18 listopada 2016

Idź tam...

W środę rano wracałem z pracy po nocnej zmianie i w pewnym momencie w zielonej jeszcze gęstwinie drzewa usłyszałem takie ptasie trele, jakby to jeszcze lato w najlepsze panowało, a nie ponura jesień i przednówek zimy.
Jakiś czas temu byłem w polskim biurze i zabrałem ze sobą (były wyłożone do wzięcia) jeden z numerów „Roty”, pisma patriotycznego wydawanego przez Stowarzyszenie Patriotyczno-Historyczne Militia Regini Poloniae. Pismo leżało kilka dni w domu, aż w końcu zacząłem je czytać i na samym początku natknąłem się na takie tekst pod tytułem Idź tam, gdzie wzywa cię Maryja.
Autor tekstu stwierdza, że Maryja chce przede wszystkim pokrzepiać swoje dzieci. Dlatego zwraca się zazwyczaj do najbardziej „obitych”, „poturbowanych”, zranionych i doświadczonych przez los.
Po przeczytaniu tych słów pomyślałem, że ja też należę do tych nieźle przez los „obitych”, „poturbowanych”, zranionych i doświadczonych. Tak to przynajmniej wewnętrznie odbieram i czuję. Zdaje sobie jednak przy tym sprawę, że moje problemy i zmagania z codziennymi zrządzeniami losu mogą dla wielu wydawać się wręcz śmieszne.
Wiem, ze wielu ludzi zmaga się z problemami, o których nawet nie myślę, a jeśli takich ludzi spotykam na swojej drodze, to włos mi się jeży na głowie i zastanawiam się, jak oni to wszystko ogarniają i dają radę dźwigać.
Chylę przed takimi ludźmi głowę i modlę się o siłę dla nich, a przy okazji proszę o siłę i wytrwałość dla siebie.
Autor wspomnianego tekstu pisze następnie, że Maryja jako Matka Niepokalana każdemu swojemu dziecku ofiarowuje pięć kluczy:
1.      przyjaźni z Jezusem
2.      ufności w Jego nieskończoną miłość i Miłosierdzie (nie wiem, dlaczego „miłość” autor napisał z małej, a „Miłosierdzie” z dużej litery)
3.      poczucia własnej wartości
4.      poczucia własnej misji do spełnienia, którą mogę tylko ja wypełnić
5.      wewnętrzną wolność i wspaniałe zachowanie, kierujące się zasadami savoir-vivre, rycerskości, o której mawiał św. Maksymilian Kolbe.
Posiadając te pięć przymiotów, możemy z radością iść przez świat… stwierdza autor tekstu.
Pomyślałem, że cudownie byłoby żyć wśród ludzi wcielających w życie takie dary charakteru i wiary.
Znów przypominają mi się tutaj ewangeliczne słowa Mistrza: Królestwo moje nie jest z tego świata... i sprowadzają mnie skutecznie do nizin ziemskiej ludzkiej rzeczywistości. Ten świat nie będzie się kręcił według ewangelicznych zasad, gdyż jego władcy zależy na czymś zupełnie odwrotnym.
Mimo to wiem, że warto i trzeba toczyć nieustanną wewnętrzną walkę o siebie. Nikt za mnie tego nie zrobi. Nikt za nikogo tego nie zrobi. Każdy musi to zrobić, robić sam. Ja czynie to w miarę moich sił i możliwości duchowych.
Lektura tekstu zbiegła się w czasie z pomysłem opisania dziejów jednego różańca, który znalazłem w Nottingham wśród śmieci. Różaniec był uszkodzony i niepełny. Naprawiałem go przez jakiś czas, szukając najlepszego pomysłu na tę naprawę. W pewnym momencie o mało go nie straciłem i nie został zniszczony. Jednak udało się wreszcie dzieło dokończyć. Jak wyszło, pokażę Wam w jednym z kolejnych wpisów na blogu.
Czasami w moim życiu dziwnie splatają się wydarzenia. Sądzę, że każdy choć raz to odczuł. Ja w takich chwilach myślę, że wszystko wokół mnie toczy się według jakiegoś ustalonego już planu. Dobrego planu. Wystarczy tylko dużo siły i samodyscypliny, żeby tegoż planu nie zmieniać swoim postępowaniem, nie psuć świetnie napisanego scenariusza swojego życia. Wystarczy tylko wiara jak ziarnko gorczycy i wszystko ułoży się do dobrą dla nas całość.
Piszę te słowa przed kolejną nieprzespaną nocą. Za dwie godziny i osiem minut rozpoczynam swoją kolejną nocną zmianę. To kolejny krok na drodze do wyznaczonych wcześniej ziemskich celów małego człowieka. A skoro człowiek mały, to i cele straszliwie przyziemne.
Ale wracając jeszcze do wspomnianego tekstu o „obitych”, „poturbowanych”, zranionych i doświadczonych przez los, to muszę tutaj stwierdzić, że najbardziej bolesny dla mnie jest fakt, że nie mogę pomóc osobie, którą kocham bardziej nawet niż siebie.
To mnie tak rozbija, że nie tylko nie mogę zebrać myśli, ale często nie potrafię się ruszyć z miejsca, nie potrafię poruszyć małym palcem u ręki. Jakby jakiś paraliż mnie dotykał i trwam wówczas w dziwnym odrętwieniu, nie widząc nic i nie mając żadnego pomysłu, co zrobić.
Święty Augustyn napisał: Kochaj i rób , co chcesz! Od czasu, kiedy pierwszy raz przeczytałem tę myśl, nie mogę się nadziwić ile treści można zawrzeć w kilku słowach. Ale to jest możliwe, jeśli idzie o Miłość prawdziwą, a tym bardziej możliwe, kiedy o takiej właśnie Miłości mówi osoba, która zaznała bólu upadku.
Być może za mało, za słabo, niedoskonale kocham, skoro moja miłość nie potrafi zerwać więzów krępujących ukochaną osobę.
Iść tam, gdzie wzywa Maryja?
Próbuję, ale widać i w tym jestem zbyt niedoskonały, aby osiągnąć to, czego pragnę. Nie dla siebie. Mnie naprawdę niewiele potrzeba – wystarczy świadomość, że ci, których kocham są zdrowi i spokojnie żyją, a przy tym uśmiechają się radośnie.
Tak już jesteśmy skonstruowani, że jeśli sami nie chcemy sobie pomóc, to na nic wysiłki innych, nawet tych, którzy życie swoje za nas by oddali.
Ksiądz Kapelan „Roty” kończy swój tekst słowami:
Pamiętaj, drogi Pielgrzymie, kochany czcicielu Matki Najświętszej – z Niepokalaną przy Tobie i w Twoim sercu nigdy nie przegrasz. Dlatego powtarzaj Jej słodkie „Totus Tuus – cały Twój”!
Dlaczego zatem nie opuszcza mnie poczucie przegranej?
Czyżbym był aż tak ślepy, że nie widzę czegoś, co znaczy zupełnie co innego, niż ja myślę?
Naprawdę nie wiem, ale idę tam, gdzie…
Nigdy nie wyzbędę się marzeń o szczęściu tych, których kocham. I nieważne ile razy jeszcze dostane baty w drodze przez to życie!
Trochę dalej mi do szczerego uśmiechu,
niż wcześniej myślałem!  

 Czas i Miłość wszystko ułożą w całość!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...