17 września 2016

We śnie i na jawie

[Zapiski z emigracji 9]
Śniło mi się kilka dni temu, który z polskich wulgaryzmów zajmuje czołowe miejsce na liście wulgarnych przebojów. Wyszło mi we śnie, że wulgarną galę, jak niemalże Eurowizja (tak pamiętam) wygrała: Kur…
Taki sen to z pewnością pokłosie tego, że mam napisać post na temat języka moich rodaków na emigracji. A ponieważ język ten jest tak naszpikowany wulgaryzmami, to nic dziwnego, że w końcu nawet we śnie dopadają mnie takie określenia.
W świecie wszelkiej maści wulgaryzmów językowych tak mi się to rzuciło na głowę, że miałem właśnie taki sen. Powtórzę, to był konkurs niczym Eurowizja, ale nie na najpiękniejszą piosenkę w jakiejś tam części padołu łez, tylko na najpopularniejszy z polskich wulgaryzmów na świecie. No i wygrała bezapelacyjnie kur… mać!
Coś w tym musi być, ponieważ zarówno w Niemczech, jak i w Anglii, spotykałem i spotykam autochtonów wypowiadających te słowa, jakby pochodziły z ich języka. Robią to tak poprawnie i czysto, jakby nie byli Germanami czy Brytami, ale rdzennymi Lachami, Polonami, Lechitami, Słowianami i co tam sobie każdy wymyśli.
Z pewnością wrócę do tematu, który na emigracji jest dość ciekawy. Natomiast teraz tylko o wnioskach, jakie wyciągnąłem po owym śnie niedawnym. Uświadomił mi ten sen, że nie sposób walczyć z wulgaryzmami w języku moich rodaków za granicą (w kraju zresztą też), choć w głupocie swojej i znając siebie, nie odpuszczę sobie tej walki.
Przyznam nawet, że sam złapałem się na tym, iż kilka razy już rzuciłem mięsem w myślach, tego czy owego odpowiednio (po polsku) oceniłem, a któregoś tam dnia nawet rzuciłem w pracy tym najpopularniejszym z polskich wulgaryzmów. Po prostu nie wytrzymałem i musiałem się wyładować. Widocznie pomogło, ponieważ osoba, do której to powiedziałem, zmieniła do mnie swoje nastawienie diametralnie i do końca zmiany miałem święty spokój. Stało się tak, jakby nagle zauważyła we mnie swojego językowego ziomka.
Może rzeczywiście tak tutaj trzeba z ludźmi rozmawiać…
*
Ostrzygłem sobie ostatnio włosy.
Po wyjeździe z kraju ojczystego założyłem, że nie będę strzygł włosów aż do powrotu. Nie da się jednak dotrzymywać, nawet samemu sobie, tak głupich obietnic. W pracy panuje często temperatura, którą można łatwością określić „bardziej niż gorąco” i zbyt długie włosy, zwłaszcza u mężczyzny, to zwykła głupota, z której właśnie zrezygnowałem.
*
To, co powyżej, to tylko ucieczka o tematu głównego, czyli kolejnej odsłony Zapisek z emigracji.
Pamiętam, jak w Niemczech rodacy z radością poinformowali mnie, że kończę szybciej swoją przygodę i muszę wyjechać. Wtedy powiedziałem, że może to i lepiej. Mam bowiem zamiar wyjechać do Nottingham. Nie zapomnę wielkich oczu ziomka. Myślał, że wiadomość o wcześniejszym powrocie do kraju załamie mnie. Tymczasem stało się impulsem do myślenia na przyszłość.
*
W pracy w Anglii zmuszony jestem wysłuchiwać dialogów współpracowników. To z reguły młodzi ludzie. Nie chcą za nic mówić mi po imieniu, co jest dla mnie jasnym przekazem, że lata swoje mam. Przyznam przy tym, jeśli idzie o tematy tych rozmów, że jestem w szoku – to nieustające rozmowy o pracy, że trzeba koniecznie ją zmienić na lepiej płatną, o ostatniej wypłacie (ile, kto właśnie zarobił), kogo agencja zrobiła w bambuko, a kto wyszedł na swoje; o weekendowych melanżach. Dziewczyny rozmawiają, którego faceta portfel jest grubszy. Rozmowy są o wódce, imprezach, planowanych wczasach…
Kto przyjechał tutaj szukać rozmów o sztuce, filozofii czy nauce, może srodze się zawieść i nabawić całkiem poważnej depresji.
Cholernie smutne są te rozmowy. Myślę sobie, że ktoś ściągnął nas (młodych Polaków na emigracji) w dół; ściągnąć do roli tych, którzy pracują i nie myślą o niczym innym, jak tylko o pieniądzach.
A może świat jest właśnie taki? A ja jestem z zupełnie innej bajki!
*
Wiem, że zaniedbałem wpisy na blogu. Wiem jednak, że blog, tutaj na emigracji, jest tylko dodatkiem do mojego życia. Wiem też, że za jakiś czas wrócę na dawne tory pisania, bo i redagowanie, praktycznie napisanych książek, przychodzi mi z trudnością. Kiedy wszystko poukładam, a przecież poukładam, to wtedy już będę na prostej. Póki co, to tyle wiraży na życiowej drodze, że ledwo trzymam się jezdni.
Cieszę się, że ostatnio odwiedzili mnie na blogu ludzie z Polski, USA, Belgii, Kenii, Rosji, Bułgarii, Macedonii, Ukrainy, Hiszpanii i Francji.

Dopiero na emigracji uświadamiam sobie, jak wielu z nas jest nie tam, gdzie by chciało i jak wielu z nas zmaga się z problemami podobnymi do moich. Ale jeszcze przyjdzie czas, żeby o tym popisać! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...