Przesadzanie,
wyolbrzymianie, zastraszanie i podjudzanie maluczkich to nie tylko polska
specjalność, ale norma w funkcjonowaniu współczesnego świata. Nie żyjemy już w
świecie relacji, dyskusji, rzetelnych informacji, ale w świecie, w którym
dosłownie wszystko służy do zmanipulowania mas w celu osiągnięcia sukcesu.
Często uciekamy się do alegorii, przenośni obrazu, żeby tylko nie nazwać rzeczy
po imieniu, bo to może zaboleć, może być niepolityczne, bo trzeba koniecznie
być poprawnie delikatnym. I dzieje się marność gorsza niż u Koheleta.
Gołębie nie-pokoju
Wpadłem
przypadkiem ostatnio na wiadomości o tym, jak ktoś tam ze śmiertelnych
postanowił był na gołębiach nie swoich zrobić interes życia. Interes całkiem
prosty – trzeba gołębie ukraść (przyznam, nie mam pojęcia, jak można ptaka
ukraść, ale pewnie dlatego, że ja swojego pilnuję) – potem dobrze je sprzedać i
koniec interesu. Nie to jednak w artykule mnie zaciekawiło, ale to, ile te
ptaki miały być warte naprawdę. I tak w jednym z tekstów przeczytałem, że ptaki
mogły być warte nawet 500 tysięcy (nie euro, 500 tysięcy złotych). Sięgnąłem po
drugi artykuł i tam przeczytałem już, że ptaki te warte były może tysięcy 400.
Do tego w tym artykule podano mi jeszcze, że na taką kwotę wycenił je
pokrzywdzony. Oznaczało to dla mnie, że to był właściciel. Każdy właściciel
konie – niekoniecznie Cygan – chwali swój przybytek i to ponad miarę. Mogę
zatem zakładać, że skoro rzeczony Cygan gołębie swoje wycenił na jakieś tysięcy
400 (na pewno z „cygańską” górką!), to skąd w artykule wcześniej te 500 tysięcy
się wzięło? To proste – trzeba zszokować odbiorcę, wiadomość lepiej się
sprzeda. A ile w tej wiadomości dziennikarskiej roboty, to tylko diabeł wie, co
władcą jest szczegółu.
Uwaga – straszna gołoledź
Kto jeździ
samochodem w zimowe ranki, wieczory, ten wie, że na drodze lepiej się nie
wychylać, odpuścić sobie fantazję, ściągnąć cugle koniom, założyć lżejsze buty,
nie naciskać pedału… W najgorszych nawet warunkach można się stoczyć do celu i
jedno jest w tym pewne – cel wcale nie ucieknie.
W takich
krytycznych chwilach nie trzeba też zbytnio ufać tym, co akurat w radio trąbią
o pogodzie. Ostatnio pomykałem w niedługiej wcale trasie. Warunki pogodowe –
powiedzmy – nie całkiem komfortowe. Ale to przecież zima i ma swoje prawa. Przy
odrobiną rozsądku można wszędzie dojechać. Jak jednak posłuchałem wiadomości
radiowych o panującej aurze, to nawet się przestraszyłem. Z wiadomości tych, z
tysiąca ostrzeżeń wynikało jasno, że warunki pogodowe katastrofą grożą, że nogę
z gazu w ogóle kierowcy powinni zdjąć, stanąć na awaryjnych i czekać zbawienia. A było, kuźwa, normalnie, jak na tę porę roku!
Przesada,
wzbudzenie strachu, wyolbrzymienie, panika – to trafia szybko do ludzi i nawet
skutecznie działa. Ile w tym jednak rozsądku i złotego środka - znów tylko
diabeł wie – prawdziwy król szczegółu!
Rozsądek –
nie tylko na drodze – to dzisiaj już przeżytek w świecie newsów, ekstremów i królowania głupoty!
Super wymówka
Nie polską
specjalnością, choć na Wschodzie zrodzoną, jest super wymówka, która na
wszystko działa. Sprawdziłem to podczas minionych właśnie świąt. Nie odbierałem
telefonów, nie wysyłałem wiadomości, nie odzywałem się wcale do wielu
znajomych. A kiedy wreszcie przerwałem to swoje milczenie, musiałem znaleźć
wymówkę na swoją nieobecność. I wtedy wpadłem na pomysł, że wszystkim powiem to
samo – nawaliłem się w święta i dwa dni leżałem. Nieprzytomny byłem z tego
nawalenia. Nic do mnie nie docierało spoza muru upicia. Urżnąłem się i leżałem
dwa dni, a dwa następne kurowałem się i chorowałem straszliwie.
Cholera –
to świetnie działa, a wielu nawet współczuje i życzy powrotu do zdrowia i pyta,
jak się teraz czujesz, i troski o człowieka, co właśnie z upicia wychodzi jest
tyle, że pacjenci z onkologii zazdroszczą…
To działa
nie tylko u nas. Myślicie, że taki Anglik albo Niemiec po świętach nie wymawia
się tak od obowiązków swoich, nie tłumaczy z zaniedbań? O Południowcach nie
wspomnę. Nie mówię też o mieszkańcach dawnego Dzikiego Zachodu. Tym bardziej
nie wspominam o Wschodzie Europy, gdzie kto pije, ten żyje – i w sumie to
święta prawda, która zależy tylko od tego, co i ile!
Ile w
takiej wymówce i takiej informacji pierwszej prawdy góralskiej (patrz ks. prof.
Tischner)? Pytajcie o to diabła. Ten sztukmistrz szczegółu nie tylko kawę
wyłoży.
Żywe wyrzuty sumienia
Jakże my
nie lubimy patrzeć na tych, co wczoraj kopnęliśmy świadomie. A kopnęliśmy za
to, że swoją postawą życiową, niezmiennością poglądów, prostotą w słowie i
czynie drażnili nas strasznie w tym świecie zakłamanym – nie przystawali do
normy skundlonych konformistów.
Tak, ludzie
o niezmiennych poglądach, robiących to, co mówią, nie zmieniających zdania na użytek
chwili… są dla oportunistycznych latawców dryfujących z wiatrem albo oportunistycznych
paprochów płynącym z nurtem sukcesu są żywym wyrzutem sumienia, którego najlepiej
się pozbyć.
Ale karma wraca!
O czym nie wiedzą niektórzy. Jak mawiał ongiś ksiądz Tischner: Kogo chce Pan Bóg
pokarać, temu rozum odbiera! Nudne byłoby życie, gdyby wszyscy myśleli!
Tu obstawiałbym
raczej, że to Polska specjalność, ale ręki nie kładę nawet pod nóż z papieru.
Zapytałbym o
to diabła, mam jednak inne zmartwienia.
Pierwsza prawda góralska
Jeśli
skundlenie totalne – w celu osiągnięcia stołka, posady, pracy, korzyści materialnej...
‑ w danej społeczności nie tylko nie jest potępiane i zwalczane, ale – jakby
mało było milczenia przyzwalającego – akceptowane, a nawet popierane, to
skundlenie totalne staje się wartością pozytywną w myśleniu autochtonów i
rozchodzi się wszędzie, jak fala dźwiękowa – w próżni nie żyjemy.
Czy jest ratunek
dla tych, co nieskundleni przecież? Jasne, że jest ratunek – trzeba BYĆ i śmiać
się szczerze z tych, co mają gotową receptę na zbawienie innych!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz