6 listopada 2016

Odpuszczam sobie pewne sprawy

Odpuszczam sobie sprawy nieistotne, jak choćby niechęć do niektórych osób. Będę do tego z pewnością epizodycznie wracał, jak do wspomnień dzieciństwa, które już nie wróci, aż stanę się jak dziecko, będąc mężem dojrzałym
Dla kogo to niepojęte, niech zgłębia pisma Pawła, co się z Szawle narodził albo czytajcie Szawła w Pawła przemienionego.

Już kiedyś o tym pisałem. To moja stara myśl. W notatkach widnieje pod datą 21 stycznia 2014 roku. Jeszcze niespełna trzy miesiące i będzie obchodziła swoją trzecią rocznicę urodzin.
Zapisałem sobie wtedy, że gdyby tak moje myśli i pisanie były kapitałem, który pozwoli mi utrzymać siebie i rodzinę w tym życiu, to byłbym naprawdę szczęśliwy!
Nie chcę być biznesmenem, który „tworzy” kasę, tylko wymyślać historie i opisywać życie.
Minęło już prawie trzy lata, a ja jeszcze mam daleko do tego szczęścia, o którym wtedy myślałem. Mam za to rodzinę, zdrowie mi dopisuje, znam kilku sensownych ludzi, mam kilkunastu odbiorców mojego pisania, kilka wydanych w sieci książek (nie zaglądałem dawno na swój wydawniczy profil, więc nawet nie wiem dokładnie, ile wydanych książek zostało zakupionych), pracuję nad kolejnymi książkami i jakoś sobie radzę w nowej emigracyjne rzeczywistości.
To wcale niemało i jest z czego się cieszyć. A że chciałbym więcej, to mało istotne. Cieszę się tym, co mam i basta!
Tego, co powyżej napisałem, absolutnie sobie nie odpuszczam!

W tym czasie jednak doszedłem do wniosku, dojrzałem, że pewne sprawy należy sobie odpuścić, o pewnych sprawach po prostu trzeba zapomnieć na dobre.
Wykasowałem więc z pamięci sprawy przykre i krzywdy, jakich doznałem od niektórych przedstawicieli mojego gatunku.
Ja popełniałem błędy i ludzie popełniają błędy. To najczęściej efekt naszej głupoty i braku wysiłku, aby zrozumieć siebie w danej sytuacji.
Nie pamiętam już przykrych słów, przycinków pod swoim adresem, kłamstw, jakie wypisywano o mnie w sieci. Teraz to dla mnie nieistotne. Istotne jest, abym dalej realizował siebie w nowej postaci i trzymał się wyznaczonego kursu, czego i Wam życzę!
Zapomniałem wszelkie przejawy chamstwa, agresji, nienawiści i zawiści pod moim adresem, zarówno te słowne, jak i dosłowne.
Przyznacie, że to dobry punkt wyjścia, żeby spokojnie pisać dalej i radzić sobie na obcej mi ziemi.

W danej chwili cieszę się, że mam dobry kontakt z rodziną, choć znaczna jej część jej jest trochę dalej niż chciałbym. Nie można jednak mieć wszystkiego, co się chce.
Niedawno minęła 25. rocznica mojego związku małżeńskiego. To był dobry czas na pewne postanowienia. Postanowień dotrzymuję.  
Mam za co dziękować Niebu i dziękuję!
Teraz wiem, jakie to wielkie szczęście mieć kogoś bliskiego, nawet w oddaleniu.

Czasami mam takie myśli, że szkoda pisać. Dobrze, że ich nie wyjawiam, nie wyrażam w słowach, bo życie moje weryfikuje to wszystko, obnażając moją głupotę. Głupotę też zachowuję dla siebie, ukrywam przed światem.
Tak jest lepiej. W końcu już starożytni mawiali o złocie milczenia.
Pamiętam, że na studiach z kolegami ukuliśmy takie powiedzenie, że lepiej się za szybko nie wychylać z jakąś odpowiedzią, zamiast odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości co do swojej wiedzy i inteligencji!

Nie mogę zapomnieć, że mamy dzisiaj niedzielę. Nie może zatem zabraknąć elementu religijnego w tym dniu.
Dzisiaj przedstawiam Wam wiersz Sørena Abaye Kierkegaarda Bóg mówi.
Najpierw jednak kilka słów o tej ciekawej postaci. Søren urodził się 5 maja 1813 roku, zmarł 11 listopada 1855 roku. Przeżył zaledwie 42 lata i aż dziw bierze, że w tak krótkim czasie potrafił stworzyć tak wiele. Zwłaszcza, że miał w swoim życiu również okresy hulanek i rozpusty.
Søren Kierkegaard to duński filozof, poeta romantyczny i teolog. Uznawany jest za jednego z prekursorów filozofii egzystencjalnej, a zwłaszcza jej chrześcijańskiego nurtu. Nazywany jest też „Sokratesem Północy”.
I znów, mimo tak krótkiego życia, wywarł silny wpływ na rozwój XX-wiecznej filozofii, teologii, biblistyki, sztuki, literatury i psychologii.
W życiu nie ma gdybania, ale czasami zastanawiam się, co by to było, gdyby Søren pożył jeszcze lat dwadzieścia albo trzydzieści. Co mógłby jeszcze przez te lata zrobić? Strach myśleć!
Podobne myśli mam np., kiedy myślę o Juliuszu Słowackim [(żył lat 40) 1809-1849] i jego twórczości.
I jeszcze raz – w życiu nie ma gdybania i wracam do Sørena Kierkegaarda. 
A zatem jego wiersz Bóg mówi:

Boże, nie daj mi nigdy zapomnieć,
że Ty mówisz do nas także i wtedy,
kiedy milczysz…

Przez miłość do nas milczysz,
przez miłość do nas mówisz.
Bo czy milczysz, czy mówisz,
zawsze jesteś tym samym Ojcem…

Prowadzi nas Twój głos,
Wychowuje nas Twoje milczenie.

I jeszcze tylko wyrażę nadzieję, że ta niedziela będzie albo była dla Was udana. Wierzę, że taka właśnie jest albo była!

I jeszcze – naprawdę odpuszczam sobie wszystkie sprawy, które zaśmiecały moją pamięć, moje serce i moją duszę!

Bywajcie!

 
Brakuje mi tu ognia żywego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...