Za każdym razem, kiedy mam wolną
chwilę, a pogoda dopisuje, uciekam z domu i wędruję po Nottingham. Przyznam, że
miasto jest architektonicznie dość monotonne. Raczej niska zabudowa, w centrum
pojawia się kilka wyższych budynków, ale nie oszałamiają swoimi rozmiarami.
Co rzuca się w oczy przeciętnemu
wędrowcowi? Domy z czerwonej cegły. Wszystkie wydają się jednakowe. Osiedla
domków rodzinnych to wręcz architektoniczna nuda.
Jasne, że na obrzeżach Nottingham
można spotkać ciekawe posiadłości i domy, a już poza miastem, to nawet pałace
albo zamki.
Mimo tej architektonicznej nudy,
włóczę się jednak po mieście w każdej wolnej chwili od pracy, pisania, nauki i
spania. Czasem spotykam smutnego misia siedzącego wśród jakichś wyrzuconych na
śmieci gratów. Misio zresztą też został wyrzucony, więc nie do śmiechu
pluszakowi.
Popatrzyłem na niego chwilę, coś
tam pomyślałem, że nie tylko pluszowe zwierzaki lądują tu na ulicy. Zrobiłem
zdjęć kilka i poszedłem dalej, pozostawiając ten epizod wspomnieniom.
Wędrując w tym samym miejscu jakiś
czas później, zauważyłem, że misio musiał znaleźć nowego właściciela.
Ciekaw jestem czy teraz się
uśmiecha, czy też nadal jest smutny i tęskni za swoją pierwszą miłością. Przyznacie,
że pierwsza miłość pozostawia po sobie ślad do końca naszej pamięci!
Pierwsza myśl, pierwsza miłość, pierwsze kroki, pierwsze słowo... Wiecie, o czym myślę!
Czasem udaje mi się spotkać kota.
Jest kilka kocurów przechadzających się obok naszego podwórka. Jeden nawet
kiedyś postanowił wstąpić do środka, gdyż drzwi od podwórka były otwarte.
Innym razem, wracając do domu z
pobliskiego sklepu, zauważyłem w oknie siedzącego kota. Przyglądał się
przechodniom i nic sobie z tego nie robił. Nudził się, biedak, najwidoczniej,
gdyż nawet mrugnąć okiem nie był łaskaw.
Popatrzyłem trochę kotu w oczy i
poszedłem w swoją stronę.
Kot, kiedy przechodziłem, a następnie zatrzymałem się i przyglądałem mu przez chwilę, nawet nie mrugnął okiem. Jakby mnie nie było albo jakbym był przeźroczysty. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, żeby zamachać rękami i kocura wystraszyć, ale opamiętałem się. Przecież za firanką mógł mi się przyglądać ktoś z domowników, a to przecież moi dalsi sąsiedzi.
Dużo do życzenia pozostawia
czystość szyby, przez którą kocur musi patrzeć na świat. Bez wątpienia te
zacieki wypaczają zwierzakowi obraz świata na zewnątrz. Pewnie patrząc na mnie
zadawał sobie pytanie: Szyba brudna czy facet poplamiony?
Jeszcze czasami go spotykam, ale
nie jest już obiektem moich zainteresowań. Jakby mi spowszedniał ten akurat
czworonóg.
Zauważyłem, że tutaj jest więcej kotów niż psów. Chodzą sobie swobodnie po chodnikach i nawet nie spojrzą w stronę biegnących szczurzych pociech, które mogłyby być ich przysmakiem. koty muszą mieć tu całkiem dobrze, skoro nie biorą się za łowy, tylko wychodzą z domu na relaksacyjny spacer.
Zainteresował mnie też inny kot.
Przechodziłem niedawno obok sklepu ze wszystkim, to jakaś tam rupieciarnia, w
której można kupić dosłownie wszystko, co nie jest konieczne do życia. Przechodząc,
coś zauważyłem. Cofnąłem się więc. Na wystawie siedział kot. Początkowo
myślałem, że to maskotka albo wypchany zwierzak, ale po chwili kot się
poruszył. Zrobiłem mu więc zdjęcie, uśmiechnąłem się do siebie i ruszyłem
dalej.
Nie wiem dlaczego, ale zwierzak wzbudził u mnie większe zainteresowanie niż przechodzący mimo ludzie.
W tym przypadku, muszę przyznać, kot
pracował dla właściciela sklepu. Przyciągał bowiem uwagę przechodniów, którzy
przy okazji zerkali na wystawę sklepową i do wnętrza sklepu.
Chodząc czy jeżdżąc po Nottingham,
zauważam budynki, które w przeszłości mogły być świątyniami, miejscami kultu
religijnego, a dzisiaj służą jako lokale biurowe czy nawet mieszkalne.
Ostatnio zabłądziłem do tak zwanego
biura polskiego w sprawach urzędowych mnie dotyczących, a z którymi nie mam
czasu i siły walczyć w Zjednoczonym Królestwie. Budynek wydał mi się też byłym
kościołem. Zresztą sami popatrzcie.
Nie miałem czasu, żeby rozejrzeć się po wnętrzu budynku. Zresztą nie wypadało włóczyć się korytarzami, skoro przyszedłem tam w określonym celu i do konkretnego biura.
Niektóre z tych budowli przytuliło
się dzisiaj do współczesnych bezbarwnych wieżowców i próbuje świadczyć o
architektonicznej różnorodności panującej tu w przeszłości.
Chciałbym w przyszłości mieć tu na tyle czasu, żeby poznać historię poszczególnych budynków. Byłem kilka razy przy opuszczonym kościółku. nie wiem jakiego wyznania była ta świątynia. teraz przedstawia smutny widok - pozarastany chwastami dziedziniec, brak furty, zniszczone drzwi... Wiem, że czas robi swoje, ale jakoś smutno się robi na duszy, kiedy patrzy człowiek na puste miejsca, które jeszcze wczoraj były miejscami spotkań ludzi o podobnych poglądach i dążących do tego samego celu.
No i w końcu budowle sakralne zaadoptowane
na potrzeby mieszkaniowe. To, że w miastach brakuje wyznawców poszczególnych religii
czy wyznań, nie oznacza wcale, że ubywa ludzi. Przeciwnie, przybywa ich, ale dużo
bliżej im do bożka mamony niż progu jakiejkolwiek świątyni.
Oczywiście wszystkie moje powyższe wynurzenia na temat wspomnianych budowli to tylko hipotezy. Nie jestem bowiem pewny czy w istocie w przeszłości spełniały one rolę obiektów spotkań wiernych poszczególnych religii czy też wyznań.
Przyznaję, że mogę się mylić na całej linii!
No i wreszcie budynki spełniające obecnie rolę miejsca kultu religijnego. jak choćby przedstawiony budynek Kościoła Baptystów wdzięcznie nazwany Church of the corner! W rzeczy samej kościół znajduje się przy skrzyżowaniu ulic, jak dobrze pamiętam Mansfield Road, Sherwood Rise i Boulevard.
Praktycznie naprzeciwko tego miejsca znajduje się jedyny w Nottingham polski kościół pw. Matki Boskiej Częstochowskiej. Nie mam jednak pod ręką fotografii tegoż obiektu. Zresztą nie wiem czy już jej nie zamieszczałem na blogu. Na wszelki wypadek zrobię fotkę dzisiaj, gdyż za chwilę mam udać się w jedno miejsce i będę przechodził obok tegoż kościółka.
Włócząc się po mieście, przyznaję w
duchu, że takie budynki dodają uroku nudnemu architektonicznemu krajobrazowi Nottingham. Jest
po co się na chwilę zatrzymać. Choćby po to, żeby zastanowić się, jakie symbole
widnieją na murach czy w witrażach okien oraz co mogły w przeszłości symbole te oznaczać.
Zauważyłem, że w pobliżu mojego
miejsca zamieszkania jest cała masa polskich sklepów. Do tego właściciele
sklepów angielskich prześcigają się w pomysłach, jak przyciągnąć do siebie
Polaków. Najprostszym sposobem jest posiadanie w asortymencie polskiego piwa
czy też innym artykułów spożywczych z kraju nad Wisłą. Oczywiście największą
popularnością wśród Polaków tutaj mieszkających cieszą się te sklepy, gdzie
można najtaniej kupić piwo. Sprzedawcy w tych sklepach całkiem dobrze mówią po
polsku, a przy tym klną równie okropnie jak zdecydowana większość mieszkających
tu moich rodaków.
Wczoraj miałem smutny piątek. Rano
dowiedziałem się o śmierci mojego dobrego znajomego. Po południu natomiast
przyszła wiadomość z agencji pracy, że nie wiadomo czy będę dzisiaj pracował, a
może czy w ogóle będę pracował tam, gdzie ostatnio. Dzisiaj mam wolne. Zobaczymy, jak będzie w następnym tygodniu.
Pierwszym się przejąłem, drugie
mnie tylko zmobilizowało i powiedziałem sobie: Nie, pieprzeni Angole czy
Polaczki będący na usługach pierwszych nie będą ryli mi głowy swoimi
fanaberiami i wpajali mi niepewność tutejszego jutra. Podjąłem kilka
postanowień, a następnie obciachałem sobie włosy krócej niż krótko. Po
pierwsze, tak będzie wygodniej, a po drugie – trzeba od czegoś zacząć pozytywne
myślenie, bo negatywów tutaj już było tyle, że chyba więcej być nie może.
Mogę się jednak mylić, ale co mi
tam. I tak nie zamierzam zbaczać z obranego kursu.
Nie tylko ja dostałem wczoraj
informację, że z obecnej pracy mogą być nici. Mój kolega też taką otrzymał i
muszę przyznać, że go to ruszyło. Ja natomiast przyjąłem to jakoś spokojnie. Nie
mogę cały czas się bać. Nie przyjechałem tu po to, żeby się bać, tylko żeby
pracować i osiągnąć wyznaczone cele.
Zauważyłem, że poza rodziną prawie z
nikim nie kontaktuję się w Polsce. Nie wiem, z czego to wynika, ale ciągle mam
wrażenie, że tak trzeba. To tak, jakby jakiś wewnętrzny głos przygotowywał mnie
do zupełnie innej drogi życiowej niż dotychczasowa. Co z tego wyniknie, sam nie
wiem. Gdy już będę więcej wiedział, na pewno napiszę, bo to przecież żadna
tajemnica.
Kiedy więc nie idę do pracy, nie
uczę się albo nie piszę i nie śpię, wyrywam się z domu na spacery po mieście.
Nie piszę o ludziach, bo tych spotykam całą masę. Przepływają obok mnie, a ja
przepływam obok nich. Miejsce, w którym mieszkam jest wielonarodowościowe i
wielokulturowe, choć raczej przeważają muzułmanie. Daje się to zauważyć choćby
po ilości meczetów, jakie spotykam po drodze. Gdybym chciał udać się na modły
do meczetu, to w odległości pięciu, dziesięciu minut drogi mam do dyspozycji trzy
znane mi świątynie. To te, o których wiem! A o ilu istnieniu nie wiem?!
W pobliskim sklepie poznałem
młodego sprzedawcę. To jeszcze chłopiec. Uczy się, ale i pracuje. Pochodzi z
Pakistanu albo Afganistanu. Muszę się o to dopytać chłopaka. Ciekawe ma imię: Moher (Nie wiem czy zapisałem poprawnie!). Kiedy się sobie
przedstawialiśmy o mało nie parsknąłem śmiechem. Chłopie, pomyślałem, w Polsce
z takim imieniem zrobiłbyś dzisiaj karierę, że hej! Zamieniamy ze sobą codziennie
kilka słów. Wiem, że jest muzułmaninem, ale przyznał mi, że nie praktykuje, a w
meczecie bywa od czasu do czasu. To jednak nie zwalnia go z obowiązku noszenia
specyficznej szaty do kolan. Zauważyłem, że w szaty tego kroju ubierani są
nawet kilkuletni chłopcy.
Naprzeciwko mnie mieszkają
muzułmanie, których kobiety naszą tradycyjne burki. Jeżdżą przy tym dobrymi
autami i to one najczęściej siadają za kierownicą.
W pobliżu mieszka duża grupa
Murzynów, Cyganów, Pakistańczyków, Afgańczyków. Będąc niedawno w odwiedzinach u
polskiej rodziny, poznałem ich sąsiadkę (chyba Pakistanka) o wdzięcznym jak Moher imieniu Fiona! Ta urodzona już w Anglii muzułmanka miała problem, gdyż jej
męża nielegalnie tu przebywającego właśnie namierzono i przewieziono do Londynu
celem deportacji.
Po jakimś czasie dowiedziałem się,
że deportacji nie było i mąż Fiony
wrócił do swojej żony.
Pakistańczycy czy też Afgańczycy
skupiają tutaj w swoich rękach większość drobnego i średniego handlu.
Zauważyłem też, że korporacja tradycyjnych angielskich taksówek też należy do
nich, gdyż nie widziałem jeszcze białego kierowcy w tego typu taksówce.
Wędrując ulicami Nottingham, bardzo
łatwo można usłyszeć język polski, a zwłaszcza polskie wulgaryzmy. W
wypowiedziach jest ich często więcej niż normalnych słów. Do tego Polacy z
reguły mówią głośno, a raczej głośno klną. Klną mężczyźni, kobiety, młodzieńcy
i dziewczęta. Mam wrażenie, że klną wszyscy, choć wiem, że przecież tak nie
jest.
A zatem, mimo że jestem w Anglii,
to Polska ciągnie się za mną jak ogon pawia w słyszanym na ulicy pełnym
wulgaryzmów języku ojczystym.
No i o polskim kościółku, który
swego czasu nawiedziłem, aby uczestniczyć we mszy. Przekonany byłem, że
tu będzie trochę inaczej, trochę więcej życia, wiary w tym życiu i radzeniu
sobie w tej obcej rzeczywistości. Nie ukrywam, że szedłem znaleźć tam siły na
jutro i nieco dalej. Tymczasem ksiądz o anielskim głosie wykrztusił jakieś tam
kazanie, które w ogóle do mnie nie trafiło; większość mszy prześpiewał i w końcu
udzielił zebranemu stadku błogosławieństwo. Pobłogosławiony przeniosłem się ze
znajomym na zaplecze kościółka, gdzie można wypić piwo, pograć w bilard, a
angielscy (a może w tym stara angielska Polonia) seniorzy urządzają sobie
dancingi.
Zagraliśmy ze dwa czy trzy razy w
bilard i wróciłem zawiedziony do domu.
Od tamtej pory nie ciągnie mnie w to
miejsce i zdecydowanie wolę w samotności lekturę Nowego Testamentu niż uczestnictwo
w śpiewanych obrzędach religijnych.
Ciekawe drzwi znalazłem w pobliżu centrum |
Moja odpowiedź brzmi NIE!
Za to jakże ciekawe są historie
poszczególnych jednostek ludzkich, które tutaj poznałem albo o których życiu
dowiedziałem się od znajomych.
O tym jednak innym razem albo w
innej formie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz