Dowiedziałem się dzisiaj, że umarł młody człowiek. Znałem
człowieka dobrze. Nie pamiętam dokładnie, ale mogłem zmarłego uczyć za moich
belferskich czasów. Czy to jednak ważne w obliczu jego śmierci? Nieważne! Wcale
się też nie zdziwiłem, że media nie oszalały – nie ma publicznych domysłów,
wniosków, działań na przyszłość. Nie ma szukania winnych lub tłumaczenia
niewinnych. Nie ma też dziennikarskich idiotycznych relacji. Nie będzie żadnej
żałoby, jak choćby narodowa. Nie będzie wystawiania trumny na pokaz tłumów. Nie
będzie też nadawania honorów spóźnionych. I politycy nie będą głupot tylu gadać.
Nie będzie żadnego show.
Umarł człowiek i cisza! I tak jest najlepiej!
Dla wszystkich ostatnio zmarłych te same pieśni żałobne,
podobne obrzędy i jakże podobna rozpacz najbliższych. W sumie to nieistotne –
to przecież nic nie zmienia. Jak jednak to wytłumaczyć tym, co po tej stronie!
Byłem wczoraj u znajomych i – mimo narodowej żałoby –
śmialiśmy się w najlepsze. Rozmawialiśmy o tym, co będzie, a ponieważ będzie
lepiej niż dobrze, to i powód do śmiechu był. Nic nikomu nie zdradzę, co będzie
i jak będzie, bo moi wrogowie już dzisiaj zaczną zazdrościć.
I wracam - mnie nie
dotyczy żałoba. Pewnie wielu jest takich, ale niewielu tylko potrafi się
przyznać do tego. Jakiś dureń na górze w politycznych drgawkach obdarza mnie żałobą,
która mnie nie dotyczy – nie ubieram się w wór i głowy nie sypię popiołem – to
nie moja żałoba. Nie bawię się i już. Żyję, po prostu żyję, współczując tym, co
w żałobie.
Śmiałem się zatem dużo i dużo dobrych chwil przeżyłem ze
znajomymi. I to jest właśnie piękne.
Wczoraj też czytałem opowiadanie „Gloria victis” Mirosława
Sądeja. To kilka lat starszy ode mnie literat. Opowiadanie to opowieść w
pigułce o kobiecie alkoholiczce, matce i żonie, która w związku małżeńskim jest
ofiarą męża psychola. Do tego jej dzieciństwo to – nie lubię tego słowa –
masakra! Bohaterka jest przy tym pracowita i solidna. Spotyka osoby, które chcą
jej pomóc. Jak to w takich przypadkach bywa – jest terapia, decyzja o odejściu
od kata i jak to w życiu... no właśnie, jak to się kończy? Kończy się równie ciekawie, jak ciekawe jest życie. Opowiadanie ma kilka stron. Można się zatem
skusić...
Ja już mam satysfakcję – reklamuję pisanie nieznanej mi
konkurencji! Niech mu się dobrze wiedzie!
Wracając do żałoby i tych, co dzisiaj płaczą, do tych, co
rozpaczają, bo mają pu temu powody. Moja żałoba na siłę albo, że „tak trzeba”
nie ma po prostu sensu – to obraża płaczących.
Tak już ten świat urządzony – gdy jednym wesele i śmiech,
innym rozpacz i płacz. Przecież to nic nowego – wczoraj, dzisiaj, jutro – będzie
dokładnie tak samo. Zmienią się tylko aktorzy i ci, co w roli głównej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz