Szybkimi krokami
zbliżają się dni, kiedy bardziej z umarłymi niż z żywymi chcemy, a raczej
zobowiązani jesteśmy przebywać. Dobrze, że mamy takie dni w kalendarzu ziemskim,
kiedy pochylamy głowy i wybiegamy trochę dalej niż koniec naszego ziemskiego
nosa.
Zanim jednak spróbuję
napisać na temat wcześniej poruszony, może kilka słów o prawdzie naszego życia,
w którym prawdziwe potrzeby zostały całkowicie wyparte przez różnorodne
zachcianki.
Nie wybrzydzam w
jedzeniu. Kiedy mnie znajomi pytają, co lubię jeść, nie potrafię odpowiedzieć,
gdyż lubię wszystko, a przede wszystkim podchodzę do jedzenia jako do
konieczności spożywania pokarmu, aby zachować energię na teraz i nieco dalej.
Podkreślałem to wielokrotnie i powtórzę jeszcze raz:
Nie
żyję po to, żeby jeść, tylko jem po to, żeby żyć!
Może to efekt tego, że
w dzieciństwie się nie przelewało i człowiek nawet nie myślał, że może chcieć
coś innego do jedzenia, niż właśnie było na stole. Chociaż wielu moich
znajomych delicji w dzieciństwie nie jadło, a dzisiaj potrafią godzinami
rozprawiać o wykwintnych potrawach, jakich spróbować im przyszło i jakie to
było cudownie smaczne. Jedzą często za dużo i nie zawsze wtedy, kiedy są
głodni. Mam wrażenie, jakby chcieli nadrobić stracony w tej kwestii czas.
Niczego,
co minęło w tym życiu, nie da się nadrobić!
Drażnią mnie zatem
takie rozmowy i godzinne dysputy o jedzeniu i jego walorach. A przyznać muszę,
że to dość częsty temat w polskich domach i na spotkaniach towarzyskich. To
tak, jakbyśmy ciągle głodni byli i myśleli tylko o jedzeniu.
Drażni mnie popularność
telewizyjnych programów kulinarnych, popularność kulinarnych blogów czy książek
z kolejnymi przepisami kolejnych cudownych w smaku potraw.
Efektem końcowym
takiego podejścia jest popularność programów telewizyjnych, blogów i poradników
na temat odchudzania.
Warto się zastanowić,
ile zmartwień, zachodu i rozterek towarzyszy temu, co mamy przygotować do
jedzenia, gdy spodziewamy się wizyty kogoś bliskiego albo w ogóle czyjejś
wizyty, która w swoim planie zakłada podanie jakiegoś tam posiłku.
A co dopiero, gdy idzie
o całonocne przyjęcia, jak choćby polskie wesela – co najmniej 6 gorących
posiłków, choćby nawet połowę z nich psy później miały zjeść; dziesiątki przystawek,
niektóre całkiem nietknięte przez gości; tyleż rodzajów napojów, nie tylko
chłodzących i jeszcze do tego koniecznie tort wielkości Pałacu Kultury albo
nieistniejących już wież WTC i ciast wszelkiej maści bez liku…
Oczywiście, że nie
wymieniłem wszystkiego, ale już z powyższej wyliczanki jasno wynika, że na
wesele nie tyle idziemy po to, żeby weselić się z nowożeńcami i cieszyć ich
szczęśliwą chwilą, co po prostu żreć!
My
naprawdę żyjemy dzisiaj po to, żeby jeść, a nie jemy po to, żeby żyć!
To nic, że brzuch nam
za duży rośnie i jeszcze z tyłu nas zbyt wiele…
To nic, że obiecujemy
sobie w najbliższej przyszłości umiar, ale najpierw jeszcze ten kawałek ciasta,
ten batonik, a później to już dietetyczna asceza.
To nic, że zgada może
nas dopaść, mamy przecież tyle medycznych specyfików, że jeszcze można coś tam
zjeść.
To nic, że po każdym
obżarstwie trzeba trochę poleżeć jak wąż boa, który właśnie był połknął słonia
i jest bezbronny jak polna mysz wobec tyranozaura.
Żyjemy po to, żeby
jeść, pić i popuszczać pasa, bo czym chata bogata, tym rada, a że chata coraz
bogatsza, to tym bardziej rada…
Geny
z czasów Sasa robią swoje, co widać i czuć…
A przecież wystarczy
tylko umiar i posłuchać siebie, używać rozumu. Przecież wszystko zaczyna i
kończy się w naszej głowie!
Zachcianki podpowiadają
– upiecz ciasto, a potem je zjedz i zachwycaj się jego wspaniałym smakiem, nie przejmuj się rozepchanym żołądkiem, jakoś to zniesiesz albo najlepiej kup sobie ciasto i nie męcz się przy pieczeniu, a następnie wtranżol je przy
najbliższej okazji…
Co tam rozum i wiedza,
że to nie jest nam wcale do życia potrzebne! Nie tylko potrzebne nie jest, ale
wręcz zbędne, szkodliwe.
Efekt?
Chrzanić rozum i
wiedzę, ja chcę i basta! Reszta się nie liczy! Ja chcę!
Po jednej stronie kija
obżarstwo, po drugiej jadłowstręt tych, co zagładzają się na śmierć, żeby tylko
przez chwilę pięknym być dla świata i siebie samego…
Anoreksja, bulimia i
innej maści pułapki żywieniowe, w które wpadamy, to nic innego, jak tylko efekty kolejnych
cudownych diet albo lansowanego przez media wzorca urody.
Ależ
my zgłupieliśmy na punkcie różnych trendów!
Prawda o nas jest taka,
że zaburzeni są ci, co się obżerają i ci, co się bez umiaru głodzą!
Nie pamiętam, ale od
kilku lat pojmuję Ostatnią Wieczerzę nie tylko jako ustanowienie sakramentu
Eucharystii. Dla mnie to również apoteoza ludzkiej pracy. Zbawiciel ukończył
właśnie swoje nauczanie na ziemi. Przekazał uczniom wszystko, co miał do
przekazania, teraz zaprosił ich na spożycie pokarmu. Ze spożywania pokarmu,
spożywania darów pracy ludzkich rąk ustanowił rytuał. Trzeba się posilić, aby
zrobić następny krok, a w końcowym efekcie osiągnąć cel.
Ale nie obżerać się
ponad miarę, żeby później nie można było się ruszyć, tylko akurat tyle, ile
potrzeba do kolejnego kroku.
Może warto zatem jeść
tyle, ile nam potrzeba w danej chwili, a nie opychać się, żeby tylko zaspokoić zachcianki
swojego podniebienia; nie opychać się ponad miarę i ewentualnie łykać specyfiki
wymiotne, bo nie da się wytrzymać z takim śmietnikiem w żołądku.
Nasze życie to coś dużo
więcej niż nieustanne smakowanie coraz to nowych potraw i zachwycanie się
kulinarnymi nowinkami.
Wychodzi jak na
kazaniu, ale nie popuszczajmy zachciankom, tylko skupmy się na zaspokojeniu
potrzeb.
Wiem, dla wielu piszę brednie.
Jeśli taką postawę zastosowaliby ludzie na całym świecie, to przecież ten cały
lukrowany przemysł spożywczy runąłby z dnia na dzień.
No ale mamy przecież
całą masą ludzi głodnych na ziemi, którym można by uszczknąć z tego suto
zastawionego w krajach rozwiniętych stołu.
Ostatnio pracuję w
przemyśle spożywczym i widzę jakie masy jedzenia trafiają na śmietnik. Sam
łopatą ładuję do śmietników zapakowane kanapki, które tylko dotknęły podłogi.
Myślę, że biedota w Etiopii nie zważałaby na taki szczegół, gdyby tego typu
jedzenie trafiło na tamtejsze stoły!
Teraz trochę szerzej,
choć nasze podejście do spożywania posiłków było dobrym prologiem.
Problem współczesnego
człowieka i jego braku umiaru nie dotyczy tylko jedzenia, ale marzeń i dążeń do
posiadania pięknych domów, mieszkań, markowych ciuchów, zegarków, czasami
jachtów, samolotów, pełni władzy… i już wtedy nie widać, że czasem idzie przede wszystkim o
suchą kromkę chleba…
Głupoty piszę?!
Niech będzie, ale chyba
przyznacie mi rację, że wszystko, co skrajne nie służy temu, żeby człowieka w
sobie prawdziwego budować.
Proszę, jak mi tu
Norwidem zapachniało!
Skrajność w jedzeniu,
piciu czy dóbr posiadaniu jest jak każdy inny nałóg, uzależnienie od
narkotyków, nikotyny, alkoholu…
Skrajności przesłaniają
nam to, co w życiu tak naprawdę istotne. Każdy z nas zna przypowieść o Marcie i
Marii, których dom swego czasu nawiedził Chrystus. Marta skupiła się na
przyziemnych obowiązkach. Można wnioskować, że jej zabiegi miały ewentualnie
sprostać zachciankom gościa co do spożycia posiłku i jego podaniu.
Maria natomiast skupiła
się na słuchania Pana. Jakby instynktownie rozumiała, że nie o pokarm ziemski w danym
momencie chodzi ani o codzienne posługiwanie, ale wysłuchanie tego, co istotne,
konieczne do prawdziwego życia. Jakiś wewnętrzny głos podpowiedział jej, którą
część w danej chwili wybrać.
„Panie, nic Cię to nie
obchodzi, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej,
żeby mi pomogła”. Pan jej odpowiedział: „Marto, Marto, martwisz się i
niepokoisz o wiele, jedno jest potrzebne. Maria wybrała dobrą część, która nie
będzie jej odebrana”.
(Łukasza 10,
40-42)
Kto jest panem tego świata?
Zaprawdę powiadam Wam, nie
Ten, który dał się za nas ukrzyżować!
Za dwa dni zanurzymy się
w cmentarnej ciszy i będziemy szukać czegoś więcej niż to, co właśnie postawimy
na stole albo to, co posiadamy.
Nie wykluczam jednak, że
skoro przyjedzie bliższa czy dalsza rodzina, to już od dzisiaj sen z oczu nam spędzają
problemy, co i jak podamy przybyszom do zjedzenia i jak ich ugościmy na swój ziemski
sposób!
To tyle, jeśli idzie o
preludium do zbliżających się dni, w których trochę więcej niż na co dzień
myślimy o eschatologii.
PS
Miałem dzisiaj wykonać
fotografię polskiego kościółka, ale wyszedłem zbyt późno i nic z fotografii nie
wyszło. Myślę, że kiedy będę wybierał się we wtorek na pobliski cmentarz, to obiekt
ten będę miał po drodze.
Bywajcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz