Zapiski
z emigracji [8]
W Anglii łapię się na
tym, że patrzę na dzieci. Mają takie ufne spojrzenie i szczere uśmiechy.
Chłopaków w wieku około 10, 11 lat zawsze kojarzę z Kevinem. Brakuje mi jego
spojrzenia, uśmiechu i słów na żywo, choć spotykamy się w sieci, ale to nie to
samo.
Dzieci są wspaniałe!
Rozumiem Chrystusa i Jego stosunek do dzieci.
Pamiętam, jak w Niemczech
przepracowałem któregoś dnia 10 godzin. Czas dość szybko mi zleciał, a ja byłem
z siebie zadowolony, że wytrzymałem.
Pamiętam też, jak
znajomy przyniósł mi książkę do nauki języka niemieckiego. Niósł ją kilka dni,
jakby nie chciał mi jej pożyczyć, żeby był uzależniony od niego (mówił dość
dobrze po niemiecku), ale musiał mi ją przynieść, ponieważ książka nie była
jego, a właścicielka kazała oddać ją właśnie mnie.
To było w lutym tego
roku.
Ależ ten czas poleciał!
Wtedy już wiedziałem,
że o normalnym korzystaniu z Internetu mogę zapomnieć – nie umiałem doładować
mobilnego Internetu, nikt mi nie chciał pomóc, a syn szefowej unikał mnie, jak
tylko mógł. Po prostu nie chciał dać mi klucza do wi-fi.
Postanowiłem, że będę
uparty i, jeśli go spotkam, zapytam o sprawę.
W pracy poznałem Semię,
Irakijczyka, który stara się czy już ma obywatelstwo niemieckie. Chłopaki go
nie lubią, gdyż twierdzą, że donosi szefowi. Zresztą, kogo oni lubią poza sobą?
I kto, tak naprawdę, donosi szefostwu?!
W pracy dużo wulgaryzmów.
Ja też w pewnym momencie nie wytrzymałem i kiedy H. do mnie skoczył: Kur… nie lej wodą na te buty! (jego). Odpowiedziałem:
Kur... nie leję, tylko trochę niechcący prysnąłem!
Zaiskrzyło między nami,
ale trafiła moja odpowiedź! Do nich nie trafiają chyba inne odzywki.
Nie lubię, kiedy ktoś
krzyczy na mnie i jeszcze przy tym bluzga. H. jest tu takim samym robotnikiem
jak ja. I skoro jedziemy na tym samym wózku, to chyba powinniśmy się trzymać i
wspierać, a nie na siebie naskakiwać.
Powyżej opisałem jedno
z moich emigracyjnych marzeń.
Zresztą, tutaj klną
wszyscy. Któregoś dnia jedna z Polek na pożegnanie w pracy powiedziała mi: Aleś się dzisiaj upier…, co miało oznaczać,
że podczas pracy pobrudziłem sobie ubranie.
Tutaj klnie się na
zasadzie przerywników w rozmowie.
Chłopaki się cieszą,
gdy nauczą obcokrajowca polskich przekleństw. A obcokrajowcy powtarzają
bezmyślnie polskie wulgaryzmy.
*
To nie moja bajka. Wiem
jednak, że życie jest barwne i ja tę jego barwę w tej chwili poznaję.
To chyba takie nasze
barwy narodowe – chamstwo w zachowaniu i prostactwo w języku.
Oczywiście nie mam na
myśli wszystkich, ale to większość decyduje o tym, jak nas postrzegają na
zewnątrz.
*
Miałem dzisiaj rozmowę
z szefową nt. Internetu. Tłumaczyła po angielsku, że to niemożliwe, ponieważ
mają małą prędkość netu i to nawet dla ich trzech domowych komputerów nie
wystarcza.
Później rozmawiałem z jej
synem. On z kolei tłumaczył, że mają kablowy Internet.
Dwa różne tłumaczenia.
Nie za bardzo chce mi się wierzyć w tę małą prędkość netu. Ale, zawsze to
tłumaczenie. Szefowa powiedziała mi też, że powinienem sobie kupić mobilny
Internet. Wiedziałem o tym. Mam już mobilny net, ale nie potrafię doładować
karty, a nikt nie chce mi w tym pomóc.
Ja po prostu chciałem
mieć stały dostęp do Internetu i chciałem za to uczciwie, a nawet drożej niż
uczciwie, zapłacić i nie martwić się ciągle tam doładowania.
Dam sobie radę, choć
bez sieci nie jest łatwo. W sumie to nie pokarm i woda, niezbędne do życia!
Porozmawiam jeszcze z
Bossem, może on ma wi-fi. A jeśli się nie da, to muszę jakoś nauczyć się doładowywać
ten mój mobil i będę jakoś tam funkcjonował.
Zobaczę, jak będzie. A
jak będzie, to będzie!
*
Dzisiaj 11 godzin
pracy. Na zakończenie robiłem porządki. Inni gadali i trzymali się jakichś tam
narzędzi, żeby tylko mi nie pomóc. W końcu pomogła mi jedna z kobiet. Dziwnie
to wyglądało, kobieta złapała za szczotkę i pomagała mi w porządkowaniu hali, a
trzech facetów plotkowało i żartowało między sobą. Żaden się nie ruszył.
To jest obłęd, jak
ludzie tutaj dziczeją.
Dziwię się też
zakłamaniu. Obgadujemy innych podczas ich nieobecności, a kiedy jesteśmy razem
po prostu rozmawiamy ze sobą, jak gdyby nigdy nic.
*
Gubię brzuszek.
Łapię kondycję i uczę
się fizycznie pracować przez cały dzień. Jutro minie tutaj trzeci tydzień
pracy. Muszę przyznać, że bolą mnie dłonie i nogi. Raczej nie odczuwam innych
bólów, choć często czuję, że moje ciało jest tak fizycznie zmęczone, że nie
chce mi się myśleć.
*
Przyznam, że emigracja to
nie jest moja bajka!
Nie zawsze jednak gra
się w bajkach, w jakich byśmy chcieli grać! Nie zawsze też przychodzi nam
odgrywać ulubione role!
Anglia.
Tutaj w Anglii jestem
zagubiony jak nigdy dotąd. Nie mogę pozbyć się niepokoju, niepewności i tym
podobnych fobii ludzi niepewnych jutra.
To może znów dlatego,
że chcę zbyt szybko osiągnąć to, na co trzeba czasu i cierpliwości anielskiej.
Rozmawiałem dzisiaj ze
znajomym. Jeszcze kilka tygodni temu nie miał, gdzie mieszkać, a dzisiaj mówił
mi, że koczuje u kolegi w hotelu i jest szczęśliwy, niczym się nie przejmuje.
Za ścianą znów płacz
kobiety i wykrzykiwanie do partnera, że jest taka nieszczęśliwa i w ogóle
Anglia to jej zesłanie i ona nie chce tutaj już być.
Kilka dni temu ich
poznałem. Zapijają wszystkie swoje żale. Przy tym są znawcami życia w Anglii.
Tak na marginesie, to wśród moich rodaków znawców życia w Anglii jest tutaj w
nadmiarze.
Czuję się tutaj obcy w
pełnym tego słowa znaczeniu. I w pracy, i na ulicy, i w wśród współlokatorów.
Czuję się taki samotny! Dobrze, że mam przy sobie kawałek najbliższej rodziny.
Na FB wrzuciłem
ostatnio wiersz J. Szujskiego Modlitwa…
Heretyka, wystraszonego…
Nie
chciej, o Panie, bym patrzał na Ciebie,
Jak
z aniołami tryumfujesz w niebie,
A
sam nie ruszył na tryumfów drogi
Przykutej
nogi.
Nie wiem, co myśleć o
tekście, a jednocześnie nie potrafię przestać o nim myśleć! A na myślenie w
pracy mam dużo czasu. Mam w pracy czas na modlitwę, mam czas na myślenie i
roztrząsanie problemów swojego życia.
Wielkim atutem tej pracy
jest to, że nie ma czasu na rozmowy z innymi ludźmi, choć nie brakuje gaduł,
które nachylają się człowiekowi do ucha i coś tam krzyczą. Odpowiadam krótko,
że temat mnie nie interesuje!
Dobrze mi jest być sam
ze sobą na sam. Może właśnie w ten sposób dojdę ze sobą do ładu, a reszta się
wtedy ułoży.
Żaby wszystko było jasne.
Spotykam się tutaj też z ludźmi, którzy układają sobie z sukcesem nowe życie. Walczą
przy tym jak lwy, żeby realizować swoje plany. Płacą za to często cenę
przepracowania, alienacji i rodzinnego szczęścia.
Jeden z kolegów z pracy
ostatnio zauważył jakąś tam ładną kobietę i mówi, że zgrzeszyłby z nią jak nic.
Ja na to, że nie widzę tutaj kobiet w ten sposób. Popatrzył na mnie i pyta:
Jesteś gejem? Nie, odpowiedziałem, ale tęsknię za jedną kobietą i cała reszta
kobiet nie liczy się dla mnie w tej chwili.
Miałem to, odpowiedział
znajomy i skończyliśmy temat.
A ja to mam i nie mam
zamiaru tego zmieniać, pomyślałem!
Jak
długo mi jeszcze pisana włóczęga?
To nie moje. To chyba
Stachury. Ale pasuje do mnie i do mojej sytuacji, jak ulał!
Przedwczoraj ugotowałem
sobie kapustę. Współlokatorom powiedziałem, ze nikogo do jedzenia nie namawiał.
Każdy jednak je na własną odpowiedzialność to, co ja ugotuję. Kapustę zjadłem sam.
Dzisiaj zmierzyłem się z
krzyżówką polskiego czerwonego barszczu i chińskiej zupy.
Może to zabrzmi dziwnie,
ale po zjedzeniu mojego kulinarnego wynalazku dochodzę do wniosku, że możliwa jest
przyjaźń polsko-chińska. Przynajmniej na tym polu.
Wiem, zalegam z postem Żal mi
polskiej kur… Powoli! Do wszystkiego dojdziemy w odpowiedniej chwili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz