Wiem, że pisanie bloga,
to pewne zobowiązanie do systematycznych wpisów, do systematyczności, z którą
tutaj ciągle jestem na bakier, bo zawsze jest coś tam ważniejszego do roboty, a
kiedy chęci napisania czegoś są wielkie, to sił nie ma wcale i tak w kółko. Faktem
jest, że cały czas eliminuję ze swojego życia, moim zdaniem zbędne zachowania
czy czynności, a i tak jest jeszcze tego tyle, że poza wyrzutami sumienia, iż
nie zrobiło się nawet promila tego, co było zaplanowane, nie ma miejsca na nic
więcej. Wierzę jednak, że nastanie w moim chaotycznym życiu taki dzień, że będę
robił tylko to, co uważam za ważne w swoim życiu.
Dzisiaj za
najważniejsze uważam:
1.
utrzymywać jak najczęściej kontakt z
najbliższą rodziną (żona i synowie),
2.
spłacić zobowiązania,
3.
pisać,
4.
zerwać z nałogiem palenia.
Nie będę dopisywał do powyższej
listy codziennej higieny ciała i umysły czy też utrzymania pracy, ponieważ to
jest punkt wyjścia, żeby realizować jakąkolwiek listę spraw ważnych.
Od razu muszę wyjaśnić,
a dobrzy znajomi wiedzą o tym doskonale, że jestem mistrzem niesystematyczności,
a chaos w głosie i życiu to moja codzienna strawa.
Wytłumaczę się może
tym, że życie na emigracji to trochę, nie trochę – to zupełnie inna bajka, niż
na swój sposób ustalone i zakute w znienawidzone ramy życie w kraju rodzinnym,
gdzie nawet wrogowie są swoi, przewidywalni i jasno zdefiniowani. Tutaj trzeba
uczyć się wszystkiego od nowa, o języka (nawet ojczystego) począwszy, a na
rozpoznawaniu wrogów skończywszy.
Muszę się jednak
pochwalić, że konsekwentnie wypełniam swoje postanowienie życia w osamotnieniu.
Nie odzywam się do przyjaciół znajomych. Niektórym nawet nie odpowiedziałem na
życzenia świąteczne i wiem, że to dużo gorzej niż niegrzecznie, ale tak musi
być. Żona mi ciągle powtarza, że zdziwaczeję tutaj do końca. Może ma rację.
Skoro jednak pisane mi jest zdziwaczenie, to niechaj zdziwaczeję, ale na
sposób, jaki sam sobie wybiorę. Ci, co mnie znają, rozumieją to, a przynajmniej
ma taką nadzieję, że rozumieją, bo w innym wypadku, gdy zachce mi się kiedyś
tam wrócić, to naprawdę nie będę miał do kogo.
Tak więc poza
najbliższą rodziną, jak wspomniałem – żoną i synami, nie utrzymuję stałego
kontaktu z nikim. Owszem, odzywam się czasami na FB, składam życzenia, jeśli
wystukuje mi to komputer, dzwonię do rodziców czy wysyłam wiadomości
rodzeństwu, gdy są ważne daty, jak choćby urodziny czy imieniny danej osoby.
Nic więcej!
Jasne, że spotykam się
ze współlokatorami, spotykam znajomych na ulicy czy w pracy i rozmawiam z nimi,
bo trudno w kilkusettysięcznym mieście Robin Hooda nie spotkać kogoś, kogo się
właśnie poznało i przejść, jakby się go nie znało. Wędruję czasami z Młodym
(będę pisał Młody wielką literą, gdyż taki przydomek nadałem człowiekowi) po
mieście, jak wiecie, chodzimy zawsze zamaszyście – Młody toruje mi chodnik, a
ja za nim pomykam sobie spokojnie, np. z energy drinkiem, nie martwiąc się
wcale o to, że ktoś mnie tam potrąci i zachłysnę się płynem, wszyscy bowiem
spierniczają nawet na ulicę, nie bacząc na jadące auta, gdy młody kroczy im
naprzeciw. Musielibyście to zobaczyć na własne oczy, żeby to zrozumieć.
Ostatnio szliśmy po
chodniku częściowo zajętym przez zaparkowane auta. Młody tak walnął w jedno z
nich, że to cud, że alarm się nie włączył (może auto było bez alarmu),
cieszyłem się też, że nie zajechał lusterka, bo oberwałby je z kretesem.
Poprosiłem Młodego, aby przesunął się i szliśmy obok siebie, ja od strony aut,
coraz to odbijając Młodego w kierunku muru odgradzającego posesje mieszkaniowe
od chodnika i ulicy.
Odzywam się też do
ludzi w pracy, ale tylko wtedy, gdy jest to konieczne i inni zdają się odzywać
do mnie właśnie tylko wtedy.
Wierzcie mi jednak,
gdybym miał możliwość albo propozycję zaszyć się prawdziwej głuszy, powiedzmy
na rok, bez żadnego bezpośredniego kontaktu z ludźmi (tylko najbliższa rodzina
mogłaby mnie tam co jakiś czas odwiedzać) i miałbym tylko w jedną stronę
kontakt (czyli nadawanie bez możliwości konwersacji) internetowy ze światem, to
WCHODZĘ w to od zaraz! Już jestem spakowany!
To mógłby być niezły
materiał na jakieś tam reality show pod tytułem rok w samotni albo dziczy, albo
mocniej – rok na zadupiu, albo krócej – rok w dupie…
Nieważne, jak ktoś tam
by to nazwał, powtórzę – WCHODZĘ w to w trybie natychmiastowym!
Wracając do TUTAJ,
ciągle tutaj myślę o poukładaniu swojego pisania. O tym jednak będzie wcale
niemało w przyszłości, jeśli takowa będzie mi dana.
Teraz natomiast o tym,
jak tutaj człowiek potrafi sam siebie zadziwić swoją malizną duchową. Nie wiem,
jak inni, ale ja swoją jestem wręcz zachwycony!
W minioną środę
dowiedziałem się w pracy, że w czwartek mam OFFA (spolszczona pisownia
fonetyczna angielskiego słowa OFF). Nie było mnie na liście pracujących we
czwartek. Musicie wiedzieć, że tutaj wszyscy, w każdej pracy, oczekują czy
znajdą się na liście do pracy na następny dzień albo czy otrzymają sms-a z taką
wiadomością. W mojej pracy, kiedy wreszcie lista pod koniec zmiany pojawia się
w kantynie, wszyscy ją oblegają i w skupieniu studiują jak Biblię. Jedni
odchodzą uśmiechnięci, żartują, zagadują znajomych i również tak samo jak oni
uśmiechniętych. Dla zewnętrznego obserwatora to ci, którzy znaleźli na liście
swoje imię i nazwisko. Pozostali to pechowcy, którzy nie potrafili namierzyć na
liście siebie. Ci, ze spuszczoną głową, przemykają szybko do drzwi, aby nie
odpowiadać na ewentualne pytania czy jutro pracują.
Przyznam, że ja nie
przemykam ze spuszczoną głową do drzwi, ponieważ nikt mnie nie pyta czy pracuję
następnego dnia. W ogóle, jak wspomniałem, tylko nieliczni odzywają się do mnie
w pracy, co jest z pewnością pokłosiem tego, że i ja w pracy odzywam się tylko
wtedy, kiedy jest to konieczne.
Poczułem jednak coś w rodzaju
zazdrości, kiedy znajomy oznajmił mi, że jest na liście i jeszcze dostał
wiadomość potwierdzającą, że następnego dnia pracuje.
Mnie na liście nie było
i żadnego sms-a nie otrzymałem. Wracałem więc do domu wolniejszym niż zazwyczaj
krokiem, lekko spuszczoną głową i nawet przygarbiony. Myślałem, inni to mają
fart, nie to co ja…, wiecie, aż do bólu podłości, do samego denka człowieczej
malizny. Po drodze wysłałem nawet sms-a z pytaniem czy na pewno następnego dnia
mam OFFA i otrzymałem wiadomość potwierdzającą, co wcale mnie nie uskrzydliło.
Kiedy tak się katowałem
po drodze do domu, nagle mnie olśniło. Pomyślałem – ty pieprzony gnojku,
żałosny dupku i egoisto, po trzech przepracowanych w tym tygodniu dniach
użalasz się nad sobą, że jutro nie pracujesz? Pomyślałeś o znajomych, którzy w
tym tygodniu nie przepracowali jeszcze żadnego dnia?
Wierzcie mi, poczułem
się jak skończony dureń. Od razu wyprostowałem się, a w nogach poczułem
turbodoładowanie. Od razu też zacząłem układać sobie plan zajęć na ten wolny
dzień.
W czwartek otrzymałem
wiadomość, że w piątek zapalam do pracy. Natomiast w piątek przed zakończeniem
pracy odbyło się spotkanie z wierchuszką zakładu. Spotkali się z nami dyrektor
generalny i właściciel zakładu. Były podziękowania, że w okresie świątecznym
spisaliśmy się na medal i zrealizowano wszystkie plany. Takie tam słodzenie,
ale fajnie było usłyszeć, że właściciel zakładu jest zadowolony i tak dalej.
Następnie dyrektor
zaczął mówić o tym, że w okresie świątecznym w zakładzie pracowało około dwustu
osób. Każdy to zauważył. Po świętach przyszedł czas na decyzję, kto w zakładzie
zostanie. Wspomniał, że analizowano wszystkich pod względem ich pracy,
zachowania itd. z tych około dwustu wybrano około stu, którzy zostaną.
Ci, którzy zostali, to
jesteście wy! Zakończył dyrektor.
Przyznam, że zrobiło mi
się ciepło. Po chwili poczułem, jakbym się czerwienił, bo przypomniałem sobie
siebie sprzed dwóch dni, kiedy to wracałem do domu i zazdrościłem tym, co mieli
pracować następnego dnia. Przypomniałem sobie, jak się wtedy nad sobą użalałem.
Poczułem się naprawdę głupio. Postanowiłem, że następnym razem trochę
intensywniej pomyślę, zanim dam się ponieść emocjom.
Wszyscy w zakładzie
wiedzieli, że będzie odstrzał. Od dłuższego czasu wszyscy rozprawiali o
zwolnieniach. Wszyscy wiedzieli, że w okresie świątecznym zatrudnia się
specjalnie masę ludzi, żeby mieć materiał do segregacji. Wiem, że to strasznie
brzmi, ale nie ma co szukać tutaj jakichś tam słodkich i poprawnych politycznie
słówek, bo jest to pieprzona dżungla, nie obrażając praw panujących w
prawdziwej dżungli. Wszyscy wiedzieli, że odstrzał nastąpi i wszyscy wierzyli,
że odstrzelą każdego, tylko nie mnie! Połowa się pomyliła. Ja miałem więcej
szczęścia i nie pomyliłem się. Skromnie tylko dodam, że nie oszczędzałem się
przez czas próby.
Dodam też, że to nic
przyjemnego przez miesiąc czy dłużej oczekiwać na potwierdzenie – ZOSTAJĘ czy
WYPADAM! Kto tego nie przeżył, raczej trudno będzie mu to zrozumieć!
No i powoli, opłotkami,
docieram do sedna tego, co chciałem napisać. Kiedy człowiek walczy o utrzymanie
się na powierzchni, codziennie stopniowo przełamuje bariery językowe i
obyczajowe w obcym kraju, stara się przy tym nie dać unieść nurtowi
emigracyjnej bylejakości, tylko za wszelką cenę zachować wartości, którym
hołduje, to na takie zobowiązania, jak kolejny terminowy wpis na blogu często
nie starcza czasu czy najzwyczajniej nie starcza na to sił.
Przyznam się, że czasami
piszę odręcznie jakieś bzdurne teksty, jak ten o tysiącu i jednej krzyżówce,
który dla przykładu opublikuję w poniedziałek albo we wtorek. Już jednak wiem,
już dojrzałem do tego, że kiedy w pisaniu nie ma krwi piszącego, to nie warto
pisać!
Powoli kończy się
niedziela. Warto więc podsunąć Wam jakiś tekst poetycki o charakterze
religijnym, żeby było o czym pomyśleć w nadchodzącym tygodniu. Zanim jednak to
zrobię, to jeden przykład na to, że życia na emigracji uczyć się codziennie
trzeba, zwłaszcza gdy trafia się do kulturowej wieży Babel.
W wolny czwartek
postanowiłem zrobić trochę porządków na podwórku. Znalazłem małą konewkę czy
jak to tam zwał. Po sąsiedzku mieszkają Cyganie z dzieciakami. Pomyślałem, że
dzieciaki niechcący przerzuciły zabawkę przez płot i zapomniały o niej. Nie
wiedząc co z tym zrobić, ostawiłem znalezisko na bok, żeby później zdecydować o
jego losie.
Wieczorem sąsiedzi z
góry poinformowali mnie ze śmiechem, że przedmiot, który tak starannie
odstawiłem na bok, to żadna zabawka, tylko naczynie do ablucji. Moim muzułmańskim
poprzednikom (nie wiem – jej czy jemu) ze względów religijnych nie po drodze było
z papierem toaletowym i to naczynko służyło im do…
Niech każdy w swojej wyobraźni
dopisze zakończenie.
A teraz trochę poezji na
krótką chwilę zanurzenia się w czymś więcej niż ziemska rzeczywistość. Że też ten
tekst Żychiewicza umknął mojej uwadze i nie pojawił się na moim blogu przed świętami
BN 2016! Sam sobie się dziwię. Cieszę się jednak, że mogę Wam go polecić teraz!
A zatem zapraszam do lektury Bożego Narodzenia T. Żychiewicza:
Boże
bardzo wielki, uwierzeniu trudny,
dziecko
małe w grocie czekające
jednak
nie na próżno –
Ty
wiesz. Ty jeden wiesz, jak bardzo jesteśmy ubodzy.
W
tę noc narodzenia nie mamy dodania nic, co i tak
Twoje
by nie było:
od
początku czasów aż po kraniec.
Myśli
szukające prawdy, myśli niespokojne uparte.
Pracę,
by ziemię uczynić poddaną, a domy ludziom sposobne.
Gesty
dobre, często sobie na przekór, złe słowa powstrzymywane, nie powiedziane słowa
nierozważne.
Uczynki
małe, uczynki dobre.
Kwiat
na stole. Zaufanie wskrzeszone. Pamięć trudną, zapomnienie trudne. Trzeźwość
przeczącą kłamstwem błyszczącym.
Odwagę
powiedzenia „tak”, odwagę powiedzenia „nie”.
Rzeczy
piękne przez ludzi tworzone.
Wytrwałość
na dziś; a jutro znów na jutro.
Wyrzeczenia
niemodne i tym bardziej odważne.
Cierpliwość
bardzo szarą, męczącą jak choroba.
Uwagę
rzeczom zwykłym, rzeczom ważnym.
Uśmiech
nad cudem śniegowego płatka.
Odejście
niewygodne. Wiarę kruchą. Powroty nigdy nie na zawsze.
Radości
nigdy nie trwałe.
Cierpienia
tylko dlatego niebanalne, że czyjeś własne.
Niepokoje
nienazwane.
Okruchy
dobra, gdy przestajemy być na serio sobą skłopotani – w piachu dni pogubione, a
wszystko to splątane.
Może
to śmieszne – jak bańki choinkowe,
jak
skarby magów z dalekich dróg;
bo
i na cóż blaszki złota, śmietki mirry – Tobie?
Może
to wielkie – jak mądrość pokłonu pasterzy.
Nie
wiemy.
Ty
wiesz.
Pokój
ludziom, Boże wielki bardzo,
w
grocie czuwający,
dziecko
małe, chwała Tobie na ziemi,
chwała
Tobie ponad wszechświatem.
Na
świat, na nas wszystkich rękę połóż, pokój ludziom.
A
przedtem jeszcze, który przyszedłeś szukać, co było zginęło – abyśmy usłyszeli
duszę.
Bywajcie zdrowi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz