23 października 2016

Znów się bujam...

Zapiski z emigracji [14]
Pewnie spodziewaliście się, że napiszę dzisiaj coś na temat mojej postawy religijnej. Nie gniewajcie się, ale nie dam rady. Niedawno wstałem po zaliczonej nocnej zmianie w pracy, ale o tym jeszcze będzie. Do tego jestem przed wyjazdem na dzisiejszą nocną zmianę i nie wygospodaruję tyle czasu, żeby zagłębić się w siebie i swojego ducha znękanego angielską codziennością. Łatwiej więc mi pisać o tym, co tu i teraz, niż snuć rozważania nad moim pojmowaniem eschatologii.
W ostatni piątek, czyli przedwczoraj, przeszedłem testy kwalifikacyjne i znów jestem w pracowniczym obiegu. Tym razem spróbuję na dłużej podbić Worksop! Na ile mi się uda, będziecie wiedzieli. To niewielkie miasto w środkowej Anglii. Z historycznego punktu widzenia jest jak najbardziej związane z Nottingham, gdyż to właśnie w okolicach tego miasta rozpoczynał się obszar średniowiecznego lasu Sherwood, w którym rządził legendarny Robin Hood.
Piątkowy dzień był pełen wrażeń. Najpierw wyprawa do Worksopu. Po powrocie siadłem sobie na podwórku, żeby przemyśleć ostatnie wydarzenia. trafiłem na moment, w którym przechodził obok mieszkający po sąsiedzku starszy muzułmanin. Często tędy przechodzi. Spojrzałem w jego kierunku, a on wykonał głową gest przywitania. Odkłoniłem się szybko, a on podniósł rękę na znak przywitania. Zrobiłem to samo.
Pomyślałem sobie, że zaczynam rozpoznawać ludzi z okolicy, a oni rozpoznają mnie. Czyżby zatem przełom w mojej izolacji!? Nie chcę nic przesądzać. Wiem już, jak tutaj wszystko zmienia się z dnia nadzień.
Wybrałem się następnie na wędrówkę po mieście. W pewnym momencie zaczepił mnie Murzyn i zapytał o drogę do banku. Wiecie, jaką mam blokadę na mówienie w języku angielskim? Są chwile, że nie mogę wydusić z siebie słowa. Wtedy jednak, jakoś automatycznie wskazałem mu drogę. Podziękował mi i rozstaliśmy się, a ja nie potrafiłem się ruszyć z miejsca. Taki byłem zdziwiony, że coś w tej materii zaczyna pękać.
Jeszcze po zapadnięciu zmroku, ponowne przywitanie z innym staruszkiem muzułmaninem z sąsiedztwa (mieszka ich tutaj dość dużo). To nie tyle było przywitanie, co wymienienie uprzejmych słów.
Tylko niech nikt mi nie mówi, że zaczynam czuć się u siebie!
Poczekajmy!
*
Wracam, jak bumerang do krótkiej Niemieckiej emigracji. Zapisałem wówczas takie wrażenia i fakty:
Dzisiaj znów pracowałem tylko do przerwy. Odnoszę dziwne wrażenie, że właściciele za mną nie przepadają. Czuję też, jakby się mnie obawiali.
Fakt, żaden z Polaków jeszcze pewnie tak nachalnie nie prosił i nie dopominał się wi-fi. Zresztą, po co tu Polakom wi-fi?
A jak się przy tym przy odmowie dostępu pokrętnie tłumaczyli!
Z drugiej strony nie biegnę z językiem na brodzie, gdy nakażą mi coś tam zrobić. Spokojnie wykonuję swoją pracę, jak robią to Niemcy. Płacą mi poniżej najniższej krajowej, więc z jakiej racji miałbym się wychylać albo tracić dla nich zdrowie?
Ale faktem jest, że Polacy sami się prześcigają w wykonywaniu poleceń. Myślą, że kto pierwszy dobiegnie i przyniesie kość, pan pogłaszcze ich i pozwoli położyć się u swoich nóg.
Codziennie odciągają mi …€ za mieszkanie, w którym od lat nie było nic zrobione i panują chlewniane warunki. Płacę jak za średniej jakości hotel w Polsce i nie mam nawet dostępu do Internetu. Czy to nie śmieszne w Europie Zachodniej?
Od znajomych wiem, że kilkadziesiąt kilometrów stąd nie ma z tym problemu. Cóż, tam widocznie mieszkają normalni ludzie.
Zatem wszystko zależy od ludzi.
Moi pracodawcy widocznie nie lubią ludzi, którzy się uśmiechają, chcą się uczyć codziennie kilka słówek w języku obcym, rozmawiają z Niemcami, którzy chętnie im odpowiadają i pomagają. Poza jedną Niemką, wszyscy są dla mnie bardzo mili, a ja dla nich uczynny.
Jeszcze o właścicielach. Mam dziwne wrażenie, że oni potrzebują pracowników głupszych od siebie, żeby się w ten sposób dowartościować. Żeby pracownicy biegli wykonywać pracę zaraz po usłyszeniu i zrozumieniu polecenia.
Zobaczymy, co przyszłość przyniesie.
Najlepiej będzie to zakończyć, przemyśleć i następnie zapomnieć.
*
Ta emigracyjna przygoda przygnębia mnie.
Z przerażeniem sobie jednak uświadamiam, że to dla mnie prawdziwa przygoda.
Czy tak jest wszędzie na emigracji?
Nie!
W, że tak jest wszędzie na emigracji, nie uwierzę, ale tęsknię za samotnością i mieszkaniem w normalnych warunkach. No i żeby nikt mi nie zaglądał przez ramię, co piszę albo czytam.
*
Emigracja w ojczyźnie Robin Hooda to zupełnie inna bajka niż ta w kraju Ottona!
Ale i tu, i tam odniosłem wrażenie, że ktoś chce z nas zrobić konie pociągowe własnego wozu, na którym właśnie jedzie. I najsmutniejsze jest to, że woźnicą tegoż wozu są najczęściej Polacy.
Tutaj w Anglii grupowe miejsca pracy nazywane są często obozami pracy. Na ile to prawda, a na ile mit, spróbuję to roztrząsnąć, ale jeszcze chwila. Niech się rozliczę z notatek z poprzedniej emigracji i poruszę inne tematy, a wtedy przyjdzie czas na to, co widzę, słyszę i czego doświadczam ostatnio.

A teraz wybieram się do pracy!
Miłego niedzielnego popołudnia!

Bywajcie! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...