Zapiski
z emigracji [13]
Chcę odrabiać
zaległości i będę to robił. choć wiem, że łatwo nie będzie. Ale nie odpuszczę!
Wczoraj jeden ze
znajomych powiedział do mnie, że miejsce, w którym mieszkamy, w którym żyjemy
wciąga człowieka swoim zdemoralizowaniem i patologią.
On pływa w tym, jak
ryba w wodzie, ale ci, którzy przybyli tu niedawno z pewnością przeżywają szok.
Nie ukrywam, że ma
wiele racji.
Ja widzę jednak
codziennie uśmiechnięte dzieciaki, które najczęściej bawią się gromadkami na
ulicy, na ulicy grają w piłkę, na ulicy siadają i rozmawiają.
Codziennie widzę
takiego chłopca, może dziesięciolatek, który przechodzi obok mojego miejsca
zamieszkania po to, aby zrobić zakupy w pobliskim sklepie albo niesie ze sobą
piłkę i idzie pewnie pograć z kolegami.
Dzieci to najpiękniejsza
część tego świata!
*
Jakiś czas temu inny znajomy
z pracy (w której już mnie nie ma) po skończonej zmianie i przed odjazdem do
domu powiedział mi: Marek, musisz być skurwielem, jak inni!
Dzięki! Odpowiedziałem,
ale do klubu skurwieli nie zapiszę się, choćbym miał to przypłacić powrotem do
kraju goły jak święty turecki.
*
Pamiętam, jak w
Niemczech, po skończonej pracy pojechaliśmy na zakupy. Po drodze zaliczyliśmy
policyjną kontrolę. Wszystko było w porządku, ale nas wylegimitowali. Chłopaki
się zestresowali, choć nie wiem czym, ponieważ nie mieliśmy przy sobie nic, o
co mogli policjanci się przyczepić ani nie jechaliśmy niezgodnie z przepisami.
Ale kontrole policyjne tak na ludzi działają.
Po powrocie z zakupów chłopaki
wysadzili mnie przed domem i ruszyli załatwiać swoje sprawy. Kolega miał
klucze, ale mi ich nie dał. Stwierdził bowiem, że drzwi będą i tak otwarte! Dał
mi za to komórkę do naładowania i pizzę do schowania w lodówce.
Tymczasem drzwi były
zamknięte. Zadzwoniłem do głównych drzwi wejściowych. Nikogo w środku. Żadnego
samochodu na podwórku. Wszystko wskazywało na to, że domowników nie ma.
Tymczasem zaczął padać rzęsisty deszcz.
Zacząłem sprawdzać czy
któreś z drzwi w obejściu są otwarte. Na szczęście tzw. „sklep”, czyli
niewielka hala do pakowania warzyw, był otwarty i schroniłem się tam przed
deszczem. W innym wypadku musiałbym siedzieć albo w szklarni, albo pod wiatą i
czekać na czyjkolwiek powrót.
Przeczekałem tam ponad
kwadrans, zanim pojawił się któryś z domowników i wpuścił mnie do mojego
pokoju.
Chłopaki przyjechali po
dobrej godzinie czy dwóch i stwierdzili, że to przecież nic takiego, nawet gdybym
trochę zmókł!
*
To powyżej
przypomniałem sobie, ponieważ tutaj również nikt z parasolem nie zaprasza do
siebie moknących na deszczu.
To taka metafora
dotycząca Polaków na emigracji.
Moje przygnębienie nie
wynika z tego, że jakaś tam praca się skończyła, ponieważ zacznie się jakaś tam
inna, ale z tego, że dostrzegłem w tej pracy, jak Polacy Polakom potrafią
dokuczyć, jak potrafią poniżyć i upokorzyć, a gapie (też Polacy) ile mają przy
tym radości.
Z moich obserwacji i
doświadczeń wynika, że Polacy (nie czytaj: wszyscy) są tu najlepsi w dokładaniu
swoim rodakom. Przedstawiciele innych nacji potrafią się tutaj ze sobą
solidaryzować i wspierać siebie nawzajem. Ale podkreślę, że nie ma ludzi
odstających od tej reguły.
*
Zauważyłem też, że
jeśli Polakowi uda się tutaj zmienić pracę, to praca ta koniecznie musi być
„lepsza”! Ile jest przy tym narzekań na dawnego pracodawcę i ile jest przy tym
równocześnie pochwał dla nowej pracy i nowego pracodawcy!
Już nie mogę tego
słuchać!
Nie napiszę też czym
wychodzą mi pochwały nowych miejsc pracy i nowych pracodawców.
Podam przykład jednego
z moich znajomych, który wcześniej pracował ze mną, a później zmienił pracę.
Jakże on tę nową pracę wychwalał! Pracował tam zaledwie jeden dzień!
W tym tygodniu
spotkałem innego znajomego, który przeszedł tę samą drogę, co poprzednik.
Mówił, że wcale nie jest lukierkowo, gdyż pracę tę można stracić bez
najmniejszego powodu!
Prawdy trzeba szukać
pośrodku, pomyślałem!
*
Jakiś czas temu
odwoziłem ludzi z pracy do domu. Skład: trzy kobiety, trzech mężczyzn i ja.
Dwaj mężczyźni nie odzywali się zupełnie, ale za to najmłodszy chciał
najwyraźniej wywrzeć wrażenie na kobietach i kreował się na znawcę tutejszych
realiów mieszkania i pracy. Wyjaśniał, jak i gdzie kupić najtańsze papierosy;
jak walnąć wódę albo coś więcej w czasie pracy, żeby było bez konsekwencji; jak
bezczelni są pracodawcy (tu miał trochę racji) i jak można ich bezkarnie
wydymać.
Na koniec pochwalił
się, że właśnie miał wolny dzień, nie wiedział, co ze sobą zrobić, poszedł więc
do salonu tatuażu i zrobił sobie obrazek – wstęgę miłości z imieniem żony.
Piękne! Nieprawdaż?
Dodał jednak później,
że nie wie dlaczego to zrobił, gdyż z żoną jest właśnie w trakcie rozwodu.
Kobiety były zachwycone
opowieścią. Bawiły się tym w najlepsze.
To obłęd, pomyślałem. I
choć krew się we mnie burzyła od bliskiego przebywania z takimi ludźmi, nie
odezwałem się słowem.
Nie jestem tutaj
przecież po to, żeby psuć niektórym wielką radość z równie wielkiej głupoty!
*
Pewnego dnia podczas
jazdy do pracy wyskoczyła nam na drogę sarenka. Puk i pojechaliśmy dalej, ale
niesmaczne wrażenie pozostało dość długo.
Na szczęście wtedy nie ja
prowadziłem!
Innego dnia znajomy z pracy
mówi mi w czasie tej pracy, że idzie właśnie na zabieg.
Nie było go minut kilka,
po czym wrócił zupełnie odmieniony i zakomunikował mi, że zabieg jak najbardziej
się udał.
Inny znajomy z pracy i w
pracy oznajmił mi, że najbardziej chciałby być ginekologiem. Wyjaśnił mi przy tym
dokładnie, według jakiego klucza przyjmowałby swoje pacjentki, a jakie nie miałyby
u niego szans.
Skończę ten wątek w tym
miejscu, bo nie ma o czym pisać.
*
Teraz może o moim milczeniu
na blogu i o zmianach, jakie zauważyłem.
W ostatnim tygodniu Odbiorcy
z USA prześcignęli tych z Polski. Pojawili się Odbiorcy z Litwy. Mam też sieciowych
znajomych we Francji, Kenii, Rosji, Belgii, Niemczech, Hiszpanii, Indiach.
Tyle pokazał mi w statystykach
wujek Google.
Dzięki za odwiedziny i zainteresowanie.
Tutaj z dnia na dzień może
być tylko lepiej…
Nie
jestem w Raju! To wiem!
A
czy jestem już w Piekle?! Tego jeszcze nie wiem!
Pozdrawiam
wszystkich serdecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz