1 września 2020

DOSTATEK


Michael Crummey jest autorem „Dostatku”. To kanadyjski poeta i prozaik urodzony w 1965 roku. Po książkę sięgnąłem przypadkiem, nie wiedząc zupełnie, że tak bardzo mnie pochłonie. Potem zaciekawił mnie sam autor. Nic o nim nie napiszę, poza ty, że urodził w Buchans w Kanadzie. Ciekawostką może tu być wielkość tego miasta, a raczej liczba jego mieszkańców, bo w Polsce miano „miasto” zobowiązuje. Otóż wg danych statystycznych z roku 2011 liczba ludności Buchans wynosiła 696 mieszkańców, przy 351 prywatnych mieszkaniach.
Nie będę się tu rozwodził, że to przykład na to, iż miasto miastu nierówne, co i w Polsce widać aż nadto, ale warto wspomnieć, że prawdziwy talent może pojawić się wszędzie – nie wykluczam też dżungli, stepu itd.

Nic nie będę pisał o książce, tylko przytoczę Wam poniżej fragmenty tej nietuzinkowej powieści napisanej w klimatach Gabriela Garcii Marqueza, czego Crummey się nie tylko nie wypiera, tylko przyznaje, a wręcz potwierdza, że książka została napisana w duchu „Stu lat samotności”. Może te fragmenty zachęcą Was do lektury – idą długie wieczory, dnia będzie szybko ubywać. Na pograniczu lata i jesieni warto być może mieć w zanadrzu dobrą lekturę.
Tymczasem życzę Wam miłej lektury wypisków, które sporządziłem, czytając powieść Crummey’a. 

(…)
Ojciec Phelan twierdził, że w całym nowym świecie wdowa była jedyną osobą, która napawała go lękiem, co sama uważała zresztą za stek podłych pochlebstw. – Byłby może z ojca w miarę przyzwoity kapłan, gdyby skończył ojciec z piciem i kurwami, mówiła mu.
– Jeśli tylko w miarę, odpowiadał, to nie warto się poświęcać.
Był wychudzony, sprytny i porywczy – dokładnie ten typ człowieka, który przeciśnie się przez dziurę w wychodku, jeśli tylko będą wymagały tego okoliczności. Uwielbiał przytaczać najbardziej oburzające i skandaliczne wyznania penitentów ze swoich ostatnich podróży, podawał nazwiska i miejsca, opisywał cudzołóstwa, upodobania seksualne i bluźnierstwa. Phelan nie miał wstydu, a w oczach jego wiernych właśnie ta cecha świadczyła o tym, że jest człowiekiem Boga.
(…)
I tak mijał miesiąc za miesiącem, a później rok za rokiem. Jedynym źródłem otuchy dla Lizzie były nieczęste spotkania z ojcem Phelanem, który dzielił się z nią szczegółami ostatnich spowiedzi Calluma. – Wciąż pała żądzą do dziewczyny, której nie może mieć, mówił kapłan. – Żyje w mękach. Marzy o całowaniu dziewczęcia w takie miejsca, że sam diabeł umarłby ze wstydu, gdyby o tym usłyszał.
– Ale nie ojciec.
– Pan daje mi siłę, odpowiadał.
(…)
Virtue zaproponowała, by zamiast tego poprosić o błogosławieństwo ojca Phelana, ale Gallery nawet nie chciał o tym słyszeć. Oznajmił, że wolałby obciąć sobie jaja zardzewiałym nożem do ryb, niż zostać ojcem dziecka poczętego za wstawiennictwem katolickiego klechy.
(…)
Gdy tam siedział, odcięty od całego świata, poczuł niezwykły spokój. Zawsze uważał wygódki za miejsca święte, zapewniające schronienie przed wszystkim, co nie należy do najbardziej podstawowych potrzeb człowieka. W nowicjacie wywołał wśród przełożonych skandal, twierdząc, że to nie świątynie, lecz sracze są najbardziej bożym miejscem na świecie, że gryzące wyziewy latryny sprzyjają medytacji nie mniej niż zapach kadzidła, że światło sączące się przez wycięty w drzwiach wąski sierp księżyca przydaje wychodkowi atmosfery klasztornej celi. Teraz zaśmiał się na tę myśl. Był już prawie staruszkiem, a z każdym kolejnym rokiem stawał się coraz bardziej niepoważny.
– Callum, pojąłem, że kroczyłem drogą występnych, oznajmił kapłan.
– Skończy ojciec z piciem?
– Po moim trupie. Zwołaj mi tu wszystkich, powiedział, po czym zaczął się modlić po łacinie.
(…)
– Wiem, że mnie nienawidzisz, powiedziała staruszka.
Na te słowa Lizzie (synowa) wybuchnęła śmiechem. – O, tak, miła pani. Bez wątpienia.
– To nic, dziecino. Przynajmniej zawsze będziesz mnie nosić w sercu.
(…)
Za pomoc płacili doktorowi ziemniakami, kapustą, solonymi rybami, naręczami porąbanego drewna na opał, golonkami, śledziami, koszykami świeżych jagód i moroszek, dniami pracy na dachu lub przy kopaniu studni, świerkowym piwem, kozim mlekiem, jajkami, kuropatwami, nurzykami i żywymi kurami.
(…)
– Nie pamiętam narodzin, powiedziała, śmierci też nie będę pamiętać. (wdowa po Devinie)
(…)
– Ester, zaczął, jednak ona położyła mu palec na ustach. Powiedziała, Abel, nigdy nie mów kobiecie, że ją kochasz.
Wpatrywał się w nią, a oczy zaszły mu łzami.
– To zawsze zabrzmi jak kłamstwo, powiedziała. – Lepiej pozwól, żeby doszła do tego sama.
(…)

I tyle moich wypisów, tyle fragmentów „Dostatku” – mogę tylko zapewnić – to żadne romansidło czy też coś tam tkliwego, mdłego czy – broń Boże! – nudnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...