Tima i Toma poznałem
tam, gdzie pracuję obecnie, o ile jeszcze pracuję, bo tutaj jednostka narybku
pracy prawdziwie nie zna dnia ani godziny. Od razu zauważyłem, że są inni niż
reszta, a przy tym jakby związani węzłem niewidzialnym, niepisaną umową,
magiczną klamrą spięci. W pewnym momencie myślałem nawet, że są spokrewnieni.
Tacy właśnie podobni do siebie wydawali mi się.
Kiedy ich lepiej
poznałem, okazało się jednak, że są sobie zupełnie obcy, ale – jeśli wierzyć
Tomowi – pochodzili z tej samej miejscowości w Polsce.
Tim był typem milczka.
Rzadko się głośno odzywał. Jakby skulony w sobie. Rozglądał się wokół. Był
czujny.
Raz zagadnął mnie tak
jakby od niechcenia i zapytał, jak sądzę czy on utrzyma się w tej pracy.
Ja zapytałem z kolei,
ile już tu pracuje. A on mi na to, że zaraz minie cztery lata.
‑ I ty się martwisz o
pracę!? – wykrzyknąłem radośnie. Jesteś przecież pewniakiem, że tutaj
zostajesz.
Tim był postrzegany
przez wszystkich pozytywnie, był postrzegany przez wszystkich jako dobry
pracownik. Może nie błyszczał inteligencją, ale w tej pracy inteligencja może
tylko przeszkadzać. Tim nie zawalał roboty, nie sprawiał żadnych kłopotów. Z
nikim się nie kłócił, nie sprzeczał, nie dyskutował.
Był przy tym Tim
wrażliwy na jakąkolwiek krytykę tego, co robił. Kiedy Cwaniak krytykował
żartobliwie robotę Tima, to ten mocno nawet takie uwagi. Od razu było widać, że
cierpi, jeśli inni nie byli zadowoleni z niego czy jego pracy.
Można śmiało
powiedzieć, że Tim był przez wszystkich lubiany.
Natomiast kto spotkał
Toma, kto Toma choć raz zobaczył od razu musiał wiedzieć, że Tom jest trochę
szurnięty. On pierwszy mnie zaczepił pewnej nocy (pracowałem wtedy na nocną
zmianę) w kantynie.
‑ O kurwa, jaki ładny –
usłyszałem nad głową.
Podniosłem wzrok znad
stolika i zobaczyłem, że stoi przy mnie chłopak z przymkniętym, jakby wybitym,
okiem.
‑ O co ci chodzi? –
spytałem, przyznaję, dość szorstko.
‑ Kurwa, ładny
różaniec, ja pierdolę, pokażesz, dasz przymierzyć?
Chłopak mówił o moim
różańcu, który miałem na palcu i wcale mnie nie słuchał. Nie miałem nic
przeciwko, żeby przymierzył różaniec. Zdjąłem go wolno z palca i dałem
chłopakowi.
Patrzył na różaniec,
obracał go w palcach, przymierzył, stwierdził, że za duży. A potem nagle
zapytał:
‑ Ile za niego chcesz?
‑ Różaniec nie jest na
sprzedaż – odpowiedziałem spokojnie i wyciągnąłem rękę, żeby mi go oddał.
Ociągał się, ale oddał.
‑ Wiem, różańca się nie
sprzedaje – mówił cicho, żeby nikt nie słyszał. – Ty jesteś bezpieczny, bo
nosisz różaniec i Matka Boska cię chroni. Też bym tak chciał.
A później mi
powiedział, że dla swojej ochrony nosi na piersiach krzyż i pokazał mi go.
Kurczę, nie uwierzycie, to było kawał krzyża. Taki, wiecie, krzyżyk, co się na
ścianie wiesza.
‑ Nie uwiera cię taki
krzyż? – zapytałem.
‑ Trochę przeszkadza w
robocie, ale mam wyjebane, ważne, że mnie chroni. Koleżanka z Polski ma mi
przysłać medalik z Matką Boską Częstochowska i łańcuszek. Wszystko ze złota.
Już jej podałem kasę. Wtedy będę nosił medalik. Masz może taki drugi? –
zapytał, patrząc na mój palec.
‑ Nie mam, ale jak
chcesz, to poproszę żonę i kupi taki sam, tylko podaj rozmiar, bo ten jest na
ciebie za duży.
Był zachwycony
pomysłem.
Nazajutrz podał mi
rozmiar.
Przez dwa następne
tygodnie dopytywał się mnie, jak tam sprawa różańca. Czy żona już wie? Czy żona
może już taki sam jemu kupiła? Jeszcze nie wysłała? Ile to może potrwać? A czy
na pewno będzie to taki sam różaniec?
I tak w kółko.
Ale cierpliwie
odpowiadałem, że musi poczekać.
Tom mnie przy tym zapewniał,
że odda mi kasę. Ma już nawet odłożone 10 funtów, specjalnie na ten różaniec.
Myślę, że był
przekonany, że robię go w konia i nie załatwię różańca. Tak sobie z niego
żartuję, jak żartowali inni.
W końcu różaniec
doszedł i dałem go Tomowi. O mało nie oszalał.
Nazajutrz, kiedy
dochodziłem do zakładu, wybiegł mi na spotkanie i oddał pieniądze.
Przez kilka kolejnych
dni ciągle za mną chodził i prosił, abym podziękował żonie, miałem jej też
przekazać, jaki jest szczęśliwy, że ma taki różaniec, no i że Matka Boska jego
też teraz chroni. Powtarzał wiele razy, żeby Bóg błogosławił żonę za to, że
taka wspaniała. Kupiła przecież różaniec!
Od razu też zaplanował,
kiedy ma iść do kościoła i różaniec poświęcić, tak to Bóg przykazał.
Po kilku dniach
pochwalił mi się też medalikiem MB Częstochowskiej i łańcuszkiem.
‑ To białe złoto! No,
no! – powiedziałem z zachwytem. Wykosztowałeś się, Tom.
‑ Co tam kasa, Marek,
pierdolić kasę. Bóg jest ważniejszy. Już poświęcony – dotknął palcem medalik. –
A ten duży krzyż, pamiętasz, to zostawiłem w domu.
Był pracowity jak Tim.
Zawsze głośno oznajmiał, że niczym się nie przejmuje.
„Mam wyjebane na
wszystko! Mam wszystko w chuju! Pieniądze, to, kurwa, nie wszystko!
To tylko skromny
wycinek słownej twórczości Toma. Chwalił się przy tym ciągle jakimiś tam
dziewczynami, że co dzień pije trzy piwa albo i nawet więcej, że lubi burbona i
chętnie pije whisky.
Wszyscy brali poprawkę
na to, co mówi Tom. Zresztą kto by jej nie brał, kto Toma znał choć rzez chwilę.
Inni pracownicy ostro kpili z Toma. Na przykład o coś pytali i wyśmiewali odpowiedź.
Dość okrutną ksywkę nadano mu w pracy. Z powodu defektu oka nazwano go
Ślepakiem i beż żadnej żenady tak na niego wołano. Ja, muszę tu wytłumaczyć,
mówiłem do niego Tom.
Tim i Tom polubili
mnie. I wcale się nie dziwiłem. Zdążyłem się przyzwyczaić, że mam szczęście w
życiu do różnych oryginałów. Poza tym ludzie z kłopotami albo zrytym życiem chętnie
mnie biorą na muszkę.
Tim mało się odzywał!
Tom cały czas nawijał!
Moje chodzenie do pracy
stało się wszystkim znane. Wielu mnie nawet pytało czy się nie boję sam
chodzić.
‑ Gdy idę na nocną
zmianę, zbiry dopiero się budzą. Gdy wracam wczesnym rankiem, to zbiry kładą
się spać – żartowałem, odpowiadając i dodawałem poważnie: ‑ Nie, nie boję się
chodzić sam. Co ma mnie spotkać, to może mnie spotkać wszędzie. Co ma się mi przydarzyć,
to się przydarzy i cześć!
Tom miał swoją
odpowiedź. On wiedział, że chroni mnie Matka Boska i dlatego nie boję się sam
nocą chodzić po mieście.
‑ Przejdę się dzisiaj z
tobą – któregoś ranka, po zakończeniu pracy powiedział do mnie Gaduła.
‑ Chodzę sam, ale co
mi, jeśli chcesz, to idziemy – odpowiedziałem wbrew sobie, bo, nawet nie wiem
dlaczego, Gadułę lubiłem i lubię.
Poznałem go podczas
mojej pierwszej pracy w Anglii. To dobry chłop, ale grzeje co najmniej za
kilku. Wcale się przy tym nie martwi, że ma kłopoty z cukrem.
