Zapiski
z emigracji [11]
Od kilu dni „chodzi” za
mną wiersz Zbigniewa Herberta, a raczej fragment Prologu:
Wyrzuć pamiątki. Spal wspomnienia i
w nowy życia
strumień wstąp.
Jest tylko ziemia. Jedna ziemia i
pory roku nad nią są.
Wojny owadów – wojny ludzi i krótka
śmierć nad miodu kwiatem.
Dojrzewa zboże. Kwitną dęby. W ocean
schodzą rzeki z gór.
Zbigniew Herbert to
jeden z najbardziej ulubionych przeze mnie poetów, eseistów i.... On, w moim
młodzieńczym życiu, pokazywał mi swoją twórczością, jak płynąć pod prąd, bo,
jak to on powiedział, z prądem płyną śmieci.
Nie wiem, skąd przyleciał
ten fragment jego twórczości do fabrycznej hali pełnej hałasu i ludzkich
nerwów?
Lubię też jeden z
cytatów z jego dramatu Jaskinia filozofów, gdzie jedna z
postacie mówi: Nic tak nie wzmacnia ducha, jak ranne wstawanie i alternatywa,
Ranne wstawanie mam
codziennie, praktycznie wstaję przed słońcem. Natomiast jeśli idzie o
alternatywę, to nie widzę jej na razie na horyzoncie jutra.
Nie narzekam jednak i
trzymam się tego, co jest. Płynę zatem trochę z prądem, ale, jak wspomniałem
przed chwilą, nie mam na razie wyboru. Z jednej strony trochę boję się zmian. Z
drugiej – poraża mnie ta niepewność o jutro w tym emigracyjnym raju wymarzonym.
Skupiam się na tym, aby
myśleć o sprawach istotnych – porozmawiać codziennie z najbliższymi, nie
zapominać o zobowiązaniach, pielęgnować miłość do ludzi mi bliskich i spróbować
zrozumieć tęsknotę za najbliższymi; tęsknotę, która trawi mnie od jakiegoś
czasu, z którą muszę oswoić, aby była cząstką mojej codzienności, a nie, jak
teraz, jej podstawowym elementem.
Cieszę się, że zdrowie
mnie nie opuszcza, sił czasem brakuje, ale nadrabiam dobrą miną.
Pamiętam, jak
wyrzucałem sobie w Niemczech, że przepalałem dziennie 2€. W Nottingham trawię
na ten paskudny nałóg przeciętnie 2,75£. Zatem najwyższy czas, żeby coś z tym
zrobić i dojrzewa we mnie myśl o decyzji, żeby dać sobie codziennie więcej
czasu dla siebie, ponieważ rzucenie palenia, to dla mnie danie sobie
kilkudziesięciu minut dziennie na rozmyślanie o tym, po co tu jestem.
W pracy, którą
wykonuję, lubię to, że mam czas dla siebie. Mogę do woli rozmyślać, modlić się,
nucić piosenki, recytować fragmenty zapamiętanych wierszy.
Minusem jest to, że coś
mnie tam ciągle kąsa. Wystarczy, że zauważę jaką meszkę czy innego latającego
stwora, a już po kilku minutach mam bąbla na przedramieniu czy szyi. Początkowo
mnie to przerażało i frustrowało. Teraz dociera do mnie myśl, że muszę to
przejść, uodpornić się, zahartować. Jak będzie, zobaczymy!
Dzisiaj w pracy, żeby
nie zostawać na dwanaście godzin, uciekłem się do kłamstwa. Nie byłem w stanie
tyle pracować. Na jutro natomiast już potwierdziłem, że zostanę dłużej.
Moje myśli dosłownie
galopują. W poczekalni czeka dokończenie Samorządowego
getta, czeka inna książka, a na horyzoncie pomysłów pojawia się kolejna
pozycja o tym, co tutaj.
Będzie to firma
fabularyzowana forma pamiętnika. Jest tu tyle spraw do opisania, że Szczęśliwego Nowego Jorku zdaje się
blednąć.
Przypominają mi się
chwile z krótkiej emigracji w Niemczech. O tym jednak napiszę innym razem.
Dorzucę coś stąd i postaram się być na bieżąca, bo jestem to winny czytelnikom
z krajów, które wymienię w następnym poście, a którzy, mimo moich zanudbań na
blogu, zaglądają tam co jakiś czas!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz