15 lutego 2016

Polacy uwielbiają siensację

Jeśli Polakom mieszkającym w kraju nie dostarczysz odpowiedniej dawki sensacji, nie rzucisz kogoś medialnie na pożarcie, nie obrzucisz bliźniego swego błotem, nie zdepczesz i nie sponiewierasz kogoś przed oficjalną oceną sądu czy innych instytucji mających do tego prawo…, to musisz sobie zdawać sprawę z tego, że niewielkie zainteresowane wzbudzisz w swoich rodakach jakimś tam artystycznym czy socjologicznym wywodem.

Media od lat żywią nas sensacją dotyczącą jednostek i grup ludzkich. Jeśli takiej sensacji nie ma, to trzeba koniecznie ja wyprodukować.
Może być jednak i tak, że nie zabiegamy tylko i wyłącznie o słupki popularności, oglądalności czy poczytalności, a tylko zadowalamy się wąskim, ale za to jakże wartościowym, gronem odbiorców.
Najważniejsze w tym, co robimy, nie jest wcale ilość odbiorców i popularność, tylko realizowanie samego siebie.
No dobrze, al. Jeśli założymy, że ten czy ów realizuje się właśnie poprzez to, że sensację tworzy, wymyśla? Co w tedy? Wtedy mamy to, co mamy obecnie w polskich mediach. W zdecydowanej większości przekazu dominuje sensacja, nawet ta najtańsza, bo wymyślona.
Ja nie tracę kontaktu z pisaniem i „trenuję” codziennie w miarę sił i możliwości. Czasem tracę na emigracji ducha, ponieważ czuję się dość dotkliwie odcięty od mojego świata, który przez jakiś czas budowałem. Wiem jednak, że takie chwile, jak te obecne, są dobrym punktem wyjścia, żeby od nowa budować świat, swój świat, swoją przestrzeń, swoją drogę…
Modlitwa rzucana codziennie w głębiny przestrzeni nieobjętych zdaje się mnie trzymać na pograniczu obłędu.
Dostrzegam, że warto pisać choćby tylko dla jednego czytelnika, jak kiedyś Bóg chciał odpuścić mieszkańcom Niniwy ze względu na jednego sprawiedliwego. Nie o ilość idzie, ale o jakość!
Mam chwile, że nie widzę końca niektórych problemów, które pojawiły się nie wiadomo kiedy, ale nie tracę nadziei na wyprostowanie spraw. Wiem, że problemy mogą zniknąć tak nagle, jak nagle się pojawiły.
Może to dlatego, że rozdrabniałem się na drobne, zamiast zająć tym, czym powinienem. Teraz też się rozdrabniam, ale walczę z tym codziennie i codziennie poświęcam czas na rozmyślanie, co jest dla mnie ja ważniejsze. Wychodzi z tego, że naprawdę niewiele.
Powtórzę znów, że nie o ilość odbiorców idzie, co o ich jakość i o to, żeby siebie w życiu swoim realizować, a nie czynić czegoś tam dla przypodobania się gawiedzi.
Dzisiaj, wiadomo, liczą się ilość, popularność, ale czy ja jestem dzisiejszy albo pragnę popularności?
Dzisiaj liczy się ilość sprzedanych egzemplarzy, ilość wydanych książek, ilość wygranych walk, ilość wynalazków, ilość wygranych spraw, ilość przesiedzianych lat… Im większa ilość, tym, z reguły większa popularność.
A przecież można jak Joyce być twórcą jednego czy dwóch dzieł i przewrócić do góry nogami wartościowanie co do dzieła literackiego, jego struktury i konstrukcji fabuły.
Pisanie to chyba jedyna rzecz, którą umiem robić i będę to robił przede wszystkim dla siebie!
Zatem powoli kończy się okres mojego pisania pod kątem jakiejś tam sensacji i dokładania ludziom, a rozpoczyna okres pisania dla siebie, o sobie i w siebie.
Oczywiście to nie zmieni moich rodaków mieszkających w kraju. Dla nich przez szereg lat będzie liczyła się przede wszystkim sensacja i to sensacja dotycząca kogoś innego. Nic tak przecież nie smakuje, jak problemy innych i mity na temat innych tworzone.

Zresztą czy tylko Polacy uwielbiają sensację i medialne rzucanie jednostek na pożarcie tłumu? Nie sądzę. Zaryzykuję jednak, że plasujemy się w tej materii w światowej czołówce.
I CZYM TU SIĘ MARTWIĆ???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...