Zapiski
z emigracji [10]
Świat, w którym ludzie
rozmawiają ciągle o zmianie pracy na lepszą (czytaj – lepiej płatną),
przeżywają wysokość ostatniego pay slipa (pisemne potwierdzenie wypłaty),
szukają ciągle lepszego (czytaj – tańszego lokum), chwalą się nowo nabytymi
ciuchami, spędzonym tanio (w rzekomo atrakcyjnym miejscu) weekendem, wyrywają
sobie pracę w nadgodzinach (najczęściej w weekendy), narzekają na pracodawców,
dojazd, warunki pracy i płacy, plotkują o sobie, wyśmiewają się z innych,
wyśmiewania z siebie absolutnie nie dopuszczają (taka sytuacja nie ma prawa się
zdarzyć), mierzą swoją wartość układem z managerem, team liderem czy innym
wielkim ich światka…; taki świat nie jest moim światem, ale w nim tkwię, żyję,
jestem, przystosowuję się, zmieniam wokół siebie, co możliwe, jestem obecnie ułamkiem,
procentem, cząstką… tego świata.
Dowiedziałem się
ostatnio, że nazywają mnie Marek Taksówkarz. Nawet się z tego cieszę, ponieważ
lubię film „Taksówkarz” z R. A. De Niro w roli głównej (Kto nie oglądał,
powinien zobaczyć ten obraz.). sprawa dotyczyła tego, że byłem już po pracy,
gdy zadzwonił manager i zapytał czy dam radę zrobić jeszcze jeden kurs po ludzi
z popołudniowej zmiany.
Zgodziłem się.
Jak się później
okazało, wszyscy wolni w tym czasie kierowcy wypięli się na ten wyjazd,
wymyślając różne powody. Tymczasem około 19 mil od Nottingham sześcioro ludzi
po godzinie 22 nie wiedziało czy będzie miało transport do domu.
Kiedy wróciłem do domu,
było już po północy, a musiałem wstać o godzinie 430, żeby zawieźć
ludzi i pojechać samemu na poranną zmianę.
Zawiozłem!
W drodze powrotnej trzy
razy głowa „poleciała” mi bezwładnie, czyli przysnąłem ze zmęczenia za
kierownicą.
Wszyscy dojechaliśmy
szczęśliwie do domu, a ja padłem i obudziłem się dopiero przed wyjazdem do
pracy następnego dnia.
Od tego wyjazdu inni
mówią, że jestem jak taksówkarz, którego można w każdej chwili wezwać, żeby
jechał po ludzi. I co tu dużo mówić, podśmiewają się ze mnie.
Ja jednak myślę jednak
trochę inaczej i jestem z trochę innej bajki. Cieszę się, że ludzie, po których
wtedy pojechałem, mogli spokojnie odpocząć w swoich wynajętych czy też własnych
łóżkach.
Od tamtej pory mówi się
o mnie, że jestem miękki, bo inni mieli w du… tych, którzy czekali wówczas na
transport.
Ja natomiast się
cieszę, że przywiozłem tych ludzi. I to moje myślenie nie jest normalne u
przeciętnego Polaka na emigracji, widzącego co najwyżej końcówkę swojego nosa.
Dlatego dla niektórych jestem Marek Taksówkarz (wymawiane z ironią), który wozi
ludzi za free, jak to znajomi mi Polacy po angielsku już powiedzieć potrafią.
Dzisiaj, w drodze
powrotnej z pracy, rozmawiałem o tym ze znajomym. Doszliśmy do wniosku, że gdyby
ci, którzy się ze mnie wyśmiewają, siedzieli wtedy kilkadziesiąt kilometrów od
domu i zastanawiali się czy ktoś zgodzi się po nich przyjechać, pewnie
myśleliby trochę inaczej.
*
Kilka dni temu wysiadał
z auta jeden z pracowników, których wożę do pracy. To team lider, szycha, ktoś,
z kim warto trzymać. Powiedziałem do niego: No to na razie! On na to: Kup sobie
bazie! A następnie wydmuchał nos w tradycyjny polski sposób na chodnik.
Przechodnie patrzyli ze zdziwieniem. Tymczasem rodak mój kroczył dumnie i
szeroko przed siebie, zadowolony z siebie wyjątkowo bardzo. Kroczył pewnie w
kierunku lokum, które koniecznie musi wymienić na lepsze, czyli tańsze.
Jak nas widzą, tak nas
piszą! Skomentowałem głośno zachowanie rodaka. Zrobiłem to specjalnie, żeby
wszyscy pozostali w aucie pasażerowie to słyszeli. Nikt się nie odezwał!
*
Współpracownik w
fabryce dostaje w pewnym momencie takiego przyspieszenia, że trudno to sobie
wyobrazić. Potrafi robić robotę za dwóch czy trzech.
Skąd mu się to bierze?
Pytałem siebie nieraz.
Dopiero niedawno
zrozumiałem przyczynę takiego nagłego przypływu energii i tego młodzieńca.
Jak się okazuje, tylko
jednostki takie, jak ja, nie potrafią dodać sobie wigoru. Może nie tyle nie
potrafią, co nie chcą.
*
Tutaj naprawdę
codziennie coś mnie gryzie. Po powrocie z pracy rozmawiałem przez chwilę ze
współlokatorem, który z uśmiechem na twarzy stwierdził, że nikogo w domu nic
nie gryzie, tylko mnie.
Ja mu na to, że nie
tylko w domu, ale też w pracy.
Dzisiaj pod koniec
pracy wyskoczyły mi kolejne bąbelki na prawym przedramieniu.
*
W minioną sobotę nie
pracowałem. Wybrałem się więc na małe zakupy. Za rogiem mojej ulicy przeciął mi
drogę stały bywalec wielkich skupisk ludzkich – szczur. Wylazł sobie spokojnie
spod zaparkowanego samochodu, przeciął chodnik i wśliznął się na najbliższego
garażu. Był wielki. Nie mogłem się nadziwić, jak mógł przejść przez tak małą
szparę między podłożem a drzwiami garażu. Ale mógł, ponieważ jego długi ogon
jeszcze przez chwilę tkwił na chodniku.
To się nazywa umiejętność
przystosowania do danych warunków, pomyślałem.
Mam się uczyć od szczurów
życia na emigracji!?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz