29 grudnia 2016

Modlę się i za durniów

Ostatnio ostro zapachniało depresją moje pisanie. Przyznaję, że tutaj można albo pić i nie myśleć, albo myśleć i podpierać się nosem, żeby nie zacząć i pić i nie myśleć!
Mam na myśli przebywanie w towarzystwie moich rodaków, którzy (zaryzykuję) w 99% mogą przyprawić trzeźwego człowieka o zawrót głowy.
Do tego wczoraj w drodze do pracy stwierdziłem, że prowadzę krecie życie. Wychodzę z domu po zmroku. Wracam przed wschodem słońca i przesypiam cały dzień. Budzę się o zmroku. Nie oglądam słońca. Stąd pewnie i fakt, że dopadły mnie jakieś okruchy depresji.
Od razu zapowiadam, że Sylwestra spędzam samotnie. Oczywiście na ile to będzie możliwe. Nie będę robił ludziom przykrości. Posiedzę trochę z sąsiadami. Może nawet postaram się z nimi dotrwać do północy. Jednak jeśli zbyt mocno będą się dopingować, to smyrgnę po angielsku do siebie i zajmę się sobą.
Dzisiejszej nocy miałem ostatnią nocną zmianę. Jutro idę na dzienną zmianę i mam nadzieję, że przez jakiś czas uda mi się tę robotę utrzymać. Nie wiążę z tym jednak wszystkich swoich nadziei, ponieważ koleś (mój rodak), który ma układ z wajzerem (mój rodak) nie lubi mnie najwyraźniej (przyznam – ze wzajemnością) i może mi się przysłużyć, jak tylko potrafi tu Polak przysłużyć się Polakowi.
Nie rozrywam jednak szat z tego powodu, ponieważ pobyt w Nottingham nauczył mnie już, że kolejne zmiany miejsca pracy mogą wyjść człowiekowi tylko na dobre. Zresztą poświęcę temu oddzielny wpis na blogu.
Przyznam tylko, że praca na nocną zmianę bez określonych z góry wolnych dni i nocy skutecznie zdezorganizowała mój rozkład jazdy i rozłożyła na łopatki realizację założonych planów.
Mam nadzieję, że mam to już za sobą.

Wszyscy wiedzą, piszę bowiem do ludzi wierzących. Nie! Muszę też założyć, że czytają mnie niewierzący, jak też i innowiercy, czyli nie katolicy, jak ja. Na wszelki wypadek zatem wierzącym przypomnę, a niewierzących poinformuję (tych, którzy tego nie wiedzą), że Chrystus Pan podczas swojej bytności na Ziemi, na której my swoją bytność zaliczamy, nauczał, że mamy kochać nieprzyjaciół swoich i modlić się za nich powinniśmy, gdyż jeśli będziemy się modlić tylko za tych, których miłujemy, to nasza nagroda w Niebie będzie równała się zeru, a wiara nasza będzie na pokaz, jak to za czasów Chrystusa robili faryzeusze, a za moich czasów wszelkiej maści katoliccy dewoci. Wiara nasza prawdziwa sprawdza się właśnie wtedy, gdy nieprzyjaciół kochamy i modlimy się za nich. Wtedy wiara ma sens i jest wiarą naprawdę. Przynajmniej tak twierdził Chrystus, a ja Jemu wierzę!
Przebywam w obecnej pracy z dwoma rodakami, którzy codziennie doprowadzają mnie do szału. Nie tylko zresztą mnie! Ci rasowi durnie uwielbiają wjeżdżać ludziom na psychikę publicznym wyśmiewaniem, słownymi przytykami i czymś, co sobie wymyślą. Słowem – uprawiają durnie w pracy mobbing na całego.
Wspomniałem już nieraz, że Polacy tutaj są mistrzami w dokuczaniu swoim rodakom.
Tak więc ci durnie z pracy potrafili już kilka razy doprowadzić mnie do takiego stanu, że, np. w czasie odmawiania w myślach różańca, potrafiłem krzyknąć: K‑a, zamknij wreszcie mordę! Poważnie, tak właśnie wołałem pomiędzy zdrowaśkami! 
Z takiej mojej reakcji rodzi się od razu pyskówka. Nie będę tu cytował tych wymian zdań, ponieważ nie chcę urazić estetów języka.
Z takiej wymiany wynika też tylko, że durniom wolno wszystko, a innym nie wolno nic.
Mam to gdzieś i należę do tych innych, którzy milczą tylko do czasu, do pewnej granicy podłości durniów. Później nie jestem im dłużny nawet grama podłości.
Wiem przy tym, że jeden z durniów ma układ z wajzerem. Przyłapałem go na tym, jak skarżył się na mnie koleżce. Na razie jednak pracuję. Pracuję albo dlatego, że pracuję dobrze i skargi durnia na nic się zdają. Albo wajzer ocenia ludzi po efektach ich pracy, a nie skargach durnia. Albo dureń się chwali, że wajzer trzyma z nim sztamę.
Jakby na sprawę nie patrzeć, nadal pracuję z durniami, a to jednocześnie oznacza, że nadal z durniami walczę.
Raz nawet jeden ryknął pod moim adresem: Zamknij się, bo na przerwie tak ci przy‑dolę, że się nie pozbierasz.
Spokojnie dokończyłem, co miałem powiedzieć, a przed wyjściem na przerwę, dureń cicho do mnie: Co ty się tak ciskasz? Przecież to tylko żarty!
Ja na to, że nie lubię, gdy się tak żartuje!
I było po sprawie. Na przerwie było spokojnie.
Mniej szczęścia ode mnie miała A‑a, która nie wytrzymała i wysypała jednemu durniowi, co o nim szczerze myśli. Zanim A‑a wybuchła, dureń dopiekł jej do żywego.
Zrobiła się z tego afera. Sprawa poszła wyżej. Tego samego dnia A‑kę przeniesiono na inne stanowisko, a następnego dnia oboje nie było w pracy. Po dwóch czy trzech dniach w pracy pojawił się był dureń, a A‑kę zwolniono.
To daje do myślenia tym ,co pracują obok i najzwyczajniej się boją ludziska stracić pracę.
To daje też do myślenia takim jak ja osobnikom, żeby się durniom nie stawiać, bo durnie mogą zaszkodzić. Ja jednak już od jakiegoś czasu nie dbam o to, że durnie mogą mieć układ i kiedy przesadzają, walę nie gorzej od nich.
Przypominam sobie sytuację na przerwie po starciu A‑ki z durniem. Dziewczyna przyszła na palarnię zapalić papierosa. Odważna, pomyślałem. Podszedłem do niej i powiedziałem, żeby się nie przejmowała, że wszystko będzie dobrze! Reszta rodaków milczała! 
Jak wiemy, nie wszystko było dobrze!
A zatem dwaj durnie codziennie obierają sobie jakąś ofiarę spośród pracowników i jadą niemiłosiernie tej osobie po głowie. Taka osoba najczęściej w milczeniu znosi słowne przytyki i ciężkie dowcipy kierowane pod jej adresem.
Dam jeszcze jeden przykład postępowania durniów. Pracują z nami Rumunii, znienawidzeni przez naszych. Ale od jakiegoś czasu durnie zauważyli, że właśnie Rumunów można wykorzystać, żeby Polakom dokuczyć, a przy tym zaimponować znienawidzonym obcym. Naśmiewają się też do rozpuku z Rumunów, gdyż wiedzą, że tamci nie rozumieją ich dowcipów. Pewnego dnia postanowili, że jednego z Rumunów nauczą języka polskiego. Rumun jest niskiego wzrostu i szybko pracuje. Zatem najpierw nauczyli do zwrotu: Dawaj, mały, dawaj!
Rumun ten zwrot powtarza i jakby szybciej pracował.
Powtarzali to w nieskończoność.
Wierzcie mi, stałem naprzeciwko i zalewałem się łzami ze śmiechu. Nie mogłem się opanować. Jeszcze teraz się śmieję, gdy o tym pomyślę.
Z czasem jednak wpadli na inny pomysł, nakazali nowoprzyjętemu młodemu pracownikowi stanąć obok mnie, naprzeciwko „małego”, a następnie uczyli „małego” niewybrednych zwrotów i wytłumaczyli mu, żeby kierował je pod adresem nowoprzyjętego.
Odpuszczę sobie cytaty i nie przytoczę słów, jakie nieświadomy tego, co mówi „mały” kierował pod adresem Polaka.  Napiszę tylko, że przez kilka godzin młody Polak przechodził prawdziwe katusze.
Widocznie bał się odezwać. W końcu nie wytrzymałem i wyjaśniłem „małemu”, żeby dał już spokój. O dziwo, poskutkowało. Do tego jeszcze jeden z durniów wcześniej wyszedł z pracy, a drugi dostał ostrą, jak tu Polacy mówią, zje‑kę za coś tam od starego stażem pracownika, który nie musi obawiać się żadnych układów w zakładzie. Poszło o jakiś tam bzdet, ale bura była ostra i głośna. Wszyscy to słyszeli. Od razu dureń stracił rangę idola u Rumunów i do końca zmiany panował względny spokój.
Oczywiście trudno mi zrozumieć, jak Polacy potrafią robić takie rzeczy innym Polakom. Nastawiam się jednak na to, że mogę tutaj zobaczyć dużo więcej.
Ale wracając do tematycznego wątku. Kiedy durnie wzięli na celownik mnie i ostro nawzajem nawrzucaliśmy sobie do kociołków, doszedłem do wniosku, że będę się modlił za durniów. Modlę się więc za nich, w myślach się modlę uparcie. Czasami między modlitwą muszę parować ataki. Muszę się też przyznać, że mizerne efekty osiągam dzięki modlitwom, gdyż tamci co rusz, biorą kogoś na warsztat.
Myślę też, że modlitwy dały mi w pewnym momencie odwagę reagowania na ich postępowanie, a durnie jakby akceptują fakt, że mnie się wolno odezwać. Jestem ciekaw, jak długo?
Modlę się zatem za durniów i za tych, co mi ufają, i proszą prawie codziennie, abym obejrzał ich nos. Modlę się za tych, co słowa dobrego mi tu nie dają i za tych, których lubię i za najbliższych się modlę. Modlę się też za siebie. W ogóle za wszystkich się modlę, bo wiem, że tak chciałby mój Mistrz.

Powyższy tekst jest preludium do przedstawienia Wam mojej teorii, nad którą ostatnio rozmyślam, a dotyczącej tego, że już po nas jako narodzie. Jak mi to w głowie się narodziło i jakie mam argumenty, spróbuję powoli wyłożyć na łamach tego bloga. Oczywiście w miarę możliwości i posiadanego czasu oraz bez zaniedbywania jakichś tam innych tematów.

Na razie tylko tyle, że na emigracji największym wrogiem Polaka jest właśnie drugi Polak. I tak na marginesie zapytam retorycznie: Czy tylko na emigracji, a w kraju ojczystym nie?
Modlitwa jest świetną kuracją w takim miejscu, jak to!

2 komentarze:

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...