3 sierpnia 2016

Zapiski z emigracji [5]

Z sufitu w salonie kapie woda. Zarządca się nie pojawia, ponieważ twierdzi, że to nasz problem, a nie jego. Wczoraj walczyłem z odpływem wody, ale w końcu się poddałem. Nie znam się na tym i nie należy to do moich obowiązków.
Tutaj ciągle mówi się o pieniądzach, ale trudno się temu dziwić, gdy z tygodnia na tydzień musisz zapłacić za mieszkanie i zadbać o swoje wyżywienie.
Pieniądze mają to do siebie, że szybciej się rozchodzą niż je zarabiasz, zwłaszcza że do wydawania pieniędzy jest zawsze więcej chętnych, niż do ich zarabiania.

Wspomnienia z poprzedniej emigracji.
Spokojny raczej dzień. Byłby całkiem spokojny, gdyby nie Polacy. Najpierw kilka godzin pracowałem z Aldoną, która koniecznie musi na kogoś coś tam powiedzieć i wszystko o wszystkich wie.
Później fajnie, bo Wolfgang, z okazji urodzin, zrobił mały poczęstunek i wszystkich zaprosił. Poszedłem po chłopaków i Bossa. Wszyscy braliśmy udział w poczęstunku. Trwało to może 10-15 minut.
Kilka minut przed przerwą wróciłem do Polaków i dowiedziałem się, że nie ma dla mnie roboty.
Następnie się okazało, że jednak mam iść zapytać Wolfganga, gdzie wyrzucić połamane skrzynki. Zrobiłem to. Nie wiedziałem, że moje dogadanie się z Wolfgangiem wywoła takie zdziwienie.
A poszło tylko o to, że po angielsku powiedział mi kolor kosza, do którego skrzynki powinny trafić.
Po tym miałem jeszcze układać skrzynki, które przewrócił wiatr. Skończyłem tę robotę już w trakcie pauzy. Polak, który godzinę wcześniej stwierdził, że nie ma dla mnie pracy, wołał mnie na pauzę. Powiedziałem, że muszę skończyć tę robotę i pod nosem dodałem sobie: Przecież nie było dla mnie pracy!
Po południu spokojnie pracowałem z Niemcami. Bez pośpiechu robiłem swoje do czasu, aż zakomunikowano fajrant.
Zaczynam rozumieć słowa i zwroty. Nie brakuje mi chęci, żeby nauczyć się komunikować w obcym mi języku. Nie ma jednak na razie nikogo, kto zechciałby mi pomóc. Tu liczy się tylko kasa i najlepiej, jak jesteś uzależniony od kogoś.
Po fajrancie pakowaliśmy towar. Początkowo robiłem to z Niemcem i Pamelą ze Sri Lanki. Fajnie się pracowało, spokojnie, jeszcze kilkanaście minut i wszystko byłoby zrobione, ale pojawili się Polacy, żeby nam pomóc i zaczęła się nerwówka. Musieli pokazać, jak szybko pracują i że robota pali im się w rękach. Nie wiem po co? obłęd. Po kilku minutach było po pracy i poszliśmy do domu.

Zdziwiony byłem niezmiernie, gdy chłopaki skrócili sobie dzisiaj przerwę o 10 min. Pytam, warum? I w odpowiedzi słyszę: Przecież byliśmy na poczęstunku.
Niesamowite, nikt z innych pracowników nie pomyślał, żeby odrabiać ten poczęstunek. Uśmiechnąłem się w duchu i poszedłem robić swoje.
Kończyliśmy pracę o godzinie 1636 albo troszeczkę i wcześniej. Ale Albert wpisał godzinę 1640. Jak to się ma do tej uczciwości i urywania sobie przerwy, bo byliśmy na poczęstunku? Pytałem siebie w duchu i przyznam, że nie łapię tego!

Teraz o tym, co tutaj.
Tutaj na razie nikt nikogo nie pogania. Często można usłyszeć naganę, że robisz za szybko. System pracy jest zupełnie inny. Ludzie mają czas, żeby ze sobą porozmawiać i uśmiechnąć się do siebie.
Poznałem kilku życzliwych Polaków, na których mogę liczyć w trudnych chwilach, a tych nie brakuje na emigracji.
Napisałem kilka słów do Żony. W odpowiedzi dostałem dość budujące słowa, za co jestem jej wdzięczny.

Znajomy zakomunikował mi ostatnio, że wyszczuplałem. Przyznam, że nie sposób tego nie zauważyć.
Wierzę, że nie będzie ciągle pod górę i w końcu zacznie się schodzenie w dół, ale na to chyba jeszcze trzeba czasu.
Na marginesie trzeba stwierdzić, że emigracja wśród rodaków to niesamowite doświadczenie.

Woda nadal kapie z sufitu. Nie wiadomo, jak długo to potrwa. Jeszcze mam do wykonania kilka telefonów i czekać czy jutro nie będzie pustego dnia!

Ciekawe, jak długo pisane będzie mi tu zostać?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...