To był piątkowy
poranek. Piątek to dzień wypłaty. Wcale mnie nie zdziwiło, że Gaduła chce
wracać pieszo. Kawałek drogi szedł z nami Tom, ale po chwili musiał odbić,
ponieważ mieszkał w zupełnie innej części miasta.
Poszedłem dalej z
Gadułą. Zahaczyliśmy o bankomat. Gaduła pobrał pieniądze i zaszliśmy do sklepu.
Postawił mi energy drinka, a sobie wziął kilka piw i jedno z nich szybko
otworzył. Miał chyba kaca z pracy.
Nawet nie wiem,
dlaczego w pewnym momencie powiedział:
‑ Szkoda mi trochę
Toma, to taki fajny chłopak. Zapierdala jak koń i nic z tego nie ma!
I wysłuchałem historii
o Timie i Tomie. To była kolejna historia Polaków na emigracji, których
ściągnął protektor i wszystko im załatwił. Pracowali za kilku, nic z tego nie
mając. Do tego jeszcze służyli po pracy swemu panu.
Dostali też szansę, jak
As, żeby iść na swoje. Odeszli więc na swoje. Po jakimś jednak czasie Tom
stwierdził, że sam nie da rady i wrócił do opiekuna. Tim natomiast próbował
stawiać sam pierwsze kroki na gruncie królowej Elżbiety. Pod koniec stycznia,
bodajże, zaczepił mnie w pracy i spytał znienacka czy wiem coś o wolnych
mieszkaniach.
‑ A co, tam, gdzie
mieszkasz, coś się nie układa? – Zapytałem.
Opowiedział mi, że ktoś
tam korespondencję jego czyta. Zagląda do pokoju, gdy on jest w pracy.
Powiedział, że chciałby na dobre oddzielić się, mieć spokój. Boi się tylko, że
Tom wyda jego zamiary.
Wyda?
Przed kim?
O to nie zapytałem.
‑ W dzielnicy, w której
mieszkam, słyszałem o wolnych mieszkaniach. Jak chcesz, to ludzi popytam? –
zaoferowałem pomoc.
Zapytał, gdzie
mieszkam, a gdy odpowiedziałem…
‑ Tam to odpada, tam mam
za dużo wrogów – powiedział Tim i dodał: ‑ Pogadam z innymi.
Na początku lutego Tim
i Tom zniknęli. Zdziwiło mnie to, jak diabli, że ich w pracy nie widzę, bo oni
żadnych OFFÓW dotychczas nie dostawali. Tu jednak jest wszystko możliwe, więc
nie drążyłem tematu.
W minioną sobotę
znajoma w pracy mówi:
‑ Tim się do mnie
odezwał!
‑ No właśnie, a gdzie
on jest? – Zapytałem zdziwiony.
‑ Jak to? To ty nic nie
wiesz? – też była zdziwiona. – Tim i Tom już nie wrócą nigdy do tej roboty.
Zwinęły ich gliny, bo mają być świadkami w jakiejś grubszej aferze… Nie udawaj,
że nie wiesz! ‑ zakończyła.
Naprawdę nic nie
wiedziałem. Wróciłem do swoich zajęć, ale myślałem bez przerwy o tym, co
usłyszałem. Na przerwie kolega pochwalił się innym, że Tim do niego zadzwonił,
powiedział, że ma się dobrze, że w przytulnym jest miejscu i w ogóle jest
fajnie, ale do starej pracy już nigdy nie wróci.
W drodze powrotnej do
domu pomyślałem o Asie, że wcale nie musiało stać się z nim coś złego, tylko
jego, jak ich, zwinęła policja i siedzi teraz pewnie w jakimś przytulnym
miejscu, i czeka na swój występ, a później…
No właśnie, co później?
Jeszcze tej samej nocy
sobie przypomniałem, jak kiedyś zapytałem Toma, jak on to robi, że godzi tak
wielką pobożność z takim wulgarnym językiem?
‑ Mam na to wyjebane! –
powiedział mi wtedy Tom, a ja się uśmiechnąłem na samo tego wspomnienie.
Zasypiałem spokojny.
As może być bezpieczny.
Zamierzałem o tym sowim
sąsiadom z samego rana opowiedzieć. Oni też przeżywali nagłe zniknięcie Asa.
Jednak niedzielny
poranek przyniósł nowe wieści, a moje kalkulacje, co do losów Asa, na budę psu się
zdawały przy tym, co usłyszałem.
Ciąg dalszy tej
historii będzie w części III
|
Chciałbym, żeby moje domysły okazały się prawdą... |