Wiem, że w kolejce, w tle mojego pisania, czeka cierpliwie zapowiedziany
opis diety cud. Co mam jednak się spieszyć? Mam przecież czas. Mam dokładnie
tyle czasu, ile mi go dano. A to oznacza, że w życiu zrobię dokładnie wszystko.
Reszta nie do mnie należy. Ale teraz chociaż kawałek na temat. Gdy dowiedziałem
się, że kilka pestek jabłka zaspakaja dzienne zapotrzebowanie człowieka na jod
i posiada jeszcze inne dobre dla nas właściwości, ucieszyłem się. Odkąd
pamiętam, nie wyrzucałem ogryzków jabłek. W dzieciństwie czasami dawałem je
zjadać koniom. Kiedy jednak wywiało mnie z rodzinnych stron, z końmi miałem do
czynienia rzadko. Jabłka zjadałem i zjadam całe, a pestki rozgryzam. Namawiam
też do pestek rozgryzania najbliższych, bo nadmiar jodu raczej nam nie grozi, a
niedobór – wiadomo – może zniechęcić do życia.
Jod – każdy powinien poczytać, po co nam i na co! Nadmiar zdarza się
rzadko, a niedobór – porażka. I tu pies pogrzebany, bo ogryzek to odpad! Tymczasem,
gdy ogryzki lądują gdzieś w śmietniku, to tak jakbyśmy właśnie wyrzucali perły.
To, co użyźnia ziemię, wcale ładnie nie pachnie, nie myślimy też o tym, wąchając
świeże pieczywo. Podobnie jest z ogryzkiem i małymi pestkami – to, co odrzucamy,
służy nam najbardziej.
Ale jedzenie ogryzków? To takie niekulturalne! A dla wielu pewnie
strasznie obrzydliwe! I w tym właśnie przejawia się nasza mądrość powszednia! A
wierzcie mi – ten wyrzucony ogryzek to więcej niż kilo kiełbasy! Nawet tej
najlepszej!
A teraz aktualności – czytam Sunset
Limited. Czytam w oryginale. Czytam ze zrozumieniem sięgającym 15, w
przypływach skupienia 30% przeczytanego tekstu. Można by zaryzykować, że męczę
się tym czytaniem. Może być też – katuję… Nie o samo jednak zrozumienie treści
dialogów – dość dobrze je znam po kilkukrotnym obejrzeniu ekranizacji sztuki –
chodzi, co o trening czytania i głośnego wypowiadania obcych słów. Przypomina
mi to czasem jakiś sportowy trening, na przykład trening techniki karate. Powtarzanie
– tysiące, dziesiątki tysięcy powtórzeń jednej czynności, aż staje się ona w
końcu nawykiem, a później odruchem – pojawiającym się nagle w odpowiednim momencie
– ku zdziwieniu twórcy – nie wiadomo dlaczego. Niekoniecznie zawsze trzeba
widzieć cel i działać w sposób mniej lub bardziej zaplanowany. To nawet poważnie
głupie – planować cokolwiek na zapas, nie znając siebie ani okoliczności nawet
minuty do przodu. Mądrzej jest zdać się całkiem na TERAZ i robić, naprawdę
robić to, co w danym momencie się robi. Bez wnikania w korzyści z konkretnego
działania można więcej dostać, niż oczekujemy.
Czytam też Małego Księcia –
ileż można trenować! Naprawdę, nie mam pojęcia, dlaczego znowu sięgnąłem po tę
książkę, a wcześniej uczyniłem z tej lektury jeden z 52 punktów do realizacji w
tym roku. Może dlatego, że autor opisał, dość pobieżnie i wybiórczo, ale i jednocześnie
dobitnie zaznaczył podróż, jaką każdy powinien wciąż odbywać w głąb siebie – surfować
w przestrzeniach mózgu, myśli, pragnień, nawyków… Nieustannie szukamy
przyjaźni, miłości, szczęścia… Podróżujemy uparcie dalej niż sięga życie. Strasznie
się przy tym boimy poza to życie wyjrzeć…
Wiele sympatyczności i dziecięcej mądrości wyłożył twórca książki. Jak
choćby to: Kraina łez jest wielką
tajemnicą… albo wyznanie głównego bohatera: Byłem zbyt młody, nie umiałem kochać! Od razu tutaj zapytam: Do
kochania trzeba dorosnąć? Do prawdziwej miłości koniecznie trzeba dorosnąć? I
opowiadam sobie, że nie – dzieci kochają tak, że żaden dorosły nie może się z
nimi równać. Dzieci potrafią kochać bezinteresownie! Nawet Mistrz z Nazaretu
podkreślił to dobitnie, że dorośli od dzieci miłości muszą się uczyć. Albo to
zapewnienie Węża: Wśród ludzi też
byłoby ci samotnie, gdy Mały
Książę powiedział: Tak tu jakoś
samotnie, na pustyni…
Wiążę mi się ta lektura z problemem człowieka współczesnego i jego
podejściem do życia – pokarmu, ubioru, obyczaju… Cóż to za dziwaczna planeta – myśli Mały Książę, gdy słyszy
echo własnych słów, a potem dodaje: ludziom
brakuje fantazji. Potrafią tylko powtarzać za innymi… Jakaż to gorzka
prawda o wielu z nas – nie tyle być sobą, co być na miarę środowiska,
znajomych, własnych wyobrażeń, pragnień i marzeń. A nasza kuchnia? Nasza
garderoba? Koniecznie najnowsze przepisy i wyszukane potrawy. Koniecznie
markowe ciuchy. Zastawić się, a postawić – wszystko, by siebie zasłonić! – Sarmaci
w nas ciągle żywi. Czyżby to efekt tego, że naprawdę brakuje nam fantazji?
A może i odwagi, bo niełatwo być sobą, mieć głęboko gdzieś opinię innych o nas
i robić po prostu swoje – po prostu być sobą!
I czas na pierwszy sekret tej mojej diety cud – jem często to, co z
reguły dzisiaj jest wyrzucane jako odpad lub kąski rzekomo niezdrowe. Można inaczej to ująć: - Staram się, jak mogę, nie deptać pereł, które Natura mi rzuca pod nogi!
I znowu Mały Książę kłania się tu, jak nic!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz