Jeśli
Polakom mieszkającym w kraju nie dostarczysz odpowiedniej dawki sensacji, nie
rzucisz kogoś medialnie na pożarcie, nie obrzucisz bliźniego swego błotem, nie
zdepczesz i nie sponiewierasz kogoś przed oficjalną oceną sądu czy innych
instytucji mających do tego prawo…, to musisz sobie zdawać sprawę z tego, że
niewielkie zainteresowane wzbudzisz w swoich rodakach jakimś tam artystycznym
czy socjologicznym wywodem.
Media
od lat żywią nas sensacją dotyczącą jednostek i grup ludzkich. Jeśli takiej
sensacji nie ma, to trzeba koniecznie ja wyprodukować.
Może
być jednak i tak, że nie zabiegamy tylko i wyłącznie o słupki popularności,
oglądalności czy poczytalności, a tylko zadowalamy się wąskim, ale za to jakże
wartościowym, gronem odbiorców.
Najważniejsze
w tym, co robimy, nie jest wcale ilość odbiorców i popularność, tylko
realizowanie samego siebie.
No
dobrze, al. Jeśli założymy, że ten czy ów realizuje się właśnie poprzez to, że
sensację tworzy, wymyśla? Co w tedy? Wtedy mamy to, co mamy obecnie w polskich
mediach. W zdecydowanej większości przekazu dominuje sensacja, nawet ta
najtańsza, bo wymyślona.
Ja
nie tracę kontaktu z pisaniem i „trenuję” codziennie w miarę sił i możliwości.
Czasem tracę na emigracji ducha, ponieważ czuję się dość dotkliwie odcięty od
mojego świata, który przez jakiś czas budowałem. Wiem jednak, że takie chwile,
jak te obecne, są dobrym punktem wyjścia, żeby od nowa budować świat, swój
świat, swoją przestrzeń, swoją drogę…
Modlitwa
rzucana codziennie w głębiny przestrzeni nieobjętych zdaje się mnie trzymać na
pograniczu obłędu.
Dostrzegam,
że warto pisać choćby tylko dla jednego czytelnika, jak kiedyś Bóg chciał
odpuścić mieszkańcom Niniwy ze względu na jednego sprawiedliwego. Nie o ilość
idzie, ale o jakość!
Mam
chwile, że nie widzę końca niektórych problemów, które pojawiły się nie wiadomo
kiedy, ale nie tracę nadziei na wyprostowanie spraw. Wiem, że problemy mogą
zniknąć tak nagle, jak nagle się pojawiły.
Może
to dlatego, że rozdrabniałem się na drobne, zamiast zająć tym, czym powinienem.
Teraz też się rozdrabniam, ale walczę z tym codziennie i codziennie poświęcam
czas na rozmyślanie, co jest dla mnie ja ważniejsze. Wychodzi z tego, że
naprawdę niewiele.
Powtórzę
znów, że nie o ilość odbiorców idzie, co o ich jakość i o to, żeby siebie w
życiu swoim realizować, a nie czynić czegoś tam dla przypodobania się gawiedzi.
Dzisiaj,
wiadomo, liczą się ilość, popularność, ale czy ja jestem dzisiejszy albo pragnę
popularności?
Dzisiaj
liczy się ilość sprzedanych egzemplarzy, ilość wydanych książek, ilość
wygranych walk, ilość wynalazków, ilość wygranych spraw, ilość przesiedzianych
lat… Im większa ilość, tym, z reguły większa popularność.
A
przecież można jak Joyce być twórcą jednego czy dwóch dzieł i przewrócić do
góry nogami wartościowanie co do dzieła literackiego, jego struktury i
konstrukcji fabuły.
Pisanie
to chyba jedyna rzecz, którą umiem robić i będę to robił przede wszystkim dla
siebie!
Zatem
powoli kończy się okres mojego pisania pod kątem jakiejś tam sensacji i dokładania
ludziom, a rozpoczyna okres pisania dla siebie, o sobie i w siebie.
Oczywiście
to nie zmieni moich rodaków mieszkających w kraju. Dla nich przez szereg lat
będzie liczyła się przede wszystkim sensacja i to sensacja dotycząca kogoś
innego. Nic tak przecież nie smakuje, jak problemy innych i mity na temat
innych tworzone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz