29 października 2016

Czy to jest ciekawe?!

Za każdym razem, kiedy mam wolną chwilę, a pogoda dopisuje, uciekam z domu i wędruję po Nottingham. Przyznam, że miasto jest architektonicznie dość monotonne. Raczej niska zabudowa, w centrum pojawia się kilka wyższych budynków, ale nie oszałamiają swoimi rozmiarami.
Co rzuca się w oczy przeciętnemu wędrowcowi? Domy z czerwonej cegły. Wszystkie wydają się jednakowe. Osiedla domków rodzinnych to wręcz architektoniczna nuda.
Jasne, że na obrzeżach Nottingham można spotkać ciekawe posiadłości i domy, a już poza miastem, to nawet pałace albo zamki.
Mimo tej architektonicznej nudy, włóczę się jednak po mieście w każdej wolnej chwili od pracy, pisania, nauki i spania. Czasem spotykam smutnego misia siedzącego wśród jakichś wyrzuconych na śmieci gratów. Misio zresztą też został wyrzucony, więc nie do śmiechu pluszakowi.
Popatrzyłem na niego chwilę, coś tam pomyślałem, że nie tylko pluszowe zwierzaki lądują tu na ulicy. Zrobiłem zdjęć kilka i poszedłem dalej, pozostawiając ten epizod wspomnieniom.
Wędrując w tym samym miejscu jakiś czas później, zauważyłem, że misio musiał znaleźć nowego właściciela.
Ciekaw jestem czy teraz się uśmiecha, czy też nadal jest smutny i tęskni za swoją pierwszą miłością. Przyznacie, że pierwsza miłość pozostawia po sobie ślad do końca naszej pamięci! 
Pierwsza myśl, pierwsza miłość, pierwsze kroki, pierwsze słowo... Wiecie, o czym myślę! 
Czasem udaje mi się spotkać kota. Jest kilka kocurów przechadzających się obok naszego podwórka. Jeden nawet kiedyś postanowił wstąpić do środka, gdyż drzwi od podwórka były otwarte.
Innym razem, wracając do domu z pobliskiego sklepu, zauważyłem w oknie siedzącego kota. Przyglądał się przechodniom i nic sobie z tego nie robił. Nudził się, biedak, najwidoczniej, gdyż nawet mrugnąć okiem nie był łaskaw.
Popatrzyłem trochę kotu w oczy i poszedłem w swoją stronę. 
Kot, kiedy przechodziłem, a następnie zatrzymałem się i przyglądałem mu przez chwilę, nawet nie mrugnął okiem. Jakby mnie nie było albo jakbym był przeźroczysty. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, żeby zamachać rękami i kocura wystraszyć, ale opamiętałem się. Przecież za firanką mógł mi się przyglądać ktoś z domowników, a to przecież moi dalsi sąsiedzi.
Dużo do życzenia pozostawia czystość szyby, przez którą kocur musi patrzeć na świat. Bez wątpienia te zacieki wypaczają zwierzakowi obraz świata na zewnątrz. Pewnie patrząc na mnie zadawał sobie pytanie: Szyba brudna czy facet poplamiony?
Jeszcze czasami go spotykam, ale nie jest już obiektem moich zainteresowań. Jakby mi spowszedniał ten akurat czworonóg. 
Zauważyłem, że tutaj jest więcej kotów niż psów. Chodzą sobie swobodnie po chodnikach i nawet nie spojrzą w stronę biegnących szczurzych pociech, które mogłyby być ich przysmakiem. koty muszą mieć tu całkiem dobrze, skoro nie biorą się za łowy, tylko wychodzą z domu na relaksacyjny spacer.
Zainteresował mnie też inny kot. Przechodziłem niedawno obok sklepu ze wszystkim, to jakaś tam rupieciarnia, w której można kupić dosłownie wszystko, co nie jest konieczne do życia. Przechodząc, coś zauważyłem. Cofnąłem się więc. Na wystawie siedział kot. Początkowo myślałem, że to maskotka albo wypchany zwierzak, ale po chwili kot się poruszył. Zrobiłem mu więc zdjęcie, uśmiechnąłem się do siebie i ruszyłem dalej. 
Nie wiem dlaczego, ale zwierzak wzbudził u mnie większe zainteresowanie niż przechodzący mimo ludzie.
W tym przypadku, muszę przyznać, kot pracował dla właściciela sklepu. Przyciągał bowiem uwagę przechodniów, którzy przy okazji zerkali na wystawę sklepową i do wnętrza sklepu.
Chodząc czy jeżdżąc po Nottingham, zauważam budynki, które w przeszłości mogły być świątyniami, miejscami kultu religijnego, a dzisiaj służą jako lokale biurowe czy nawet mieszkalne.
Ostatnio zabłądziłem do tak zwanego biura polskiego w sprawach urzędowych mnie dotyczących, a z którymi nie mam czasu i siły walczyć w Zjednoczonym Królestwie. Budynek wydał mi się też byłym kościołem. Zresztą sami popatrzcie. 
Nie miałem czasu, żeby rozejrzeć się po wnętrzu budynku. Zresztą nie wypadało włóczyć się korytarzami, skoro przyszedłem tam w określonym celu i do konkretnego biura. 
Niektóre z tych budowli przytuliło się dzisiaj do współczesnych bezbarwnych wieżowców i próbuje świadczyć o architektonicznej różnorodności panującej tu w przeszłości. 
Chciałbym w przyszłości mieć tu na tyle czasu, żeby poznać historię poszczególnych budynków. Byłem kilka razy przy opuszczonym kościółku. nie wiem jakiego wyznania była ta świątynia. teraz przedstawia smutny widok - pozarastany chwastami dziedziniec, brak furty, zniszczone drzwi... Wiem, że czas robi swoje, ale jakoś smutno się robi na duszy, kiedy patrzy człowiek na puste miejsca, które jeszcze wczoraj były miejscami spotkań ludzi o podobnych poglądach i dążących do tego samego celu.  
No i w końcu budowle sakralne zaadoptowane na potrzeby mieszkaniowe. To, że w miastach brakuje wyznawców poszczególnych religii czy wyznań, nie oznacza wcale, że ubywa ludzi. Przeciwnie, przybywa ich, ale dużo bliżej im do bożka mamony niż progu jakiejkolwiek świątyni. 
Oczywiście wszystkie moje powyższe wynurzenia na temat wspomnianych budowli to tylko hipotezy. Nie jestem bowiem pewny czy w istocie w przeszłości spełniały one rolę obiektów spotkań wiernych poszczególnych religii czy też wyznań. 
Przyznaję, że mogę się mylić na całej linii!
No i wreszcie budynki spełniające obecnie rolę miejsca kultu religijnego. jak choćby przedstawiony budynek Kościoła Baptystów wdzięcznie nazwany Church of the corner! W rzeczy samej kościół znajduje się przy skrzyżowaniu ulic, jak dobrze pamiętam Mansfield Road,  Sherwood Rise i Boulevard. 
Praktycznie naprzeciwko tego miejsca znajduje się jedyny w Nottingham polski kościół pw. Matki Boskiej Częstochowskiej. Nie mam jednak pod ręką fotografii tegoż obiektu. Zresztą nie wiem czy już jej nie zamieszczałem na blogu. Na wszelki wypadek zrobię fotkę dzisiaj, gdyż za chwilę mam udać się w jedno miejsce i będę przechodził obok tegoż kościółka. 
Włócząc się po mieście, przyznaję w duchu, że takie budynki dodają uroku nudnemu architektonicznemu krajobrazowi Nottingham. Jest po co się na chwilę zatrzymać. Choćby po to, żeby zastanowić się, jakie symbole widnieją na murach czy w witrażach okien oraz co mogły w przeszłości symbole te oznaczać.

Zauważyłem, że w pobliżu mojego miejsca zamieszkania jest cała masa polskich sklepów. Do tego właściciele sklepów angielskich prześcigają się w pomysłach, jak przyciągnąć do siebie Polaków. Najprostszym sposobem jest posiadanie w asortymencie polskiego piwa czy też innym artykułów spożywczych z kraju nad Wisłą. Oczywiście największą popularnością wśród Polaków tutaj mieszkających cieszą się te sklepy, gdzie można najtaniej kupić piwo. Sprzedawcy w tych sklepach całkiem dobrze mówią po polsku, a przy tym klną równie okropnie jak zdecydowana większość mieszkających tu moich rodaków.

Wczoraj miałem smutny piątek. Rano dowiedziałem się o śmierci mojego dobrego znajomego. Po południu natomiast przyszła wiadomość z agencji pracy, że nie wiadomo czy będę dzisiaj pracował, a może czy w ogóle będę pracował tam, gdzie ostatnio. Dzisiaj mam wolne. Zobaczymy, jak będzie w następnym tygodniu. 
Pierwszym się przejąłem, drugie mnie tylko zmobilizowało i powiedziałem sobie: Nie, pieprzeni Angole czy Polaczki będący na usługach pierwszych nie będą ryli mi głowy swoimi fanaberiami i wpajali mi niepewność tutejszego jutra. Podjąłem kilka postanowień, a następnie obciachałem sobie włosy krócej niż krótko. Po pierwsze, tak będzie wygodniej, a po drugie – trzeba od czegoś zacząć pozytywne myślenie, bo negatywów tutaj już było tyle, że chyba więcej być nie może.
Mogę się jednak mylić, ale co mi tam. I tak nie zamierzam zbaczać z obranego kursu.
Nie tylko ja dostałem wczoraj informację, że z obecnej pracy mogą być nici. Mój kolega też taką otrzymał i muszę przyznać, że go to ruszyło. Ja natomiast przyjąłem to jakoś spokojnie. Nie mogę cały czas się bać. Nie przyjechałem tu po to, żeby się bać, tylko żeby pracować i osiągnąć wyznaczone cele.

Zauważyłem, że poza rodziną prawie z nikim nie kontaktuję się w Polsce. Nie wiem, z czego to wynika, ale ciągle mam wrażenie, że tak trzeba. To tak, jakby jakiś wewnętrzny głos przygotowywał mnie do zupełnie innej drogi życiowej niż dotychczasowa. Co z tego wyniknie, sam nie wiem. Gdy już będę więcej wiedział, na pewno napiszę, bo to przecież żadna tajemnica.

Kiedy więc nie idę do pracy, nie uczę się albo nie piszę i nie śpię, wyrywam się z domu na spacery po mieście. Nie piszę o ludziach, bo tych spotykam całą masę. Przepływają obok mnie, a ja przepływam obok nich. Miejsce, w którym mieszkam jest wielonarodowościowe i wielokulturowe, choć raczej przeważają muzułmanie. Daje się to zauważyć choćby po ilości meczetów, jakie spotykam po drodze. Gdybym chciał udać się na modły do meczetu, to w odległości pięciu, dziesięciu minut drogi mam do dyspozycji trzy znane mi świątynie. To te, o których wiem! A o ilu istnieniu nie wiem?!

W pobliskim sklepie poznałem młodego sprzedawcę. To jeszcze chłopiec. Uczy się, ale i pracuje. Pochodzi z Pakistanu albo Afganistanu. Muszę się o to dopytać chłopaka. Ciekawe ma imię: Moher (Nie wiem czy zapisałem poprawnie!). Kiedy się sobie przedstawialiśmy o mało nie parsknąłem śmiechem. Chłopie, pomyślałem, w Polsce z takim imieniem zrobiłbyś dzisiaj karierę, że hej! Zamieniamy ze sobą codziennie kilka słów. Wiem, że jest muzułmaninem, ale przyznał mi, że nie praktykuje, a w meczecie bywa od czasu do czasu. To jednak nie zwalnia go z obowiązku noszenia specyficznej szaty do kolan. Zauważyłem, że w szaty tego kroju ubierani są nawet kilkuletni chłopcy.
Naprzeciwko mnie mieszkają muzułmanie, których kobiety naszą tradycyjne burki. Jeżdżą przy tym dobrymi autami i to one najczęściej siadają za kierownicą.
W pobliżu mieszka duża grupa Murzynów, Cyganów, Pakistańczyków, Afgańczyków. Będąc niedawno w odwiedzinach u polskiej rodziny, poznałem ich sąsiadkę (chyba Pakistanka) o wdzięcznym jak Moher imieniu Fiona! Ta urodzona już w Anglii muzułmanka miała problem, gdyż jej męża nielegalnie tu przebywającego właśnie namierzono i przewieziono do Londynu celem deportacji.
Po jakimś czasie dowiedziałem się, że deportacji nie było i mąż Fiony wrócił do swojej żony.
Pakistańczycy czy też Afgańczycy skupiają tutaj w swoich rękach większość drobnego i średniego handlu. Zauważyłem też, że korporacja tradycyjnych angielskich taksówek też należy do nich, gdyż nie widziałem jeszcze białego kierowcy w tego typu taksówce.
Wędrując ulicami Nottingham, bardzo łatwo można usłyszeć język polski, a zwłaszcza polskie wulgaryzmy. W wypowiedziach jest ich często więcej niż normalnych słów. Do tego Polacy z reguły mówią głośno, a raczej głośno klną. Klną mężczyźni, kobiety, młodzieńcy i dziewczęta. Mam wrażenie, że klną wszyscy, choć wiem, że przecież tak nie jest.
A zatem, mimo że jestem w Anglii, to Polska ciągnie się za mną jak ogon pawia w słyszanym na ulicy pełnym wulgaryzmów języku ojczystym.

No i o polskim kościółku, który swego czasu nawiedziłem, aby uczestniczyć we mszy. Przekonany byłem, że tu będzie trochę inaczej, trochę więcej życia, wiary w tym życiu i radzeniu sobie w tej obcej rzeczywistości. Nie ukrywam, że szedłem znaleźć tam siły na jutro i nieco dalej. Tymczasem ksiądz o anielskim głosie wykrztusił jakieś tam kazanie, które w ogóle do mnie nie trafiło; większość mszy prześpiewał i w końcu udzielił zebranemu stadku błogosławieństwo. Pobłogosławiony przeniosłem się ze znajomym na zaplecze kościółka, gdzie można wypić piwo, pograć w bilard, a angielscy (a może w tym stara angielska Polonia) seniorzy urządzają sobie dancingi.
Zagraliśmy ze dwa czy trzy razy w bilard i wróciłem zawiedziony do domu.
Od tamtej pory nie ciągnie mnie w to miejsce i zdecydowanie wolę w samotności lekturę Nowego Testamentu niż uczestnictwo w śpiewanych obrzędach religijnych.
Ciekawe drzwi znalazłem w pobliżu centrum
 Zadaję sobie często pytanie zawarte w tytule posta.
Moja odpowiedź brzmi NIE!
Za to jakże ciekawe są historie poszczególnych jednostek ludzkich, które tutaj poznałem albo o których życiu dowiedziałem się od znajomych.
O tym jednak innym razem albo w innej formie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...