W środę rano wracałem z
pracy po nocnej zmianie i w pewnym momencie w zielonej jeszcze gęstwinie
drzewa usłyszałem takie ptasie trele, jakby to jeszcze lato w najlepsze
panowało, a nie ponura jesień i przednówek zimy.
Jakiś czas temu byłem w
polskim biurze i zabrałem ze sobą (były wyłożone do wzięcia) jeden z numerów
„Roty”, pisma patriotycznego wydawanego przez Stowarzyszenie
Patriotyczno-Historyczne Militia Regini Poloniae. Pismo leżało kilka dni w
domu, aż w końcu zacząłem je czytać i na samym początku natknąłem się na takie
tekst pod tytułem Idź tam, gdzie wzywa
cię Maryja.
Autor tekstu stwierdza,
że Maryja chce przede wszystkim pokrzepiać swoje dzieci. Dlatego zwraca się
zazwyczaj do najbardziej „obitych”, „poturbowanych”, zranionych i
doświadczonych przez los.
Po przeczytaniu tych
słów pomyślałem, że ja też należę do tych nieźle przez los „obitych”,
„poturbowanych”, zranionych i doświadczonych. Tak to przynajmniej wewnętrznie
odbieram i czuję. Zdaje sobie jednak przy tym sprawę, że moje problemy i
zmagania z codziennymi zrządzeniami losu mogą dla wielu wydawać się wręcz
śmieszne.
Wiem, ze wielu ludzi
zmaga się z problemami, o których nawet nie myślę, a jeśli takich ludzi
spotykam na swojej drodze, to włos mi się jeży na głowie i zastanawiam się, jak
oni to wszystko ogarniają i dają radę dźwigać.
Chylę przed takimi
ludźmi głowę i modlę się o siłę dla nich, a przy okazji proszę o siłę i
wytrwałość dla siebie.
Autor wspomnianego
tekstu pisze następnie, że Maryja jako Matka Niepokalana każdemu swojemu
dziecku ofiarowuje pięć kluczy:
1. przyjaźni z Jezusem
2. ufności w Jego nieskończoną miłość
i Miłosierdzie (nie wiem, dlaczego „miłość” autor
napisał z małej, a „Miłosierdzie” z dużej litery)
3. poczucia własnej wartości
4. poczucia własnej misji do
spełnienia, którą mogę tylko ja wypełnić
5. wewnętrzną wolność i wspaniałe
zachowanie, kierujące się zasadami savoir-vivre, rycerskości, o której mawiał
św. Maksymilian Kolbe.
Posiadając
te pięć przymiotów, możemy z radością iść przez świat…
stwierdza autor tekstu.
Pomyślałem, że cudownie
byłoby żyć wśród ludzi wcielających w życie takie dary charakteru i wiary.
Znów przypominają mi
się tutaj ewangeliczne słowa Mistrza: Królestwo
moje nie jest z tego świata... i sprowadzają mnie skutecznie do nizin ziemskiej
ludzkiej rzeczywistości. Ten świat nie będzie się kręcił według ewangelicznych
zasad, gdyż jego władcy zależy na czymś zupełnie odwrotnym.
Mimo to wiem, że warto i
trzeba toczyć nieustanną wewnętrzną walkę o siebie. Nikt za mnie tego nie
zrobi. Nikt za nikogo tego nie zrobi. Każdy musi to zrobić, robić sam. Ja
czynie to w miarę moich sił i możliwości duchowych.
Lektura tekstu zbiegła
się w czasie z pomysłem opisania dziejów jednego różańca, który znalazłem w
Nottingham wśród śmieci. Różaniec był uszkodzony i niepełny. Naprawiałem go
przez jakiś czas, szukając najlepszego pomysłu na tę naprawę. W pewnym momencie
o mało go nie straciłem i nie został zniszczony. Jednak udało się wreszcie
dzieło dokończyć. Jak wyszło, pokażę Wam w jednym z kolejnych wpisów na blogu.
Czasami w moim życiu
dziwnie splatają się wydarzenia. Sądzę, że każdy choć raz to odczuł. Ja w
takich chwilach myślę, że wszystko wokół mnie toczy się według jakiegoś
ustalonego już planu. Dobrego planu. Wystarczy tylko dużo siły i samodyscypliny,
żeby tegoż planu nie zmieniać swoim postępowaniem, nie psuć świetnie napisanego
scenariusza swojego życia. Wystarczy tylko wiara jak ziarnko gorczycy i
wszystko ułoży się do dobrą dla nas całość.
Piszę te słowa przed
kolejną nieprzespaną nocą. Za dwie godziny i osiem minut rozpoczynam swoją
kolejną nocną zmianę. To kolejny krok na drodze do wyznaczonych wcześniej
ziemskich celów małego człowieka. A skoro człowiek mały, to i cele straszliwie
przyziemne.
Ale wracając jeszcze do
wspomnianego tekstu o „obitych”, „poturbowanych”, zranionych i doświadczonych
przez los, to muszę tutaj stwierdzić, że najbardziej bolesny dla mnie jest
fakt, że nie mogę pomóc osobie, którą kocham bardziej nawet niż siebie.
To mnie tak rozbija, że
nie tylko nie mogę zebrać myśli, ale często nie potrafię się ruszyć z miejsca,
nie potrafię poruszyć małym palcem u ręki. Jakby jakiś paraliż mnie dotykał i
trwam wówczas w dziwnym odrętwieniu, nie widząc nic i nie mając żadnego
pomysłu, co zrobić.
Święty Augustyn
napisał: Kochaj i rób , co chcesz! Od czasu, kiedy pierwszy raz
przeczytałem tę myśl, nie mogę się nadziwić ile treści można zawrzeć w kilku
słowach. Ale to jest możliwe, jeśli idzie o Miłość prawdziwą, a tym bardziej
możliwe, kiedy o takiej właśnie Miłości mówi osoba, która zaznała bólu upadku.
Być może za mało, za
słabo, niedoskonale kocham, skoro moja miłość nie potrafi zerwać więzów
krępujących ukochaną osobę.
Iść tam, gdzie wzywa
Maryja?
Próbuję, ale widać i w
tym jestem zbyt niedoskonały, aby osiągnąć to, czego pragnę. Nie dla siebie.
Mnie naprawdę niewiele potrzeba – wystarczy świadomość, że ci, których kocham
są zdrowi i spokojnie żyją, a przy tym uśmiechają się radośnie.
Tak już jesteśmy
skonstruowani, że jeśli sami nie chcemy sobie pomóc, to na nic wysiłki innych,
nawet tych, którzy życie swoje za nas by oddali.
Ksiądz Kapelan „Roty”
kończy swój tekst słowami:
Pamiętaj,
drogi Pielgrzymie, kochany czcicielu Matki Najświętszej – z Niepokalaną przy
Tobie i w Twoim sercu nigdy nie przegrasz. Dlatego powtarzaj Jej słodkie „Totus Tuus – cały Twój”!
Dlaczego zatem nie opuszcza
mnie poczucie przegranej?
Czyżbym był aż tak ślepy,
że nie widzę czegoś, co znaczy zupełnie co innego, niż ja myślę?
Naprawdę nie wiem, ale idę
tam, gdzie…
Nigdy nie wyzbędę się marzeń
o szczęściu tych, których kocham. I nieważne ile razy jeszcze dostane baty w drodze
przez to życie!
Trochę dalej mi do szczerego uśmiechu, niż wcześniej myślałem! |
Czas i Miłość wszystko ułożą w całość!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz