30 października 2016

Potrzeby i zachcianki

Szybkimi krokami zbliżają się dni, kiedy bardziej z umarłymi niż z żywymi chcemy, a raczej zobowiązani jesteśmy przebywać. Dobrze, że mamy takie dni w kalendarzu ziemskim, kiedy pochylamy głowy i wybiegamy trochę dalej niż koniec naszego ziemskiego nosa.
Zanim jednak spróbuję napisać na temat wcześniej poruszony, może kilka słów o prawdzie naszego życia, w którym prawdziwe potrzeby zostały całkowicie wyparte przez różnorodne zachcianki.
Nie wybrzydzam w jedzeniu. Kiedy mnie znajomi pytają, co lubię jeść, nie potrafię odpowiedzieć, gdyż lubię wszystko, a przede wszystkim podchodzę do jedzenia jako do konieczności spożywania pokarmu, aby zachować energię na teraz i nieco dalej. Podkreślałem to wielokrotnie i powtórzę jeszcze raz:

Nie żyję po to, żeby jeść, tylko jem po to, żeby żyć!

Może to efekt tego, że w dzieciństwie się nie przelewało i człowiek nawet nie myślał, że może chcieć coś innego do jedzenia, niż właśnie było na stole. Chociaż wielu moich znajomych delicji w dzieciństwie nie jadło, a dzisiaj potrafią godzinami rozprawiać o wykwintnych potrawach, jakich spróbować im przyszło i jakie to było cudownie smaczne. Jedzą często za dużo i nie zawsze wtedy, kiedy są głodni. Mam wrażenie, jakby chcieli nadrobić stracony w tej kwestii czas.

Niczego, co minęło w tym życiu, nie da się nadrobić!

Drażnią mnie zatem takie rozmowy i godzinne dysputy o jedzeniu i jego walorach. A przyznać muszę, że to dość częsty temat w polskich domach i na spotkaniach towarzyskich. To tak, jakbyśmy ciągle głodni byli i myśleli tylko o jedzeniu.
Drażni mnie popularność telewizyjnych programów kulinarnych, popularność kulinarnych blogów czy książek z kolejnymi przepisami kolejnych cudownych w smaku potraw.
Efektem końcowym takiego podejścia jest popularność programów telewizyjnych, blogów i poradników na temat odchudzania. 
Warto się zastanowić, ile zmartwień, zachodu i rozterek towarzyszy temu, co mamy przygotować do jedzenia, gdy spodziewamy się wizyty kogoś bliskiego albo w ogóle czyjejś wizyty, która w swoim planie zakłada podanie jakiegoś tam posiłku.
A co dopiero, gdy idzie o całonocne przyjęcia, jak choćby polskie wesela – co najmniej 6 gorących posiłków, choćby nawet połowę z nich psy później miały zjeść; dziesiątki przystawek, niektóre całkiem nietknięte przez gości; tyleż rodzajów napojów, nie tylko chłodzących i jeszcze do tego koniecznie tort wielkości Pałacu Kultury albo nieistniejących już wież WTC i ciast wszelkiej maści bez liku…
Oczywiście, że nie wymieniłem wszystkiego, ale już z powyższej wyliczanki jasno wynika, że na wesele nie tyle idziemy po to, żeby weselić się z nowożeńcami i cieszyć ich szczęśliwą chwilą, co po prostu żreć!

My naprawdę żyjemy dzisiaj po to, żeby jeść, a nie jemy po to, żeby żyć!

To nic, że brzuch nam za duży rośnie i jeszcze z tyłu nas zbyt wiele…
To nic, że obiecujemy sobie w najbliższej przyszłości umiar, ale najpierw jeszcze ten kawałek ciasta, ten batonik, a później to już dietetyczna asceza.
To nic, że zgada może nas dopaść, mamy przecież tyle medycznych specyfików, że jeszcze można coś tam zjeść.
To nic, że po każdym obżarstwie trzeba trochę poleżeć jak wąż boa, który właśnie był połknął słonia i jest bezbronny jak polna mysz wobec tyranozaura.

Żyjemy po to, żeby jeść, pić i popuszczać pasa, bo czym chata bogata, tym rada, a że chata coraz bogatsza, to tym bardziej rada…

Geny z czasów Sasa robią swoje, co widać i czuć…

A przecież wystarczy tylko umiar i posłuchać siebie, używać rozumu. Przecież wszystko zaczyna i kończy się w naszej głowie! 
Zachcianki podpowiadają – upiecz ciasto, a potem je zjedz i zachwycaj się jego wspaniałym smakiem, nie przejmuj się rozepchanym żołądkiem, jakoś to zniesiesz albo najlepiej kup sobie ciasto i nie męcz się przy pieczeniu, a następnie wtranżol je przy najbliższej okazji…
Co tam rozum i wiedza, że to nie jest nam wcale do życia potrzebne! Nie tylko potrzebne nie jest, ale wręcz zbędne, szkodliwe.
Efekt? 
Chrzanić rozum i wiedzę, ja chcę i basta! Reszta się nie liczy! Ja chcę!

Po jednej stronie kija obżarstwo, po drugiej jadłowstręt tych, co zagładzają się na śmierć, żeby tylko przez chwilę pięknym być dla świata i siebie samego…
Anoreksja, bulimia i innej maści pułapki żywieniowe, w które wpadamy, to nic innego, jak tylko efekty kolejnych cudownych diet albo lansowanego przez media wzorca urody.

Ależ my zgłupieliśmy na punkcie różnych trendów! 

Prawda o nas jest taka, że zaburzeni są ci, co się obżerają i ci, co się bez umiaru głodzą!

Nie pamiętam, ale od kilku lat pojmuję Ostatnią Wieczerzę nie tylko jako ustanowienie sakramentu Eucharystii. Dla mnie to również apoteoza ludzkiej pracy. Zbawiciel ukończył właśnie swoje nauczanie na ziemi. Przekazał uczniom wszystko, co miał do przekazania, teraz zaprosił ich na spożycie pokarmu. Ze spożywania pokarmu, spożywania darów pracy ludzkich rąk ustanowił rytuał. Trzeba się posilić, aby zrobić następny krok, a w końcowym efekcie osiągnąć cel.
Ale nie obżerać się ponad miarę, żeby później nie można było się ruszyć, tylko akurat tyle, ile potrzeba do kolejnego kroku.
Może warto zatem jeść tyle, ile nam potrzeba w danej chwili, a nie opychać się, żeby tylko zaspokoić zachcianki swojego podniebienia; nie opychać się ponad miarę i ewentualnie łykać specyfiki wymiotne, bo nie da się wytrzymać z takim śmietnikiem w żołądku.
Nasze życie to coś dużo więcej niż nieustanne smakowanie coraz to nowych potraw i zachwycanie się kulinarnymi nowinkami. 

Wychodzi jak na kazaniu, ale nie popuszczajmy zachciankom, tylko skupmy się na zaspokojeniu potrzeb.

Wiem, dla wielu piszę brednie. Jeśli taką postawę zastosowaliby ludzie na całym świecie, to przecież ten cały lukrowany przemysł spożywczy runąłby z dnia na dzień.
No ale mamy przecież całą masą ludzi głodnych na ziemi, którym można by uszczknąć z tego suto zastawionego w krajach rozwiniętych stołu.
Ostatnio pracuję w przemyśle spożywczym i widzę jakie masy jedzenia trafiają na śmietnik. Sam łopatą ładuję do śmietników zapakowane kanapki, które tylko dotknęły podłogi. Myślę, że biedota w Etiopii nie zważałaby na taki szczegół, gdyby tego typu jedzenie trafiło na tamtejsze stoły!

Teraz trochę szerzej, choć nasze podejście do spożywania posiłków było dobrym prologiem.
Problem współczesnego człowieka i jego braku umiaru nie dotyczy tylko jedzenia, ale marzeń i dążeń do posiadania pięknych domów, mieszkań, markowych ciuchów, zegarków, czasami jachtów, samolotów, pełni władzy… i już wtedy nie widać, że czasem idzie przede wszystkim o suchą kromkę chleba…

Głupoty piszę?!
Niech będzie, ale chyba przyznacie mi rację, że wszystko, co skrajne nie służy temu, żeby człowieka w sobie prawdziwego budować.
Proszę, jak mi tu Norwidem zapachniało!

Skrajność w jedzeniu, piciu czy dóbr posiadaniu jest jak każdy inny nałóg, uzależnienie od narkotyków, nikotyny, alkoholu…

Skrajności przesłaniają nam to, co w życiu tak naprawdę istotne. Każdy z nas zna przypowieść o Marcie i Marii, których dom swego czasu nawiedził Chrystus. Marta skupiła się na przyziemnych obowiązkach. Można wnioskować, że jej zabiegi miały ewentualnie sprostać zachciankom gościa co do spożycia posiłku i jego podaniu.
Maria natomiast skupiła się na słuchania Pana. Jakby instynktownie rozumiała, że nie o pokarm ziemski w danym momencie chodzi ani o codzienne posługiwanie, ale wysłuchanie tego, co istotne, konieczne do prawdziwego życia. Jakiś wewnętrzny głos podpowiedział jej, którą część w danej chwili wybrać.
„Panie, nic Cię to nie obchodzi, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, jedno jest potrzebne. Maria wybrała dobrą część, która nie będzie jej odebrana”.
(Łukasza 10, 40-42)
Kto jest panem tego świata?
Zaprawdę powiadam Wam, nie Ten, który dał się za nas ukrzyżować!

Za dwa dni zanurzymy się w cmentarnej ciszy i będziemy szukać czegoś więcej niż to, co właśnie postawimy na stole albo to, co posiadamy.
Nie wykluczam jednak, że skoro przyjedzie bliższa czy dalsza rodzina, to już od dzisiaj sen z oczu nam spędzają problemy, co i jak podamy przybyszom do zjedzenia i jak ich ugościmy na swój ziemski sposób!

To tyle, jeśli idzie o preludium do zbliżających się dni, w których trochę więcej niż na co dzień myślimy o eschatologii.

PS
Miałem dzisiaj wykonać fotografię polskiego kościółka, ale wyszedłem zbyt późno i nic z fotografii nie wyszło. Myślę, że kiedy będę wybierał się we wtorek na pobliski cmentarz, to obiekt ten będę miał po drodze.
Bywajcie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...