznałem kilku
życzliwych Polaków, na których mogę liczyć w trudnych chwilach, a tych nie
brakuje na emigracji.
Napisałem kilka słów do
Żony. W odpowiedzi dostałem dość budujące słowa, za co jestem jej wdzięczny.
Znajomy zakomunikował
mi ostatnio, że wyszczuplałem. Przyznam, że nie sposób tego nie zauważyć.
Wierzę, że nie będzie
ciągle pod górę i w końcu zacznie się schodzenie w dół, ale na to chyba jeszcze
trzeba czasu.
Na marginesie trzeba
stwierdzić, że emigracja wśród rodaków to niesamowite doświadczenie.
Woda nadal kapie z sufitu.
Nie wiadomo, jak długo to potrwa. Jeszcze mam do wykonania kilka telefonów i czekać
czy jutro nie będzie pustego dnia!
Ciekawe, jak długo
pisane będzie mi tu zostać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz