[Zapiski z emigracji 9]
Śniło mi się kilka dni
temu, który z polskich wulgaryzmów zajmuje czołowe miejsce na liście wulgarnych
przebojów. Wyszło mi we śnie, że wulgarną galę, jak niemalże Eurowizja (tak
pamiętam) wygrała: Kur…
Taki sen to z pewnością
pokłosie tego, że mam napisać post na temat języka moich rodaków na emigracji.
A ponieważ język ten jest tak naszpikowany wulgaryzmami, to nic dziwnego, że w
końcu nawet we śnie dopadają mnie takie określenia.
W świecie wszelkiej
maści wulgaryzmów językowych tak mi się to rzuciło na głowę, że miałem właśnie taki
sen. Powtórzę, to był konkurs niczym Eurowizja, ale nie na najpiękniejszą
piosenkę w jakiejś tam części padołu łez, tylko na najpopularniejszy z polskich
wulgaryzmów na świecie. No i wygrała bezapelacyjnie kur… mać!
Coś w tym musi być,
ponieważ zarówno w Niemczech, jak i w Anglii, spotykałem i spotykam autochtonów
wypowiadających te słowa, jakby pochodziły z ich języka. Robią to tak poprawnie
i czysto, jakby nie byli Germanami czy Brytami, ale rdzennymi Lachami,
Polonami, Lechitami, Słowianami i co tam sobie każdy wymyśli.
Z pewnością wrócę do
tematu, który na emigracji jest dość ciekawy. Natomiast teraz tylko o
wnioskach, jakie wyciągnąłem po owym śnie niedawnym. Uświadomił mi ten sen, że
nie sposób walczyć z wulgaryzmami w języku moich rodaków za granicą (w kraju
zresztą też), choć w głupocie swojej i znając siebie, nie odpuszczę sobie tej
walki.
Przyznam nawet, że sam
złapałem się na tym, iż kilka razy już rzuciłem mięsem w myślach, tego czy owego odpowiednio (po polsku) oceniłem,
a któregoś tam dnia nawet rzuciłem w pracy tym najpopularniejszym z polskich
wulgaryzmów. Po prostu nie wytrzymałem i musiałem się wyładować. Widocznie
pomogło, ponieważ osoba, do której to powiedziałem, zmieniła do mnie swoje nastawienie
diametralnie i do końca zmiany miałem święty spokój. Stało się tak, jakby nagle
zauważyła we mnie swojego językowego ziomka.
Może rzeczywiście tak
tutaj trzeba z ludźmi rozmawiać…
*
Ostrzygłem sobie
ostatnio włosy.
Po wyjeździe z kraju
ojczystego założyłem, że nie będę strzygł włosów aż do powrotu. Nie da się
jednak dotrzymywać, nawet samemu sobie, tak głupich obietnic. W pracy panuje
często temperatura, którą można łatwością określić „bardziej niż gorąco” i zbyt
długie włosy, zwłaszcza u mężczyzny, to zwykła głupota, z której właśnie
zrezygnowałem.
*
To, co powyżej, to
tylko ucieczka o tematu głównego, czyli kolejnej odsłony Zapisek z emigracji.
Pamiętam, jak w
Niemczech rodacy z radością poinformowali mnie, że kończę szybciej swoją
przygodę i muszę wyjechać. Wtedy powiedziałem, że może to i lepiej. Mam bowiem zamiar
wyjechać do Nottingham. Nie zapomnę wielkich oczu ziomka. Myślał, że wiadomość o
wcześniejszym powrocie do kraju załamie mnie. Tymczasem stało się impulsem do myślenia
na przyszłość.
*
W pracy w Anglii
zmuszony jestem wysłuchiwać dialogów współpracowników. To z reguły młodzi
ludzie. Nie chcą za nic mówić mi po imieniu, co jest dla mnie jasnym przekazem,
że lata swoje mam. Przyznam przy tym, jeśli idzie o tematy tych rozmów, że jestem
w szoku – to nieustające rozmowy o pracy, że trzeba koniecznie ją zmienić na
lepiej płatną, o ostatniej wypłacie (ile, kto właśnie zarobił), kogo agencja
zrobiła w bambuko, a kto wyszedł na swoje; o weekendowych melanżach. Dziewczyny
rozmawiają, którego faceta portfel jest grubszy. Rozmowy są o wódce, imprezach,
planowanych wczasach…
Kto przyjechał tutaj szukać
rozmów o sztuce, filozofii czy nauce, może srodze się zawieść i nabawić całkiem
poważnej depresji.
Cholernie smutne są te
rozmowy. Myślę sobie, że ktoś ściągnął nas (młodych Polaków na emigracji) w dół;
ściągnąć do roli tych, którzy pracują i nie myślą o niczym innym, jak tylko o
pieniądzach.
A może świat jest
właśnie taki? A ja jestem z zupełnie innej bajki!
*
Wiem, że zaniedbałem wpisy
na blogu. Wiem jednak, że blog, tutaj na emigracji, jest tylko dodatkiem do mojego
życia. Wiem też, że za jakiś czas wrócę na dawne tory pisania, bo i redagowanie,
praktycznie napisanych książek, przychodzi mi z trudnością. Kiedy wszystko poukładam,
a przecież poukładam, to wtedy już będę na prostej. Póki co, to tyle wiraży na życiowej
drodze, że ledwo trzymam się jezdni.
Cieszę się, że ostatnio
odwiedzili mnie na blogu ludzie z Polski, USA, Belgii, Kenii, Rosji, Bułgarii, Macedonii,
Ukrainy, Hiszpanii i Francji.
Dopiero na emigracji uświadamiam
sobie, jak wielu z nas jest nie tam, gdzie by chciało i jak wielu z nas zmaga się
z problemami podobnymi do moich. Ale jeszcze przyjdzie czas, żeby o tym popisać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz