Dzisiaj to wszystko
trzeba koniecznie podrasować jakąś filozofią – wtedy nawet sranie staje się
czynnością filozoficzną, a nie przyziemną fizjologią. Źle chyba zaczynam ten
kulinarny wpis. Od kilku tygodni jednak rozmyślam o głupocie ludzkiej, która
nakazuje doszukiwać się filozofii w takich aspektach naszego życia, jak ubiór,
spędzanie wolnego czasu, no to chyba i w końcu w robieniu kupki w świątyni
dumania.
Przedstawię Wam dzisiaj
przepis na sałatkę z ikrzaka, ale od razu zaznaczam – kto to zrobi, je sam! –
najpierw sami to zjedzcie, a potem częstujcie innych. Do tego drugiego jednak
trzeba mieć trochę odwagi. Ja mam ten luksus, że swoje filozoficzne potrawy
przygotowuje tylko dla siebie. Jeszcze nie pisałem o chińskiej bombie, którą
wymyśliłem, ale wspomnę dzisiaj o chińskiej filozofii i jej wpływie na
przygotowywanie posiłków, które koniecznie muszą być zbilansowane i zgodne z
podwalinami filozoficznymi – Yin i Yang – zawierać Pięć Elementów: Ogień,
Ziemia, Drewno, Metal i Woda. Do czego mnie to doprowadziło, jeszcze kiedyś
napiszę, a teraz przechodzimy do sałatki z ikrzaka.
Śledź nie jest drogi,
nie jest rybą ekskluzywną, dlatego właśnie go cenię, bo nie cierpię trendy. Kupcie
sobie ikrzaka (może być i mleczak – ja wolę ikrzaki). Możecie go wymoczyć, bo
słony jest jak cholera. Ja z reguły nie używam soli, to ikrzaka nie moczę. Od
czasu do czasu podjadam sobie na słono. Filetuję ikrzaka i z ciężkim sercem
wyrzucam kręgosłup i część ości. To z powodu mojego lenistwa i pośpiechu.
Reszty ości (te, które się w ciele ikrzaka ostały) nie ruszam. Kroję filety
ikrzaka na maleńkie kawałki, żeby jak najbardziej rozdrobnić pozostałe ości. Po
co te ości? To wapno – w mordę! – to chyba wiecie! Natura nie tworzy przecież
buli, jak polscy politycy z ustawami na przykład. Poza tym wychodzę z
założenia, że Bóg stworzył cudowne organizmy i każda cząstka ma swoją
nieocenioną wartość. A! – płetwy też odrzucam. Nie mam pomysłu na płetwy.
Maleńkie kostki ikrzaka
(z kawałkami ości) mieszam z: posiekana sałata rzymska, cebula, marchew,
jarmuż, może być też rozdrobnione jajko na twardo (nawet powinno, ale nie miałem
czasu). W sumie to można tyle zieleniny tu wrzucić, ile ma się pod ręką –
oczywiście nie tonę na jednego ikrzaka! Zalewam to jogurtem (jasne, że
naturalnym), może być i majonez albo nawet mleko – nie tyle jednak aż, żeby
ikrzak pływał – on już się w życiu wypływał i teraz nie potrzebuje. Z ziołami
można szaleć – ja jednak nie szaleję, bo nie chcę smaku ikrzaka zatracić w
ziołowościach.
Mieszam to wszystko,
jak leci. Wkładam do pojemnika. Na górę – jak widać – ikra. Nie drobię ikry, bo
lubię ją w całości, ale można podrobić – zniknie wtedy w sałatce, nawet się nie
poczuje, że jest.
No i z jednego ikrzaka,
co kosztował niecałe 4 złote, do tego koszt tej reszty, dajmy też złotych
kilka. Niech nam da to dychę. Zatem za dychę zrobiłem sobie sałatkę z ikrzaka
na jakieś dwa, trzy dni. Nie o cenę jednak, a o filozofię przecież tu szło. Ta
sałatka jest w miarę zbilansowanym (chińska filozofia) posiłkiem.
Trzeba to teraz zjeść,
ale – powtarzam – samemu! Nikogo nie zmuszajcie! Nikogo nie namawiajcie! To
dość okropnie wygląda, a jeszcze gorzej smakuje – ale to jest dobre, jak dobre
być może lekarstwo.
No i najważniejsze –
filozofia kuchenna.
- Jem po to, żeby żyć – nigdy, przenigdy odwrotnie!
- Szanuję istoty żywe dane mi na pokarm – podziękowałem śledziowi, podziękowałem Bogu za wszystko!
- Starać się tak wykorzystać ciała istot danych nam na pokarm (rośliny też), żeby nie wyrzucać ich części jadalnych na śmieci – to dla mnie świętokradztwo!
- ...
Ja spróbowałem i piszę
– idzie zatem przeżyć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz