26 grudnia 2018

Mikołaje, wigilie i...


Niejeden pewnie już teraz myśli właśnie tak – jak dobrze, że to już finisz tych kolejnych świąt… Nie – źle rozpoczęte, a nawet bardzo źle, bo mimo tego, że wiele mnie w otoczce tych świąt mijających mierzi, to chciałbym, żeby jeszcze z jakiś tydzień potrwały. Zatem może tak zacząć – było i kończy się właśnie to BN 2018, a żal! Oprócz tego, że świateł i światełek ludzie nakupili, nawieszali, gdzie tylko się dało i że świat wokół nas bardziej skolorowiał, to czy te święta z nas lepszych uczyniły trochę? Trudno wyrokować, jeśli idzie o mnie, bo nie wiem, zaiste – starałem się być, ale co z tego wyszło?

Mikołaje jak ludzie…
Mikołaje, w których zamieniają się często istoty marne i mierne, przy takiej fajnej okazji jak święta BN potrafią szkodzić jak nigdy, choć ani słowa o tym, bo to przecież tak pięknie, gdy prezent od Mikołaja…, a że Mikołaj dureń albo zwykły przecinak to kto by tam patrzył – ważne, że prezent daje.
Kilka dni temu mój młodszy dostał od Mikołaja całą torbę słodyczy – cholera, taką wielką, jak tylko wielka może być torba na wielkie zakupy. W dodatku jeszcze torba była z logo jednej z sieci handlowych, które w kraju nad Wisłą zadomowiły się. Takiemu Mikołajowi to bym raczej nakopał, niż podziękował za taki prezent, bo to żaden prezent. Chyba że ktoś myśli, że właśnie dobrym prezentem jest dzisiaj wielka torba wypchana słodyczami.
Zero książek, owoców, przyborów do pisania, łamigłówek albo gier planszowych… Widocznie to za trudne dla Mikołajów niektórych, żeby głową ruszyć i pomagać, nie szkodzić.
Byłem zły jak cholera na tego Mikołaja, bo jakby mi było mało, żona moja wzięła i mianowała mnie strażnikiem tej torby, strażnikiem góry słodyczy, a do tego pokusa – jasne, że czasem ulegam. Pieprzony Mikołaj! Niech sam wpiernicza słodycze, a nie kusi ludzi słodkościami marnymi!
W mieście sąsiednim na ulicy ruchliwej widziałem Mikołajów dwóch. Kolega był zakrzyknął: ‑ Co też to rozdajecie? Odkrzyknęli: ‑ Cukierki! – i cukierkiem rzucili. Wsadź sobie ten cukierek, zdążyłem pomyśleć. Kolega tymczasem słodycz złapał i połknął.
Na szczęście mój Mikołaj już myśli jak trzeba. W tym roku mi przyniósł ananasa, migdały, pomarańczę i jeszcze studencką mieszankę. O książki nie prosiłem, bo mam ich w nadmiarze. O żadne przybory do pisania też, bo mam ich w zapasie na kilka miesięcy. Spisał się mój Mikołaj z myśleniem na medal i bardzo go lubię. Już czekam nań za rok!

Wigilie na peryferiach…
Niedawno przejeżdżałem obok stacji benzynowej, w budynku której restauracja jest. Przejeżdżałem tamtędy i tak zapragnąłem dostać się w jedno miejsce, że szybko zajechałem. Wbiegam do restauracji. Jak mi się szybko chce ukryć! Gdzie? Nie wasza sprawa! Ważne, że muszę natychmiast. Tymczasem zaraz za drzwiami wita mnie taki napis: „Przepraszamy! Restauracja nieczynna. Wigilia”.
Mam w dupie czyjąś wigilię! Ja muszę do toalety! Nie będę przecież na dworze, choć w sumie to mógłbym. Śnieg obficie pada. Wiatr dość mocno zawiewa. Na dworze? Nie ma mowy. Wbijam zatem na chama. Co mi tam wigilia, czyjeś i wigiliowanie! Mam gdzieś konwenanse. Każdy tak czasem ma!
Wychodzę odprężony, choć niekontent do końca. W toalecie właśnie mydło się było skończyło. Musiałem się tylko wodą obyć przy rąk umyciu. Mimo to odprężony wychodzę i widzę… Widzę znajome twarze, co z restauracji wyszły. Tak, znam dobrze te twarze. Skąd? Za dużo by było! Pomyślałem od razu: Dlaczego wigilia tutaj? Dlaczego nie w instytucji szumnej z kagankiem w przysłowiu? Po co się chować po stacjach z podzieleniem opłatkiem? I od razu się śmieję. Do siebie się śmieję wesoło. Jacy my zakłamani jesteśmy. Jacy my obłudni! No, przecież w instytucji nie wolno sobie chlapnąć. Trzeba koniecznie „uciec” w takie ustronne miejsce, gdzie do opłatka wszystko, ale to wszystko pasuje i gdzie nie trzeba udawać kogoś zupełnie innego. Narodziny Pana! Okazja wyśmienita. Nieraz popiłem ostro na urodzinach Pana!
Siadam znowu za kółkiem. Wpatruję się w dal. Tyle bieli wokoło. Jednak mogłem pod krzaczkiem albo nawet bez krzaczka. Potem bielą śniegową umyć ręce mogłem, a potem rozbić zziębnięte aż do czerwoności.
Niepotrzebnie widziałem ten napis z wigilią. Niepotrzebnie widziałem te twarze znajome. Przypomniałem sobie siebie i swoje takie ucieczki, żeby wigilię obchodzić, nie obchodząc jej wcale! Jaki czas temu dotarło do mnie, że wigilie zakładowe, instytucjonalne nie są żadną tradycją, tylko tradycji zarzynaniem? Nie pamiętam. To przecież nieważne. Ważne, że kiedyś się stało.

Jeszcze zdążę w te święta opublikować posta. Do północy kawałek. W TV „Angielska robota”. Szkoda, że święta mijają! Nie można by jeszcze z tydzień? Nie wszystkich zdążyłem odwiedzić.
To nic!
Zdążę przecież po świętach!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...