Nie umiem ryć w
kamieniu, nie umiem też płakać, ale umiem – tak sądzę – pisać, więc moje
epitafium zmarłemu Stefanowi (mojemu Teściowi) w ten sposób wystawiam – słowami
ułomnymi napiszę, co myślę. Odszedł dobry człowiek, żyjący z godnością,
żyjący według swych zasad do samego końca. Dzisiaj, gdy jakiś prezesik mówi mi o
godności, że trzeba koniecznie Polakom godność przywrócić, to wiem, że pieprzy
głupoty i nie wie, co mówi – on nie zna Polaków prawdziwych, takich, jakim był
Stefan! I wku-a mnie taki prezesik, co myśli, że lepiej wie, a prawda jest
taka, że każdy wie najlepiej.
Stefan nigdy nie
ukrywał, że należał do PZPR. Pomógł w tamtym czasie wielu ludziom i wierzył w
to, że w ten właśnie sposób może więcej zdziałać dla tych, co byli w potrzebie.
Poza tym tylko głupki nie widzą dzisiaj tego, że i w PZPR dobrzy ludzie byli.
Ja z doświadczenia powiem, że niejeden piswoczyk, peowiec czy inny współczesnej sceny politycznej nie dorasta do pięt wielu
pezetpeerowcom! Wracam do Stefana - po zmianach ustrojowych nie zasklepił się w
jednym – potrafił docenić nowe i wyciągnąć wnioski. Potrafił potępić złe, co
było w systemie przeszłym, chwalił i wspierał mocno wszystko, co lepsze
nastało. Zawsze szukał środka – czytał tych i tamtych, śledził media władzy i
media opozycji. Porównywał, zestawiał, próbował zrozumieć – dużo czytał –
żadnych klap na jego oczach nigdy nie widziałem.
Dla niego TAK – TAK
znaczyło, a NIE było NIE. Pewnie właśnie dlatego odsunął się od Kościoła – on
nie rozumiał tego, jak człowiek tak może się mijać w tym, co głosi publicznie i
robi prywatnie w życiu. Nie znosił zakłamania, pruderii, hipokryzji, miał
dosłownie awersję na pobożność na pokaz. Nie znosił polityków okłamujących
wyborców. Nie cierpiał duchownych – wilków w owczych skórach. Nigdy przy tym
nikomu – ze znajomych czy z rodziny – złego słowa nie powiedział, gdy szli do
kościoła, gdy mówili o Bogu… Potrafił też ostro reagować na bigoterię desantu ojca
znanego i śmiało wytykać fałsz w życiu osób publicznych.
Co ważne było u niego –
potrafił oddzielić robotę człowieka od samego człowieka i właśnie po robocie
potrafił oceniać innych, a nie po tym czy są sławni, piękni i bogaci. Nie z nakazu Kościoła czy jego "urzędników" wykuwał w kamieniu życia wszystkie przykazani i jeśli się może modlił, to robił to tak, żeby nikt nie widział - nie cierpiał życia na pokaz.
Lubił żartować i śmiać
się. Potrafił żartować z siebie. Potrafił z siebie się śmiać. Jaka to dzisiaj
rzadkość, to wiedzą tylko ci, co się na co dzień stykają z karykaturą
człowieka, który za nędzny stołek, za jakąś marną posadę, za jakiś tytuł
wątpliwy oszuka, zdradzi, opluje. Dziś niejeden katolik, żeby zostać sołtysem
albo prezesem straży potrafi cały Dekalog oddać za wygraną. Takich żałosnych
ludzi Stefan nie cierpiał strasznie. Po prostu nie rozumiał, że można tak postępować. Gdyby tak miliony myślały i robiły, żadnego Eldorado nie trzeba by szukać.
Dziś większość
katolików – Polaków katolików – chce być bardziej święta niż sama Trójca
Święta. Stefan nie chciał być świętym – on chciał po prostu być sobą – mało –
on był sobą do końca.
Mało znam takich ludzi
– konkretnych, prostolinijnych, uczciwych i obiektywnych na miarę możliwości.
Na szczęście jednak znam – dlatego nie tracę wiary.
Zawsze, gdy śmierć
odwiedza moje najbliższe strony, przypominam sobie o swojej wielkiej głupocie –
o planach na wyrost, o marzeniach w przyszłość, o jakichś lękach głupich,
szarpaninie codziennej… Śmierć osób nam bliskich – i każda śmierć człowieka –
to takie przypomnienie dla pozostających, co jest w życiu ważne, co życiem jest
naprawdę, co w nas małego, ziemskiego – na poziomie morza albo i w depresji,
jak nierzadko bywa – co w nas z dali, przestrzeni, co w nas nieogarnione, co w
nas ponadludzkie – boskim pierwiastkiem dotknięte…
Śmierć osób nam bliskich
to też dobry moment, żeby podziękować za dobro, co nie przemija!
Dla jednych śmierć jest
końcem – dla mnie jest nową wędrówką – i w tę nową wędrówkę mój Teść już
wyruszył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz