20 września 2016

Całkiem niezły czad!

Zapiski z emigracji [10]
Świat, w którym ludzie rozmawiają ciągle o zmianie pracy na lepszą (czytaj – lepiej płatną), przeżywają wysokość ostatniego pay slipa (pisemne potwierdzenie wypłaty), szukają ciągle lepszego (czytaj – tańszego lokum), chwalą się nowo nabytymi ciuchami, spędzonym tanio (w rzekomo atrakcyjnym miejscu) weekendem, wyrywają sobie pracę w nadgodzinach (najczęściej w weekendy), narzekają na pracodawców, dojazd, warunki pracy i płacy, plotkują o sobie, wyśmiewają się z innych, wyśmiewania z siebie absolutnie nie dopuszczają (taka sytuacja nie ma prawa się zdarzyć), mierzą swoją wartość układem z managerem, team liderem czy innym wielkim ich światka…; taki świat nie jest moim światem, ale w nim tkwię, żyję, jestem, przystosowuję się, zmieniam wokół siebie, co możliwe, jestem obecnie ułamkiem, procentem, cząstką… tego świata.
Dowiedziałem się ostatnio, że nazywają mnie Marek Taksówkarz. Nawet się z tego cieszę, ponieważ lubię film „Taksówkarz” z R. A. De Niro w roli głównej (Kto nie oglądał, powinien zobaczyć ten obraz.). sprawa dotyczyła tego, że byłem już po pracy, gdy zadzwonił manager i zapytał czy dam radę zrobić jeszcze jeden kurs po ludzi z popołudniowej zmiany.
Zgodziłem się.
Jak się później okazało, wszyscy wolni w tym czasie kierowcy wypięli się na ten wyjazd, wymyślając różne powody. Tymczasem około 19 mil od Nottingham sześcioro ludzi po godzinie 22 nie wiedziało czy będzie miało transport do domu.
Kiedy wróciłem do domu, było już po północy, a musiałem wstać o godzinie 430, żeby zawieźć ludzi i pojechać samemu na poranną zmianę.
Zawiozłem!
W drodze powrotnej trzy razy głowa „poleciała” mi bezwładnie, czyli przysnąłem ze zmęczenia za kierownicą.
Wszyscy dojechaliśmy szczęśliwie do domu, a ja padłem i obudziłem się dopiero przed wyjazdem do pracy następnego dnia.
Od tego wyjazdu inni mówią, że jestem jak taksówkarz, którego można w każdej chwili wezwać, żeby jechał po ludzi. I co tu dużo mówić, podśmiewają się ze mnie.
Ja jednak myślę jednak trochę inaczej i jestem z trochę innej bajki. Cieszę się, że ludzie, po których wtedy pojechałem, mogli spokojnie odpocząć w swoich wynajętych czy też własnych łóżkach.
Od tamtej pory mówi się o mnie, że jestem miękki, bo inni mieli w du… tych, którzy czekali wówczas na transport.
Ja natomiast się cieszę, że przywiozłem tych ludzi. I to moje myślenie nie jest normalne u przeciętnego Polaka na emigracji, widzącego co najwyżej końcówkę swojego nosa. Dlatego dla niektórych jestem Marek Taksówkarz (wymawiane z ironią), który wozi ludzi za free, jak to znajomi mi Polacy po angielsku już powiedzieć potrafią.
Dzisiaj, w drodze powrotnej z pracy, rozmawiałem o tym ze znajomym. Doszliśmy do wniosku, że gdyby ci, którzy się ze mnie wyśmiewają, siedzieli wtedy kilkadziesiąt kilometrów od domu i zastanawiali się czy ktoś zgodzi się po nich przyjechać, pewnie myśleliby trochę inaczej.
*
Kilka dni temu wysiadał z auta jeden z pracowników, których wożę do pracy. To team lider, szycha, ktoś, z kim warto trzymać. Powiedziałem do niego: No to na razie! On na to: Kup sobie bazie! A następnie wydmuchał nos w tradycyjny polski sposób na chodnik. Przechodnie patrzyli ze zdziwieniem. Tymczasem rodak mój kroczył dumnie i szeroko przed siebie, zadowolony z siebie wyjątkowo bardzo. Kroczył pewnie w kierunku lokum, które koniecznie musi wymienić na lepsze, czyli tańsze.
Jak nas widzą, tak nas piszą! Skomentowałem głośno zachowanie rodaka. Zrobiłem to specjalnie, żeby wszyscy pozostali w aucie pasażerowie to słyszeli. Nikt się nie odezwał!
*
Współpracownik w fabryce dostaje w pewnym momencie takiego przyspieszenia, że trudno to sobie wyobrazić. Potrafi robić robotę za dwóch czy trzech.
Skąd mu się to bierze? Pytałem siebie nieraz.
Dopiero niedawno zrozumiałem przyczynę takiego nagłego przypływu energii i tego młodzieńca.
Jak się okazuje, tylko jednostki takie, jak ja, nie potrafią dodać sobie wigoru. Może nie tyle nie potrafią, co nie chcą.
*
Tutaj naprawdę codziennie coś mnie gryzie. Po powrocie z pracy rozmawiałem przez chwilę ze współlokatorem, który z uśmiechem na twarzy stwierdził, że nikogo w domu nic nie gryzie, tylko mnie.
Ja mu na to, że nie tylko w domu, ale też w pracy.
Dzisiaj pod koniec pracy wyskoczyły mi kolejne bąbelki na prawym przedramieniu.
*
W minioną sobotę nie pracowałem. Wybrałem się więc na małe zakupy. Za rogiem mojej ulicy przeciął mi drogę stały bywalec wielkich skupisk ludzkich – szczur. Wylazł sobie spokojnie spod zaparkowanego samochodu, przeciął chodnik i wśliznął się na najbliższego garażu. Był wielki. Nie mogłem się nadziwić, jak mógł przejść przez tak małą szparę między podłożem a drzwiami garażu. Ale mógł, ponieważ jego długi ogon jeszcze przez chwilę tkwił na chodniku.
To się nazywa umiejętność przystosowania do danych warunków, pomyślałem.



Mam się uczyć od szczurów życia na emigracji!?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...