Zapiski
z emigracji [16]
Nie wiem czy zdołam
dzisiaj wrócić do zapisek z niedawnej emigracji w Niemczech, czy raczej skupię
się tylko na obecnej emigracji, której doświadczam.
Napisałem ostatnio, że
nie opuszcza mnie wrażenie, iż zarówno w Niemczech, jak i w Anglii ktoś próbuje
zrobić z nas konie, które ciągną wóz sukcesu danego kraju i do popędzania tych
koni w zaprzęgu wykorzystuje się również Polaków.
Napisałem też, że w
Anglii grupowe miejsca pracy nazywane są często obozami pracy. Nie dodałem
wtedy, że w miejscach określanych taką nazwą pracują w przeważającej liczbie
Polacy.
W Niemczech raczej nie
mamy do czynienia z zatrudnianiem kilkuset Polaków w jednym miejscu. Natomiast
w Anglii takich miejsc nie brakuje i w tych właśnie miejscach czasami dzieją
się rzeczy, o których na pewno filozofom się nie śniło.
Dowiedziałem się o
historii jednej Polki, która pracowała w takim właśnie miejscu i która
urodziła dziecko w zakładowej łazience. Chodziła do pracy do samego końca, gdyż
bała się, że może stracić pracę, a do tego bezpośredni przełożeni (również
Polacy) nie chcieli nawet słyszeć o jej ciąży i ewentualnym zwolnieniu
lekarskim.
W feralnym dniu
dziewczyna chciała się u wejzerki czy wajzera zwolnić na chwilę do łazienki,
gdyż odczuwała dziwne parcie. Fama głosi, że nawet z tym robiono jej problemy.
Jednak w końcu do łazienki dotarła i… urodziła tam dziecko.
Sprawę zamieciono pod
dywan tłumaczeniem, że rodząca chciała w ten sposób usunąć ciążę. Następnie
możliwie skutecznie sprawę wyciszono i znęcanie się Polaków nad Polakami trwa w
najlepsze nadal.
Nie pracowałem w tej
firmie, więc mogę co najwyżej dać wiarę jednej lub drugiej stronie.
Pracowałem natomiast
jakiś czas w firmie, gdzie w większości zatrudnia się Polaków i tam Polaków
mianuje się menagerami, wajzerami i jeszcze tam jakimiś przełożonymi nad
zwykłymi pracownikami. Takie zagranie daje gwarancję, że normy produkcyjne
zostaną wyżyłowane do granic wytrzymałości ludzkiej, a siła pracownicza
wykorzystana do maksimum. Do tego, jak to tutaj się określa, przełożeni
nieustannie „wjeżdżają ludziom na głowę”, jak choćby nieustannym straszeniem
zwolnieniem z pracy, ciągłym wygłaszaniem tyrad o atrakcyjności obecnego
zatrudnienia i roztaczaniem przed zatrudnionymi czarnej wizji przyszłości w
przypadku, gdyby tę właśnie pracę stracili.
Ludzie starsi, niepewni
siebie, zagubieni w nowej rzeczywistości, bez znajomości języka, a nawet
okolicy, w której mieszkają… dają się tak bardzo zastraszyć, że naprawdę
wierzą, iż poza tą firma nie ma dla nich tutaj żadnej perspektywy.
Ludzie tacy skazani są
najczęściej na to, że organizatorzy pracy dowiozą ich do tejże pracy za
„niewielką opłatą”, nie skarżą się na nic, nawet jeśli firma oszukuje ich przy
wyliczaniu godzin pracy, kiedy firma umywa ręce przy małych wypadkach przy
pracy, nie skarżą się na siedmiodniowy tydzień pracy po dwanaście godzin
dziennie za najniższą krajową stawkę godzinową.
W firmie tej do normy
należy wydawanie poleceń pełnych wulgaryzmów i sugestii, że albo to robisz,
albo tracisz pracę. Często dochodzi wprost, bez żadnych wybiegów, do straszenia zwolnieniem z pracy w przypadku niewykonania polecenia.
Przy tym pracodawcy
ukazują siebie w świetle zbawicieli biednych rodaków, którym nieustannie
pomagają egzystować w emigracyjnej rzeczywistości.
Mój znajomy zwolnił się
sam z podobnej firmy po tym, jak miał wypadek i o mało nie stracił stopy. Nie
chciał żadnego odszkodowania, nie chciał żadnego procesu, tylko zwolnił się na
własne życzenie, gdyż powiedziano mu, że po wyleczeniu stopy będzie mógł do
zakładu ponownie wrócić. I on chce tam wrócić!
Pracowałem tam jakiś
czas i nieraz włosy jeżyły mi się na głowie, jak traktuje się tam ludzi, jak
Polacy traktują Polaków, jak Polacy potrafią Polaków poniżyć, zwymyślać,
odmówić, upokorzyć i ewentualnie na koniec zwolnić. Często robią to bez
podawania konkretnych powodów. Najczęściej to, ponieważ ja tak chcę, ja mogę albo ja ci pokażę...
Ileż tam przemocy
psychicznej!
Nie mieści Wam się w głowie.
Osobiście nie doznałem
tego typu przemocy, ale były momenty, które mogę zakwalifikować jako delikatne
zastraszające sugestie typu: Jeśli nie…, to…
Nie tyle jednak moje
położenie, co przyglądanie się położeniu wielu ludzi zdecydowało, że w pracy
tej już nie jestem.
Nie było lekko.
I nie
jest.
W nowej pracy jednak nie spotykam się ze znęcaniem się Polaków nad
Polakami, nie słyszę zbyt wielu wulgaryzmów i nikt nikogo nie straszy stratą
pracy tylko z powodu własnego widzimisię!
W nowej pracy spotykam
wielu obcokrajowców, niekoniecznie Anglików, ale i obcokrajowcami staram się
porozumiewać po angielsku i w ten sposób trochę się uczę.
Czy robię to samo, co nie
tak dawno krytykowałem, że wychwalam nowe miejsce pracy w stosunku do poprzedniego?
NIE! Nie wychwalam, gdyż tego miejsca pracy jeszcze nie znam. Chcę tylko napisać,
że spotykam w tej pracy inny typ człowieka i znajduję się obecnie w zupełnie innej rzeczywistości.
Tu jest raczej bardziej normalnie. Nie potrafię tego dokładnie określić. Mogę tylko napisać: Nie żałuję, że straciłem tamtą pracę!
Dla pełnego obrazu – w poprzedniej
pracy spotkałem wielu wspaniałych ludzi i współczuję im, gdyż naprawdę boją się,
że mogą ją stracić i że sobie później nie poradzą.
Skoro ja sobie poradziłem, to
każdy potrafi sobie poradzić!
Czy narzekam, że trafiłem
do poprzedniej pracy?
Absolutnie!
To nowe doświadczenie bardziej otworzyło mi oczy
na tutejsze życie moich rodaków i ludzi.
Czy żałuję, że poznałem
niektórych z ludzi?
Nie!
Cieszę się, że ich spotkałem. To oni właśnie potwierdzili
fakt, że największym wrogiem dla Polaka na emigracji jest drugi Polak!
Znajomy ma kolegę, który
od pół roku mieszka w namiocie na Foreście. To park w pobliżu centrum Nottingham. Miejsce,
gdzie spotykają się rodziny, aby mile spędzić czas, ale też miejsce cudów i dziwów,
o jakich przeciętny człowiek może pomarzyć albo dowiedzieć się z mediów.
Znajomy załatwił koledze
pracę, załatwił dojazd do pracy i… po dwóch tygodniach kolega pracę rzucił, i postanowił
albo skazał się na powrót do namiotu na Foreście.
Takich historii ludzkich
jest tutaj bez liku.
Gdzież ich zresztą nie ma!
Zanurzam się w tym coraz bardziej.
Coraz bardziej ogarnia mnie fala ludzkiego dramatu. Coraz dobitniej dociera do mnie
fakt, że ta ziemia, niegdyś obiecana, stała się dla moich rodaków prawdziwą drogą przez mękę i nierzadko dożywotnim zesłaniem.
Co mnie tutaj czeka?
Zdaję się na łaskę losu.
Nie zamierzam się poddawać,
choć nie opuszcza mnie myśl, że wytrzymałość każdego z nas ma przecież pewne granice.
Dobrze, że spotkałem i spotykam
tutaj ludzi, którzy ogarnęli jakoś tę rzeczywistość i starają się pomóc innym. To
daje nadzieję, że ja też wyjadę stąd na swój sposób zwycięski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz