To, ze jakieś gwiazdy, gwiazdki, gwiazdeczki i inne ciała i
ciałka polskiego i więcej nieboskłonu show-biznesu mają problemy wszelakie z
uzależnieniami różnorakimi, to już raczej norma. Dziwimy się raczej, gdy jakiś
tam artysta nie chla, nie ćpa, nie pali…, a nawet nas wkurza taki porządny
artysta. Niby taki bez skazy, a jeszcze do tego sławny. Tym uzależnionym idolom
medialnym wielbiciele współczują, a nawet ci neutralni potrafią współczuć im,
że niby tacy wielcy, a przecież tacy biedni, przecież tacy słabi, że tylko
szkoda człowieka. Akceptujemy na odległość słabości medialnych person i mocno
trzymamy kciuki, gdy gwiazdy z nałogiem zrywają, przyznawszy się do niecności,
najlepiej przed kamerami, żeby się dobrze sprzedało. A potem, gdy takiej
gwiazdce na firmamencie szarej codzienności uda się zerwać z nałogiem, to
rzesze śmiertelników stawiają ją innym za przykład i z dumą ogłaszają, że to
takie super!
Tymczasem dużo gorzej przychodzi nam zaakceptować ludzi
uzależnionych w naszym środowisku. Tutaj ze zrozumieniem ludzkiego
upadku jest dużo gorzej niż na odległość. Trudno nam zrozumieć ludzi
tarzających się w swoich słabościach i szukających punktu odbicia i powstania z
kolan, rozprostowania pleców, rozejrzenia się, żeby ten pierwszy i
najważniejszy krok w miarę spokojnie zrobić. Tych, co są blisko nas, np. w
zasięgu wzroku, łatwiej nam jest potępić aniżeli zrozumieć. Straszymy nimi
dzieci i dajemy za przykład, jak można upaść strasznie, nie przestrzegając
zasad, nie zachowując umiaru.
Nie zdajemy sobie sprawy, nie mamy świadomości, nie mamy
wpojonego myślenia o tym, że każdy upadek jest fazą rozwoju, elementem wzrostu ku
doskonałości, to niejako początek kiełkowania z ziarna w kierunku owocu. To
mnie okrutnie dziwi, gdyż Polacy są społeczeństwem chrześcijańskim. W każdą
niedzielę znaczny ich odsetek pojawia się w świątyniach. Wielu przyznaje się i
szczyci tym, że wierzy. A jednocześnie tak niewielu ma świadomość faktu, że
cała ich wiara, całe chrześcijaństwo (judaizm zresztą też) wywodzi się właśnie
z upadku, na upadku jest zasadzone, upadek był na początku naszej
chrześcijańskiej przygody w świecie ducha i ciała. Nie mogę pojąć, dlaczego
tak mało zatem zrozumienia w przeciętnym polskim chrześcijaninie dla upadku drugiego
człowieka. Może wynika to z tego, że my lubimy bylejakość, lubimy
powierzchowność i drogi na skróty. Jesteśmy zwolennikami ilości a nie jakości.
Jasne, że nie wszyscy. Przecież tak wielu Polaków i dzieło ich życia to prawdziwa
perełka ludzkiego potencjału umysłu i ciała. Jednocześnie jednak jesteśmy przykładem
cwaniactwa, pieniactwa, szlachciurstwa i wszelkich odmian obłudy – z religijną na
czele. Gdyby jakiś kosmiczny wędrowiec z dalekiej galaktyki miał Polaków opisać
w jednym zdaniu, to z pewnością mógłby określić nas dziećmi, potomkami ambiwalencji.
(…)
Takie tam moje krótkie rozważania przy okazji prasowego doniesienia,
że Melania Brown wydała autobiografię i przyznała się w niej do swojej ciemnej strony.
Melania Brown – członkini znanego brytyjskiego kwintetu muzycznego Spice Girls
wyznała właśnie światu swoje tajemnice. Z jej wyznań na temat uzależnień nowego nie wynika – W
trakcie nagrywania „X Factory”, w którym byłam jurorką, potrafiłam jednego dnia
wciągnąć sześć kresek kokainy. Czułam, że idę na dno. Modliłam się do Boga o
wybaczenie, za każdym razem obiecując, że to ten ostatni raz…
Ludzie, którzy świadomie żyją ze swoim uzależnieniowym
mieczem Damoklesa na co dzień, stwierdzą, że ta czterdziestotrzylatka nic nowego
nie napisała, ale muszą też przyznać i to, że napisała wszystko, co można właśni w tej kwestii.
I co z tego wynika – i z przytoczonego tekstu, i moich
rozważań? Dla wielu z pewnością nie wynika nic – niech żałują czasu straconego
na czytanie powyższego. Nie trzeba się temu dziwić. Mnie coraz mniej dziwi!
Każdy na swój sposób poszukuje jakości w swoim życiu. Od wielu lat pojawia się
w tle mojego myślenia i postrzegania (kreowania rzeczywistości) powiedzenie mojego promotora z czasów studiów – Z bylejakości myślenia wynika bylejakość
życia! Może właśnie dlatego najprostszej i powszedniej czynności staram się
nadawać głęboki sens i z każdego wyznania – pisania wyłuskać więcej, niż ktoś
mówi czy pisze. Język nie jest przecież najdoskonalszym kodem porozumiewania
się ze światem i tegoż świata opisywaniem, ale – jak na razie – najprostszym ze
znanych ludziom i najbardziej powszechnym. Świadomie nie poruszam tu nawet
półgębkiem sprawy innych kodów, zahaczę tylko o myśl i sferę duchową
(telepatia, piąty zmysł…), co mądrzy mojego stulecia wolą miedzy baśnie albo
magię wkładać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz