31 października 2016

Ja i Wy

W ostatnim miesiącu, czyli już można powiedzieć, że w mijającym właśnie październiku, w niektórych zakątkach świata może być już nawet listopad, odwiedzili mnie ludzie z USA, Polski, Litwy, Belgii, Rosji, Francji, Kenii, Wielkiej Brytanii, Ukrainy, Niemiec, a w tym tygodniu doszli do nich Odbiory  z Portugalii i Indii.
Wierzcie mi, że jestem naprawdę mile zaskoczony Waszymi odwiedzinami, zarówno tymi z Indii, jak i pobliskiej Belgii czy Niemiec, nie mówiąc o Polsce czy USA.
Syn mi podpowiada, żebym zmienił tematykę, żeby pisał coś pod publiczkę, jakieś tam zestawienia, tabelki itp. 
Póki co, opieram się takim pomysłom, ponieważ około pięciu tysięcy wyświetleń w miesiącu w zupełności mnie zadowala. Wolę mieć, powiedzmy, kilkunastu stałych odbiorców i pisać to, co mi leży na wątrobie, niż „kupować” sobie wyświetlenia jakimiś tam nowinkami i pisać to, czego nie czuję.
Dlatego, póki co, nie zmieniam nic w swoim pisaniu.
No, może nie do końca. 
Byłbym o tym zapomniał.
Miałem dzisiaj jeszcze napisać, że dotąd omijałem zakładkę Bić Alkoholika.
Wielu z Was pewnie domyśla się dlaczego.
Mimo to, odpowiem: Dlatego, że popłynąłem, zapiłem, zapomniałem się itp. Znawcy tematu wiedzą, o czym piszę. Ci, którzy nie wiedzą, dowiedzą się więcej, gdy do tej zakładki wrócę, a wrócę niebawem, ponieważ już jakiś czas jestem trzeźwy, a raczej trzeźwieję, i nie mam ani zamiaru, ani ochoty innym być. Jak przed laty, po prostu o tym nie myślę w kategoriach, że chce mi się pić, wiecie czego.
To nie znaczy, że nie czuwam. Czuwam. Czuwam. Wiem bowiem, że wróg nie śpi i tylko czeka  na okazję, jak choćby utrata pracy czy jakieś tam małe niepowodzenie.
Już kilka takich sytuacji przeżyłem tutaj i jak na razie wyszedłem z nich obronną ręką!
Zatem wielkie dzięki za odwiedziny i trzymajcie się mocno w swoich postanowieniach, bo warto!
Pozdrawiam!
A symbol poniżej, to dla Was, na szczęście! 
Dostałem go od serca,
od serca Wam go dedykuję,
to szczęście na pewno przyniesie!

Dusza moja kamienna...

Ostrzegam!
Tekst tego posta jest dość długi i niejednego może znużyć podczas lektury.
Myślę jednak, że zagadnienie czy nosimy ewentualnie w sobie nieśmiertelny boski element, czyli duszę, nakłoni niektórych do zapoznania się z tym, jak to pojęcie rozumiano przed narodzeniem Chrystusa, a następnie jakie stanowisko wobec nieśmiertelnej duszy zajęły poszczególne Kościoły chrześcijańskie, ale nie tylko.
Można zatem poświęcić tych naście czy dziesiąt minut i spróbować przemyśleć problem duszy ludzkiej i jej nieśmiertelności oraz skonfrontować swoje przemyślenia z wierzeniami innych wyznawców poszczególnych religii. 

No i wchodzimy w bezpośrednie sąsiedztwo dni zadumy i refleksji nad zagadnieniami eschatologicznymi, z którymi nierozłącznie związane jest zagadnienie duszy ludzkiej.
Spróbuję tu dokonać kompilacji na temat duszy ludzkiej i rozumienia tego zagadnienia przez wyznawców poszczególnych religii czy systemów filozoficznych.
Zagadnienie duszy ludzkiej to przede wszystkim próba odpowiedzi na pytanie czy po śmierci ciała jakaś cząstka nas żyje i przechodzi w inny, nieznany nam stan i wymiar. 
Największe religie monoteistyczne uważają duszę za pierwiastek ożywiający ciało. To dar od Boga. Dusza żyje też po śmierci ciała.
W hinduizmie jest trochę inaczej. To za sprawą reinkarnacji, która zakłada odradzanie się człowieka w innej postaci ludzkiej czy zwierzęcej i wyklucza istnienie duszy ludzkiej, jak pojmują to np. katolicy.
Różne są również poglądy na temat świadomości duszy pozbawionej ciała. Także problem czy każdy z nas posiada osobną duszę jest różnie tłumaczony. To czy dusza istniała przed pojawieniem się człowieka, czyli preegzystencja duszy, również różnie jest tłumaczona i rozumiana.

W jednej z pierwszych form religijnych animizmie przypisywano posiadanie duszy, czasem ducha zmarłych przodków, roślinom, zwierzętom, minerałom, a nawet żywiołom. Świat animistyczny był cały uduchowiony.
Wierzono, że dusza wędruje w czasie snu człowieka czy w stanie transu. Dusza mogła również wędrować, gdy człowiek chorował. Może dlatego w niektórych regionach świata człowieka chorego wiązano. Obawiano się bowiem, że jego dusza może na dobre uciec z chorego ciała.

Mała dygresja.
Przypominam sobie, że kiedyś pisałem na ten temat do jednej z lokalnych gazet, a po roku redaktor naczelny „ukradł mi dużą część tekstu i wydrukował pod swoim imieniem i nazwiskiem. Napisałem do niego, żeby sprawę odkręcił i wysłałem mu oryginalny tekst.
Nie ruszył palcem.
Taki z niego dziennikarz! 

Wracając do przerwanej myśli, w rodzimych wierzeniach afrykańskich niektóre elementy człowieka giną wraz ze śmiercią ciała, ale część nadal żyje w przedstawicielach kolejnych pokoleń albo przenosi się do innej rzeczywistości.
Można w tych wierzeniach odnaleźć eteryczny odpowiednik ciała obdarzonego indywidualnym duchem.

Starożytni Egipcjanie wierzyli w podobne do katolików pojęcia ciała i duszy. Do tego jednak dokładali wiarę w niematerialne odbicie ciała albo ducha opiekuńczego człowieka, co może być współczesnym odpowiednikiem wiary w anioła stróża.

Nasi przodkowie, czyli Słowianie, wierzyli w istnienie duszy u ludzi i zwierząt. Duszę najczęściej utożsamiano z oddechem.
Istnieje prawdopodobieństwo, że prasłowianie wierzyli w więcej niż jeden element duchowy zamieszkujący ożywione ciało. Wierzono również, że po śmierci ciała losy poszczególnych elementów duchowych były różne.
Umiejscawiali poszczególne formy duchowe człowieka w jego głowie, sercu lub brzuchu.
U Prasłowian spotykamy również elementy reinkarnacji, to była iskra boża, która po śmierci ciała powracała poprzez Niebiański Wyraj albo Drzewo Przodków na ten świat i odradzała się. Inny element duchowy jako cień odsyłany był do Nawii, pośmiertnej krainy przodków.
Poza tym wierzono jeszcze w widmo, będące kopią człowieka za życia. Nazywano ten element duchowy marą, zmorą albo cieniem.
Po śmierci element ten odchodził w zaświaty. Raz do roku duch ten powracał z zaświatów na doroczne Dziady. Wówczas żywi mieli obowiązek stosownie ugościć takiego przybysza.

Wyznawcy hinduizmu wierzą w duszę jako indywidualną jaźń istniejącą w każdej żywej istocie. W procesie reinkarnacji element duchowy atman wciela się w kolejne ciała wszystkich istot żywych i podlega prawu karmy, czyli prawu przyczyny i skutku – czyny tworzą przyszłe doświadczenia, każdy odpowiedzialny jest za własne życie, cierpienie i szczęście, które sprowadza na siebie i innych.

Orficy wierzyli w nieśmiertelną duszę, ale połączyli ją ze starożytnym kultem Dionizosa. Ojciec historii Herodot wspomina, że tracki szczep Getów wierzył  w nieśmiertelność duszy.
W Encyklopedii Gutenberga dowiadujemy się, że Getowie byli potężnym ludem spokrewnionym z Trakami i Scytami. Za czasów Herodota mieszkali między Dunajem a Bałkanami. W IV wieku przed Chrystusem zajęli obszar dzisiejszej Rumunii. 
W 515 roku przed Chrystusem podbił ich Djariusz, w 335 Aleksander, a w 292 roku Lisymach. Starożytnym Rzymianom zachodni Getowie znani byli jako Dakowie.
Zatem na terenach współczesnej Europy w VI wieku przed Chrystusem żyły ludy, które wierzyły w nieśmiertelną duszę, jak współcześni katolicy.

Buddyści uważają, że wszystko na ziemi jest nietrwałe, wszystko podlega ciągłej przemianie. W buddyzmie nie znajdziemy wiary w nieśmiertelną duszę. Nawykowe siły i tendencje podporządkowane są prawu karma. Reszta w człowieku jest nietrwała.
Według buddystów jednak nie ma też całkowitej nicości dotyczącej egzystencji.
Wyznawcy niektórych odłamów buddyzmu wierzą w samoświadomy i samo rozświetlający się Umysł. Wierzą, że to właśnie natura umysłu reinkarnuje się po śmierci ciała i w kolejnym odrodzeniu powoduje dalszy rozwój lub zanik nawykowych sił.
Jeśli idzie o buddyzm, to jedynym odłamem, którego wyznawcy uznawali istnienie duszy, był odłam Pudgalavada, czyli Personaliści. Dzisiaj już ten odłam buddyzmu nie istnieje.

Chińczycy natomiast wierzyli, że człowiek posiada dwie dusze. Dusze te oddzielają się od siebie w chwili śmierci ciała. Duszę cielesną, związaną z ziemią, należy pochować, żeby mogła udać się do podziemnych Żółtych Źródeł. Jeśli pochówek został źle przeprowadzony albo regularnie nie częstujemy tej duszy ofiarami, to może ona zamienić się w złego ducha.
Drugą duszą jest związana z niebem dusza eteryczna. Po śmierci ciała udaje się ona do nieba. Dlatego należało w trumnie pozostawiać mały otwór, przez który ta dusza mogła ulecieć z martwego ciała.

W zaratusztrianizmie dusza ludzka po śmierci ciała zachowuje swoją cielesność aż do dnia sądu ostatecznego. Wędruje ona po Moście Dzielącym do piekła, czyśćca albo nieba. Na moście tym stoi Mitra, uosobienie sprawiedliwości. Na szalach dobra i zła waży ona dobre i złe uczynki, słowa i myśli.
Jeśli przeważa dobro nad złem, dusza trafia do nieba i tam spokojnie oczekuje na dzień sądu ostatecznego, po czym wróci na ziemię, aby powiększyć grono sprawiedliwych.
Jeśli natomiast przeważa zło nad dobrem, dusza strącana jest do piekła, z którego nigdy nie wyjdzie. Skazana tam jest na wieczne cierpienie.
Gdy dobro i zło równoważy się na szalach, dusza idzie do krainy umarłych i staje się szarym cieniem, który nie czuje ani radości, ani smutku.

Gnostycyzm, czyli ruchy religijne, wyłonił się na przełomie I i II wieku na wschodzie cesarstwa rzymskiego, głównie w Syrii i Egipcie. Zrodziły się one w kościołach lokalnych, związanych częściowo z tradycjami judeochrystianizmu. Około VI wieku zostały wchłonięte przez manicheizm.
Wyznawcy tych ruchów wierzyli, że człowiek jest niespójnym zlepkiem ciała, duszy i ducha, czyli pneumy. Prawdziwą jaźnią, czyli osią integrującą strukturę psychiczną człowieka, jest pneuma. Jest ona obca światu, jak obcy światu jest Bóg. Świat ze swoimi prawami natury zniewala człowieka, a jego ciało i dusza przeciwstawiają się temu.
Celem życia człowieka jest przebudzenie  odrętwiałej pneumy i uwolnienie jej z więzów świata. To warunek, aby wróciła ona do Boga. Do tego potrzebne są wiedza, objawienie i iluminacja, czyli nadprzyrodzone światło udzielone umysłowi ludzkiemu przez Boga w sprawach natury, własnej osoby, Boga i świata.
Istotą wiary gnostyków względem duszy było przekonanie, że jest ona pierwiastkiem dobrym, świetlistym człowieka. Ciało natomiast jest pierwiastkiem złym, ciemnym.
Ponieważ gnostycyzm wywodził się z różnych kościołów lokalnych, również poglądy wyznawców tego ruchu na temat duszy ludzkiej były różne.

Wyznawcy islamu wierzą w nieśmiertelną duszę, która po sądzie ostatecznym połączy się z ciałem, by następnie trafić do raju albo do piekieł.

W judaizmie człowiek w akcie stwórczym staje się, jest nefesz (duszą), a nie otrzymuje czy posiada duszę (nefesz). W judaizmie nie przypisywano duszy samodzielnej egzystencji poza ciałem czy też bez ciała. W żadnym miejscu Starego Testamentu nie natrafimy też na jasną odpowiedź czy dusza ludzka  istnieje przed narodzinami człowieka i czy istnieje też po jego śmierci.
W Pięcioksięgu znajdujemy czterokrotne wspomnienie o duszy czy duszach poruszających się zwierząt.
W judaizmie funkcjonuje również określenie ruach, czyli hebr. tchnienie, oddech (tchnienie życia, dech życia).
Kiedy Bóg tchnął w Adama tchnienie życia, dech życia, ten stał się istotą żyjącą, duszą żywą – nefesz haija.
Ruach tłumaczone jest również jako duch albo siła życiowa. Znajduje się ona w ludziach i zwierzętach.
W Księdze Koheleta los ludzi zrównany jest z losem zwierząt. Według tej księgi śmierć człowieka to utrata ducha, życiodajnego tchnienia, ale nie duszy. Utracony duch wraca do Boga.
W judaizmie dusza (nefesz) nie jest podmiotem aktywności duchowych, nie ma też znaczenia jakiejś witalnej substancji, która jest niezniszczalna i może trwać niezależnie od ciała.
Wszystko wskazuje na to, że dla Żydów z okresu starotestamentalnego żywa istota była duszą, a nie miała duszę.
Prorocy Izajasz czy Ozeasz zapowiadali, że zmarli zostaną wskrzeszeni i wspominali o Sądzie Ostatecznym. A zatem?
Pod wpływem filozofii greckiej zmieniały się również poglądy wyznawców judaizmu w kwestii duszy ludzkiej. Saduceusze, wyznawcy najstarszych poglądów judaizmu, materialiści, nie uznawali niematerialnej duszy ani życia po śmierci. Natomiast faryzeusze wierzyli w duszę, która istniała przed narodzinami człowieka i podlegała reinkarnacji. Wierzyli też w potępienie duszy.
U Żydów nie istniał kult dusz, tak jak np. u Hellenów czy Rzymian.
Rozumienie reinkarnacji przez Żydów nie pokrywa się też z rozumieniem tego pojęcia przez hinduistów czy buddystów. Za każdym razem nowo narodzony człowiek ma czystą kartę i nie jest w żaden sposób obciążony swoimi poprzednimi wcieleniami.

W chrześcijaństwie większość wyznawców (katolicy, prawosławni i większość protestantów) wierzy, że dusza ma naturę rozumną i jest nieśmiertelna. Po śmierci ciała ma odbyć się Sąd Ostateczny i zmartwychwstanie sprawiedliwych, jak zapowiedział to Jezus Chrystus:
Jam jest zmartwychwstanie i żywot, kot we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki.
(Jana 11, 25-26)
Święty Paweł w swoim nauczaniu traktuje duszę jako osobny element. Nauczał on, że to łaska paschalna nadała duszy nowy wymiar, który wyrażony jest słowem pneuma, nie w odniesieniu do Ducha Świętego, ale do duszy chrześcijanina.
Święty Paweł wspomina też o trzech elementach z jakich składa się człowiek – z ducha (pneumy), duszy (psyche) i ciała (soma):
Sam Bóg pokoju niech was całkowicie uświęca, aby nienaruszony duch wasz, dusza i ciało bez zarzutu zachowały się na przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa.
(List do Tesaloniczan 5, 23)
Innego zdania są niektórzy bibliści, którzy uważają, że Paweł, zgodnie z semickim ujęciem człowieka jako jedności psychofizycznej, a pojęcia psyche czy pneumę określają nie jako odrębne od ciała składniki człowieka, a tylko pewne aspekty egzystencji człowieka.
Ich zdaniem, pojęcie psyche, oznaczające u Platona nieśmiertelny pierwiastek człowieka, u Pawła odgrywa charakter marginalny i wcale nie oznacza lepszej części człowieka, która nie ginie po śmierci ciała. U Pawła oznacza to raczej życie ziemskie.
Jeśli chodzi o Ojców Kościoła, to początkowo uważali oni, że dusza jest zdolna umrzeć. Justyn (ok. 100 – ok. 165) i Ireneusz (ok. 140 – ok. 202) twierdzili, że jeśli dusza nie umiera, to nie można jej uznać za byt stworzony.
Natomiast Tertulian (ok. 155 – 220) uznał duszę, ze względu na jej zdolności do relacji z innymi i ze światem, ciałem w swoim rodzaju. W traktacie O naturze duszy napisał, że dusza nie może być niczym innym niż substancją cielesną. Według niego dusza ma charakter prosty, jest jednorodna. Dla Tertuliana duch i dusza to jedno i to samo.
I trochę cytatów na temat duszy.
Święty Grzegorz Thaumaturgus (III wiek n.e.): Dusza jest tym, co porusza materię, daje ciału życie. Nie dodaje wagi do ciała i nie może być jego częścią, gdyż nie dawałaby życia każdemu jego fragmentowi. Musi być więc niematerialna.
Święty Augustyn (354 – 430): Dusza jest niematerialna i choć z ciałem złączona na kształt małżeństwa, stoi wyżej od niego w hierarchii bytów.
Katechizm Kościoła Katolickiego w sprawach duszy ludzkiej wypowiada się w następujący sposób:
Osoba ludzka, stworzona na obraz Boży, jest równocześnie istotą cielesną i duchową. (...)
Pojęcie dusza często oznacza w Piśmie świętym życie ludzkie lub całą osobę ludzką(...) "dusza" oznacza zasadę duchową w człowieku.
Jedność ciała i duszy jest tak głęboka, że można uważać duszę za "formę" ciała; oznacza to, że dzięki duszy duchowej ciało utworzone z materii jest ciałem żywym i ludzkim; duch i materia w człowieku nie są dwiema połączonymi naturami, ale ich zjednoczenie tworzy jedną naturę.
Kościół naucza, że każda dusza duchowa jest bezpośrednio stworzona przez Boga, nie jest ona "produktem" rodziców – i jest nieśmiertelna, nie ginie więc po jej oddzieleniu się od ciała w chwili śmierci i połączy się na nowo z ciałem w chwili ostatecznego zmartwychwstania.
Niekiedy odróżnia się duszę od ducha(...) rozróżnienie to nie wprowadza jakiegoś dualizmu w duszy.
Katoliccy teologowie za św. Tomaszem przyjmują istnienie duszy u ludzi, która w odróżnieniu od dusz zwierząt i roślin, jest nieśmiertelna.

Niektórzy teologowie protestanccy w XX wieku opowiedzieli się za deplatonizacją chrześcijaństwa i porzuceniem platońskiej idei nieśmiertelnej duszy.
Oscar Cullmann uważa, że uznanie nieśmiertelności duszy to jedno z największych nieporozumień chrześcijaństwa.

Adwentyści wierzą, że dusza to połączenie ciała (prochu) z tchnieniem Boga. Po śmierci człowieka dusza idzie do nieba, a ciało pozostaje bez świadomości. Kiedy Jezus powtórnie przyjdzie, dusza powróci do wzbudzonego z martwych ciała i taka świadoma osoba będzie sądzona.

Świadkowie Jehowy całkowicie odrzucają platońską koncepcję niematerialnej, niewidzialnej i nieśmiertelnej duszy. Według nich nie może ona oddzielić się od ciała.
Świadkowie Jehowy uważają, że w oparciu o teksty biblijne może dokładnie określić znaczenie słowa dusza. Według nich w Starym Testamencie hebrajskie słowo nefesz występuje 754 razy, a greckie słowo psyché w Nowym Testamencie występuje 102 razy. Razem to daje 856 wystąpień tych słów i analiza tych fragmentów Biblii pozwala ustalić trzy zasadnicze znaczenia tego słowa. Są to: człowiek, zwierzę, życie człowieka lub zwierzęcia.
Świadkowie Jehowy nauczają, że nadzieję na przyszłe życie po śmierci należy pokładać w Bożej obietnicy zmartwychwstania, a nie niebilijnej koncepcji nieśmiertelnej duszy.
Odrzucając koncepcję nieśmiertelnej duszy, wyznawcy tego kościoła odrzucili również wszelkie obrzędy religijne i zwyczaje popierające tę naukę.

Tak pokrótce o nieśmiertelności duszy ludzkiej w poszczególnych religiach czy też wyznaniach chrześcijańskich.
Przedstawiony układ odpowiada informacjom dostępnym w sieci, gdzie z pewnością znajdziecie dużo więcej informacji na dany temat.

Tytuł posta zaczerpnąłem z piosenki zespołu Słodki Całus od Buby Łemkowszczyzna. To piękna piosenka, do wysłuchania której wszystkich zachęcam!

Jutro idę na cmentarz i będę błądził wśród grobów obcych mi ludzi, ale myślami będę zupełnie gdzie indziej! 


30 października 2016

Potrzeby i zachcianki

Szybkimi krokami zbliżają się dni, kiedy bardziej z umarłymi niż z żywymi chcemy, a raczej zobowiązani jesteśmy przebywać. Dobrze, że mamy takie dni w kalendarzu ziemskim, kiedy pochylamy głowy i wybiegamy trochę dalej niż koniec naszego ziemskiego nosa.
Zanim jednak spróbuję napisać na temat wcześniej poruszony, może kilka słów o prawdzie naszego życia, w którym prawdziwe potrzeby zostały całkowicie wyparte przez różnorodne zachcianki.
Nie wybrzydzam w jedzeniu. Kiedy mnie znajomi pytają, co lubię jeść, nie potrafię odpowiedzieć, gdyż lubię wszystko, a przede wszystkim podchodzę do jedzenia jako do konieczności spożywania pokarmu, aby zachować energię na teraz i nieco dalej. Podkreślałem to wielokrotnie i powtórzę jeszcze raz:

Nie żyję po to, żeby jeść, tylko jem po to, żeby żyć!

Może to efekt tego, że w dzieciństwie się nie przelewało i człowiek nawet nie myślał, że może chcieć coś innego do jedzenia, niż właśnie było na stole. Chociaż wielu moich znajomych delicji w dzieciństwie nie jadło, a dzisiaj potrafią godzinami rozprawiać o wykwintnych potrawach, jakich spróbować im przyszło i jakie to było cudownie smaczne. Jedzą często za dużo i nie zawsze wtedy, kiedy są głodni. Mam wrażenie, jakby chcieli nadrobić stracony w tej kwestii czas.

Niczego, co minęło w tym życiu, nie da się nadrobić!

Drażnią mnie zatem takie rozmowy i godzinne dysputy o jedzeniu i jego walorach. A przyznać muszę, że to dość częsty temat w polskich domach i na spotkaniach towarzyskich. To tak, jakbyśmy ciągle głodni byli i myśleli tylko o jedzeniu.
Drażni mnie popularność telewizyjnych programów kulinarnych, popularność kulinarnych blogów czy książek z kolejnymi przepisami kolejnych cudownych w smaku potraw.
Efektem końcowym takiego podejścia jest popularność programów telewizyjnych, blogów i poradników na temat odchudzania. 
Warto się zastanowić, ile zmartwień, zachodu i rozterek towarzyszy temu, co mamy przygotować do jedzenia, gdy spodziewamy się wizyty kogoś bliskiego albo w ogóle czyjejś wizyty, która w swoim planie zakłada podanie jakiegoś tam posiłku.
A co dopiero, gdy idzie o całonocne przyjęcia, jak choćby polskie wesela – co najmniej 6 gorących posiłków, choćby nawet połowę z nich psy później miały zjeść; dziesiątki przystawek, niektóre całkiem nietknięte przez gości; tyleż rodzajów napojów, nie tylko chłodzących i jeszcze do tego koniecznie tort wielkości Pałacu Kultury albo nieistniejących już wież WTC i ciast wszelkiej maści bez liku…
Oczywiście, że nie wymieniłem wszystkiego, ale już z powyższej wyliczanki jasno wynika, że na wesele nie tyle idziemy po to, żeby weselić się z nowożeńcami i cieszyć ich szczęśliwą chwilą, co po prostu żreć!

My naprawdę żyjemy dzisiaj po to, żeby jeść, a nie jemy po to, żeby żyć!

To nic, że brzuch nam za duży rośnie i jeszcze z tyłu nas zbyt wiele…
To nic, że obiecujemy sobie w najbliższej przyszłości umiar, ale najpierw jeszcze ten kawałek ciasta, ten batonik, a później to już dietetyczna asceza.
To nic, że zgada może nas dopaść, mamy przecież tyle medycznych specyfików, że jeszcze można coś tam zjeść.
To nic, że po każdym obżarstwie trzeba trochę poleżeć jak wąż boa, który właśnie był połknął słonia i jest bezbronny jak polna mysz wobec tyranozaura.

Żyjemy po to, żeby jeść, pić i popuszczać pasa, bo czym chata bogata, tym rada, a że chata coraz bogatsza, to tym bardziej rada…

Geny z czasów Sasa robią swoje, co widać i czuć…

A przecież wystarczy tylko umiar i posłuchać siebie, używać rozumu. Przecież wszystko zaczyna i kończy się w naszej głowie! 
Zachcianki podpowiadają – upiecz ciasto, a potem je zjedz i zachwycaj się jego wspaniałym smakiem, nie przejmuj się rozepchanym żołądkiem, jakoś to zniesiesz albo najlepiej kup sobie ciasto i nie męcz się przy pieczeniu, a następnie wtranżol je przy najbliższej okazji…
Co tam rozum i wiedza, że to nie jest nam wcale do życia potrzebne! Nie tylko potrzebne nie jest, ale wręcz zbędne, szkodliwe.
Efekt? 
Chrzanić rozum i wiedzę, ja chcę i basta! Reszta się nie liczy! Ja chcę!

Po jednej stronie kija obżarstwo, po drugiej jadłowstręt tych, co zagładzają się na śmierć, żeby tylko przez chwilę pięknym być dla świata i siebie samego…
Anoreksja, bulimia i innej maści pułapki żywieniowe, w które wpadamy, to nic innego, jak tylko efekty kolejnych cudownych diet albo lansowanego przez media wzorca urody.

Ależ my zgłupieliśmy na punkcie różnych trendów! 

Prawda o nas jest taka, że zaburzeni są ci, co się obżerają i ci, co się bez umiaru głodzą!

Nie pamiętam, ale od kilku lat pojmuję Ostatnią Wieczerzę nie tylko jako ustanowienie sakramentu Eucharystii. Dla mnie to również apoteoza ludzkiej pracy. Zbawiciel ukończył właśnie swoje nauczanie na ziemi. Przekazał uczniom wszystko, co miał do przekazania, teraz zaprosił ich na spożycie pokarmu. Ze spożywania pokarmu, spożywania darów pracy ludzkich rąk ustanowił rytuał. Trzeba się posilić, aby zrobić następny krok, a w końcowym efekcie osiągnąć cel.
Ale nie obżerać się ponad miarę, żeby później nie można było się ruszyć, tylko akurat tyle, ile potrzeba do kolejnego kroku.
Może warto zatem jeść tyle, ile nam potrzeba w danej chwili, a nie opychać się, żeby tylko zaspokoić zachcianki swojego podniebienia; nie opychać się ponad miarę i ewentualnie łykać specyfiki wymiotne, bo nie da się wytrzymać z takim śmietnikiem w żołądku.
Nasze życie to coś dużo więcej niż nieustanne smakowanie coraz to nowych potraw i zachwycanie się kulinarnymi nowinkami. 

Wychodzi jak na kazaniu, ale nie popuszczajmy zachciankom, tylko skupmy się na zaspokojeniu potrzeb.

Wiem, dla wielu piszę brednie. Jeśli taką postawę zastosowaliby ludzie na całym świecie, to przecież ten cały lukrowany przemysł spożywczy runąłby z dnia na dzień.
No ale mamy przecież całą masą ludzi głodnych na ziemi, którym można by uszczknąć z tego suto zastawionego w krajach rozwiniętych stołu.
Ostatnio pracuję w przemyśle spożywczym i widzę jakie masy jedzenia trafiają na śmietnik. Sam łopatą ładuję do śmietników zapakowane kanapki, które tylko dotknęły podłogi. Myślę, że biedota w Etiopii nie zważałaby na taki szczegół, gdyby tego typu jedzenie trafiło na tamtejsze stoły!

Teraz trochę szerzej, choć nasze podejście do spożywania posiłków było dobrym prologiem.
Problem współczesnego człowieka i jego braku umiaru nie dotyczy tylko jedzenia, ale marzeń i dążeń do posiadania pięknych domów, mieszkań, markowych ciuchów, zegarków, czasami jachtów, samolotów, pełni władzy… i już wtedy nie widać, że czasem idzie przede wszystkim o suchą kromkę chleba…

Głupoty piszę?!
Niech będzie, ale chyba przyznacie mi rację, że wszystko, co skrajne nie służy temu, żeby człowieka w sobie prawdziwego budować.
Proszę, jak mi tu Norwidem zapachniało!

Skrajność w jedzeniu, piciu czy dóbr posiadaniu jest jak każdy inny nałóg, uzależnienie od narkotyków, nikotyny, alkoholu…

Skrajności przesłaniają nam to, co w życiu tak naprawdę istotne. Każdy z nas zna przypowieść o Marcie i Marii, których dom swego czasu nawiedził Chrystus. Marta skupiła się na przyziemnych obowiązkach. Można wnioskować, że jej zabiegi miały ewentualnie sprostać zachciankom gościa co do spożycia posiłku i jego podaniu.
Maria natomiast skupiła się na słuchania Pana. Jakby instynktownie rozumiała, że nie o pokarm ziemski w danym momencie chodzi ani o codzienne posługiwanie, ale wysłuchanie tego, co istotne, konieczne do prawdziwego życia. Jakiś wewnętrzny głos podpowiedział jej, którą część w danej chwili wybrać.
„Panie, nic Cię to nie obchodzi, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, jedno jest potrzebne. Maria wybrała dobrą część, która nie będzie jej odebrana”.
(Łukasza 10, 40-42)
Kto jest panem tego świata?
Zaprawdę powiadam Wam, nie Ten, który dał się za nas ukrzyżować!

Za dwa dni zanurzymy się w cmentarnej ciszy i będziemy szukać czegoś więcej niż to, co właśnie postawimy na stole albo to, co posiadamy.
Nie wykluczam jednak, że skoro przyjedzie bliższa czy dalsza rodzina, to już od dzisiaj sen z oczu nam spędzają problemy, co i jak podamy przybyszom do zjedzenia i jak ich ugościmy na swój ziemski sposób!

To tyle, jeśli idzie o preludium do zbliżających się dni, w których trochę więcej niż na co dzień myślimy o eschatologii.

PS
Miałem dzisiaj wykonać fotografię polskiego kościółka, ale wyszedłem zbyt późno i nic z fotografii nie wyszło. Myślę, że kiedy będę wybierał się we wtorek na pobliski cmentarz, to obiekt ten będę miał po drodze.
Bywajcie!

29 października 2016

Czy to jest ciekawe?!

Za każdym razem, kiedy mam wolną chwilę, a pogoda dopisuje, uciekam z domu i wędruję po Nottingham. Przyznam, że miasto jest architektonicznie dość monotonne. Raczej niska zabudowa, w centrum pojawia się kilka wyższych budynków, ale nie oszałamiają swoimi rozmiarami.
Co rzuca się w oczy przeciętnemu wędrowcowi? Domy z czerwonej cegły. Wszystkie wydają się jednakowe. Osiedla domków rodzinnych to wręcz architektoniczna nuda.
Jasne, że na obrzeżach Nottingham można spotkać ciekawe posiadłości i domy, a już poza miastem, to nawet pałace albo zamki.
Mimo tej architektonicznej nudy, włóczę się jednak po mieście w każdej wolnej chwili od pracy, pisania, nauki i spania. Czasem spotykam smutnego misia siedzącego wśród jakichś wyrzuconych na śmieci gratów. Misio zresztą też został wyrzucony, więc nie do śmiechu pluszakowi.
Popatrzyłem na niego chwilę, coś tam pomyślałem, że nie tylko pluszowe zwierzaki lądują tu na ulicy. Zrobiłem zdjęć kilka i poszedłem dalej, pozostawiając ten epizod wspomnieniom.
Wędrując w tym samym miejscu jakiś czas później, zauważyłem, że misio musiał znaleźć nowego właściciela.
Ciekaw jestem czy teraz się uśmiecha, czy też nadal jest smutny i tęskni za swoją pierwszą miłością. Przyznacie, że pierwsza miłość pozostawia po sobie ślad do końca naszej pamięci! 
Pierwsza myśl, pierwsza miłość, pierwsze kroki, pierwsze słowo... Wiecie, o czym myślę! 
Czasem udaje mi się spotkać kota. Jest kilka kocurów przechadzających się obok naszego podwórka. Jeden nawet kiedyś postanowił wstąpić do środka, gdyż drzwi od podwórka były otwarte.
Innym razem, wracając do domu z pobliskiego sklepu, zauważyłem w oknie siedzącego kota. Przyglądał się przechodniom i nic sobie z tego nie robił. Nudził się, biedak, najwidoczniej, gdyż nawet mrugnąć okiem nie był łaskaw.
Popatrzyłem trochę kotu w oczy i poszedłem w swoją stronę. 
Kot, kiedy przechodziłem, a następnie zatrzymałem się i przyglądałem mu przez chwilę, nawet nie mrugnął okiem. Jakby mnie nie było albo jakbym był przeźroczysty. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, żeby zamachać rękami i kocura wystraszyć, ale opamiętałem się. Przecież za firanką mógł mi się przyglądać ktoś z domowników, a to przecież moi dalsi sąsiedzi.
Dużo do życzenia pozostawia czystość szyby, przez którą kocur musi patrzeć na świat. Bez wątpienia te zacieki wypaczają zwierzakowi obraz świata na zewnątrz. Pewnie patrząc na mnie zadawał sobie pytanie: Szyba brudna czy facet poplamiony?
Jeszcze czasami go spotykam, ale nie jest już obiektem moich zainteresowań. Jakby mi spowszedniał ten akurat czworonóg. 
Zauważyłem, że tutaj jest więcej kotów niż psów. Chodzą sobie swobodnie po chodnikach i nawet nie spojrzą w stronę biegnących szczurzych pociech, które mogłyby być ich przysmakiem. koty muszą mieć tu całkiem dobrze, skoro nie biorą się za łowy, tylko wychodzą z domu na relaksacyjny spacer.
Zainteresował mnie też inny kot. Przechodziłem niedawno obok sklepu ze wszystkim, to jakaś tam rupieciarnia, w której można kupić dosłownie wszystko, co nie jest konieczne do życia. Przechodząc, coś zauważyłem. Cofnąłem się więc. Na wystawie siedział kot. Początkowo myślałem, że to maskotka albo wypchany zwierzak, ale po chwili kot się poruszył. Zrobiłem mu więc zdjęcie, uśmiechnąłem się do siebie i ruszyłem dalej. 
Nie wiem dlaczego, ale zwierzak wzbudził u mnie większe zainteresowanie niż przechodzący mimo ludzie.
W tym przypadku, muszę przyznać, kot pracował dla właściciela sklepu. Przyciągał bowiem uwagę przechodniów, którzy przy okazji zerkali na wystawę sklepową i do wnętrza sklepu.
Chodząc czy jeżdżąc po Nottingham, zauważam budynki, które w przeszłości mogły być świątyniami, miejscami kultu religijnego, a dzisiaj służą jako lokale biurowe czy nawet mieszkalne.
Ostatnio zabłądziłem do tak zwanego biura polskiego w sprawach urzędowych mnie dotyczących, a z którymi nie mam czasu i siły walczyć w Zjednoczonym Królestwie. Budynek wydał mi się też byłym kościołem. Zresztą sami popatrzcie. 
Nie miałem czasu, żeby rozejrzeć się po wnętrzu budynku. Zresztą nie wypadało włóczyć się korytarzami, skoro przyszedłem tam w określonym celu i do konkretnego biura. 
Niektóre z tych budowli przytuliło się dzisiaj do współczesnych bezbarwnych wieżowców i próbuje świadczyć o architektonicznej różnorodności panującej tu w przeszłości. 
Chciałbym w przyszłości mieć tu na tyle czasu, żeby poznać historię poszczególnych budynków. Byłem kilka razy przy opuszczonym kościółku. nie wiem jakiego wyznania była ta świątynia. teraz przedstawia smutny widok - pozarastany chwastami dziedziniec, brak furty, zniszczone drzwi... Wiem, że czas robi swoje, ale jakoś smutno się robi na duszy, kiedy patrzy człowiek na puste miejsca, które jeszcze wczoraj były miejscami spotkań ludzi o podobnych poglądach i dążących do tego samego celu.  
No i w końcu budowle sakralne zaadoptowane na potrzeby mieszkaniowe. To, że w miastach brakuje wyznawców poszczególnych religii czy wyznań, nie oznacza wcale, że ubywa ludzi. Przeciwnie, przybywa ich, ale dużo bliżej im do bożka mamony niż progu jakiejkolwiek świątyni. 
Oczywiście wszystkie moje powyższe wynurzenia na temat wspomnianych budowli to tylko hipotezy. Nie jestem bowiem pewny czy w istocie w przeszłości spełniały one rolę obiektów spotkań wiernych poszczególnych religii czy też wyznań. 
Przyznaję, że mogę się mylić na całej linii!
No i wreszcie budynki spełniające obecnie rolę miejsca kultu religijnego. jak choćby przedstawiony budynek Kościoła Baptystów wdzięcznie nazwany Church of the corner! W rzeczy samej kościół znajduje się przy skrzyżowaniu ulic, jak dobrze pamiętam Mansfield Road,  Sherwood Rise i Boulevard. 
Praktycznie naprzeciwko tego miejsca znajduje się jedyny w Nottingham polski kościół pw. Matki Boskiej Częstochowskiej. Nie mam jednak pod ręką fotografii tegoż obiektu. Zresztą nie wiem czy już jej nie zamieszczałem na blogu. Na wszelki wypadek zrobię fotkę dzisiaj, gdyż za chwilę mam udać się w jedno miejsce i będę przechodził obok tegoż kościółka. 
Włócząc się po mieście, przyznaję w duchu, że takie budynki dodają uroku nudnemu architektonicznemu krajobrazowi Nottingham. Jest po co się na chwilę zatrzymać. Choćby po to, żeby zastanowić się, jakie symbole widnieją na murach czy w witrażach okien oraz co mogły w przeszłości symbole te oznaczać.

Zauważyłem, że w pobliżu mojego miejsca zamieszkania jest cała masa polskich sklepów. Do tego właściciele sklepów angielskich prześcigają się w pomysłach, jak przyciągnąć do siebie Polaków. Najprostszym sposobem jest posiadanie w asortymencie polskiego piwa czy też innym artykułów spożywczych z kraju nad Wisłą. Oczywiście największą popularnością wśród Polaków tutaj mieszkających cieszą się te sklepy, gdzie można najtaniej kupić piwo. Sprzedawcy w tych sklepach całkiem dobrze mówią po polsku, a przy tym klną równie okropnie jak zdecydowana większość mieszkających tu moich rodaków.

Wczoraj miałem smutny piątek. Rano dowiedziałem się o śmierci mojego dobrego znajomego. Po południu natomiast przyszła wiadomość z agencji pracy, że nie wiadomo czy będę dzisiaj pracował, a może czy w ogóle będę pracował tam, gdzie ostatnio. Dzisiaj mam wolne. Zobaczymy, jak będzie w następnym tygodniu. 
Pierwszym się przejąłem, drugie mnie tylko zmobilizowało i powiedziałem sobie: Nie, pieprzeni Angole czy Polaczki będący na usługach pierwszych nie będą ryli mi głowy swoimi fanaberiami i wpajali mi niepewność tutejszego jutra. Podjąłem kilka postanowień, a następnie obciachałem sobie włosy krócej niż krótko. Po pierwsze, tak będzie wygodniej, a po drugie – trzeba od czegoś zacząć pozytywne myślenie, bo negatywów tutaj już było tyle, że chyba więcej być nie może.
Mogę się jednak mylić, ale co mi tam. I tak nie zamierzam zbaczać z obranego kursu.
Nie tylko ja dostałem wczoraj informację, że z obecnej pracy mogą być nici. Mój kolega też taką otrzymał i muszę przyznać, że go to ruszyło. Ja natomiast przyjąłem to jakoś spokojnie. Nie mogę cały czas się bać. Nie przyjechałem tu po to, żeby się bać, tylko żeby pracować i osiągnąć wyznaczone cele.

Zauważyłem, że poza rodziną prawie z nikim nie kontaktuję się w Polsce. Nie wiem, z czego to wynika, ale ciągle mam wrażenie, że tak trzeba. To tak, jakby jakiś wewnętrzny głos przygotowywał mnie do zupełnie innej drogi życiowej niż dotychczasowa. Co z tego wyniknie, sam nie wiem. Gdy już będę więcej wiedział, na pewno napiszę, bo to przecież żadna tajemnica.

Kiedy więc nie idę do pracy, nie uczę się albo nie piszę i nie śpię, wyrywam się z domu na spacery po mieście. Nie piszę o ludziach, bo tych spotykam całą masę. Przepływają obok mnie, a ja przepływam obok nich. Miejsce, w którym mieszkam jest wielonarodowościowe i wielokulturowe, choć raczej przeważają muzułmanie. Daje się to zauważyć choćby po ilości meczetów, jakie spotykam po drodze. Gdybym chciał udać się na modły do meczetu, to w odległości pięciu, dziesięciu minut drogi mam do dyspozycji trzy znane mi świątynie. To te, o których wiem! A o ilu istnieniu nie wiem?!

W pobliskim sklepie poznałem młodego sprzedawcę. To jeszcze chłopiec. Uczy się, ale i pracuje. Pochodzi z Pakistanu albo Afganistanu. Muszę się o to dopytać chłopaka. Ciekawe ma imię: Moher (Nie wiem czy zapisałem poprawnie!). Kiedy się sobie przedstawialiśmy o mało nie parsknąłem śmiechem. Chłopie, pomyślałem, w Polsce z takim imieniem zrobiłbyś dzisiaj karierę, że hej! Zamieniamy ze sobą codziennie kilka słów. Wiem, że jest muzułmaninem, ale przyznał mi, że nie praktykuje, a w meczecie bywa od czasu do czasu. To jednak nie zwalnia go z obowiązku noszenia specyficznej szaty do kolan. Zauważyłem, że w szaty tego kroju ubierani są nawet kilkuletni chłopcy.
Naprzeciwko mnie mieszkają muzułmanie, których kobiety naszą tradycyjne burki. Jeżdżą przy tym dobrymi autami i to one najczęściej siadają za kierownicą.
W pobliżu mieszka duża grupa Murzynów, Cyganów, Pakistańczyków, Afgańczyków. Będąc niedawno w odwiedzinach u polskiej rodziny, poznałem ich sąsiadkę (chyba Pakistanka) o wdzięcznym jak Moher imieniu Fiona! Ta urodzona już w Anglii muzułmanka miała problem, gdyż jej męża nielegalnie tu przebywającego właśnie namierzono i przewieziono do Londynu celem deportacji.
Po jakimś czasie dowiedziałem się, że deportacji nie było i mąż Fiony wrócił do swojej żony.
Pakistańczycy czy też Afgańczycy skupiają tutaj w swoich rękach większość drobnego i średniego handlu. Zauważyłem też, że korporacja tradycyjnych angielskich taksówek też należy do nich, gdyż nie widziałem jeszcze białego kierowcy w tego typu taksówce.
Wędrując ulicami Nottingham, bardzo łatwo można usłyszeć język polski, a zwłaszcza polskie wulgaryzmy. W wypowiedziach jest ich często więcej niż normalnych słów. Do tego Polacy z reguły mówią głośno, a raczej głośno klną. Klną mężczyźni, kobiety, młodzieńcy i dziewczęta. Mam wrażenie, że klną wszyscy, choć wiem, że przecież tak nie jest.
A zatem, mimo że jestem w Anglii, to Polska ciągnie się za mną jak ogon pawia w słyszanym na ulicy pełnym wulgaryzmów języku ojczystym.

No i o polskim kościółku, który swego czasu nawiedziłem, aby uczestniczyć we mszy. Przekonany byłem, że tu będzie trochę inaczej, trochę więcej życia, wiary w tym życiu i radzeniu sobie w tej obcej rzeczywistości. Nie ukrywam, że szedłem znaleźć tam siły na jutro i nieco dalej. Tymczasem ksiądz o anielskim głosie wykrztusił jakieś tam kazanie, które w ogóle do mnie nie trafiło; większość mszy prześpiewał i w końcu udzielił zebranemu stadku błogosławieństwo. Pobłogosławiony przeniosłem się ze znajomym na zaplecze kościółka, gdzie można wypić piwo, pograć w bilard, a angielscy (a może w tym stara angielska Polonia) seniorzy urządzają sobie dancingi.
Zagraliśmy ze dwa czy trzy razy w bilard i wróciłem zawiedziony do domu.
Od tamtej pory nie ciągnie mnie w to miejsce i zdecydowanie wolę w samotności lekturę Nowego Testamentu niż uczestnictwo w śpiewanych obrzędach religijnych.
Ciekawe drzwi znalazłem w pobliżu centrum
 Zadaję sobie często pytanie zawarte w tytule posta.
Moja odpowiedź brzmi NIE!
Za to jakże ciekawe są historie poszczególnych jednostek ludzkich, które tutaj poznałem albo o których życiu dowiedziałem się od znajomych.
O tym jednak innym razem albo w innej formie.


SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...