5 października 2016

Z kraju tego....

Zapiski z emigracji [12]
Dzisiaj pracowałem dwanaście godzin. To nic trudnego. Warto czasami się sprawdzić. A jeśli jeszcze owo sprawdzanie siebie wychodzi, to już jest całkiem nieźle, mimo późniejszego zmęczenia mięśni i umysłu.
Wychodziłem dzisiaj na kolejną przerwę w korowodzie ludzi. Obok mnie szedł chłopak, nie, mężczyzna, który plunął sobie pod nogi. Nagle słyszę kobiecy głos: Co ty, kurwa, robisz? Przecież ja tu sprzątam!
Nie było żadnej reakcji ani ze strony plującego, ani ze strony ludzi w korowodzie.
Skąd oni się biorą? Pytał kobiecy głos.
Z Polski! Odpowiedziałem w myślach. Jeszcze bowiem nie czas, abym takie przemyślenia wypowiadał na głos.
Później sobie pomyślałem o Norwidzie i jego Z kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie….
I opamiętałem się, żeby nie mieszać tych dwóch światów!

Wczoraj wspomniałem o wspomnieniach z niedawnej emigracji niemieckiej. Przypomniało mi się, jak któregoś dnia pracowałem w tak zwanym „sklepie”. To było cś w rodaju małej linii produkcyjnej w rodzinnym zakładzie. Pracowałem tam z kobietami. Pakowaliśmy warzywa. W zdecydowanej przewadze byli Niemcy.
Nikt nikogo nie poganiał. Każdy miał czas na wykonanie swojego zadania. Dużo rozmów, śmiechu. Nic, tylko pracować!

Szczęcie trwało krótko. Szefowa przed lunchem powiedziała, ża mam dzisiaj wolne popołudnie!

Kiedy z tą wiadomością przyszedłem do chłopaków na lunch, ucieszyli się z tego, że pauzuję do końca dnia.
Kiedy widziałem ich zadowolone miny, powiedziałem, że nawet się cieszę. Wezmę prysznic, posprzątam i ruszę na spacer.
Pod koniec przerwy zaczął jednak padać deszcz. Zatem ze spaceru wyszły nici.
Wziąłem prysznic, wyniosłem kosz i posprzątałem.
Do powrotu chłopaków pouczę się  języka niemieckiego, a później popiszę, pomyślałem i tak zrobiłem.
Widziałem prze okno, jak pada.
No to chłopaki mają swoje godziny, myślałem.
Nie czułem żadnej satysfakcji, choć wcale nie było mi ich żal.

Dowiedziałem się później, że chłopaki poprosili szefową o zaliczkę. O mnie żaden nie wspomniał, choć wiedzieli, że nie mam grosza przy duszy.

Dzień skończył się tak, że chłopaki wrócili w niecałą godzinę po przerwie, przemoknięci i zmarznięci.
Co o tym myśleć?
Nic! Choć podpada to pod jakąś tam sprawiedliwość trochę wyższą niż polska temida!

A ja wyjechałem tam tylko po to, żeby odrabiać jakieś tam zaległości finansowe!

Jutro jeszcze trochę…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...