Tematy poruszane
dzisiaj są znane Wam z pewnością, ponieważ już nieraz zahaczałem tu o nie.
Myśli zawarte w tekście nie wszystkie należą do mnie. Część z nich może być parafrazą np. słów lubianych poetów albo zapisanych na skrawku papieru cytatów wielkich tego
świata. część można odnieść do Biblii, ale to żaden wstyd. Muszę też jednak zaznaczyć, że reszta jest moja i basta!
Ponieważ wszyscy
grzesznicy są moimi braćmi, wszystkie grzesznice świata są siostrami moimi,
będę biegał myślami pomiędzy prawdą i fałszem. A kto odkryje granicę, niech to
zachowa dla siebie.
Nasze życie codzienne –
setki informacji, problemy, obowiązki, kilka praw bez pokrycia. Część z tego
nas cieszy. Wiele irytuje. I trzeba wciąż powtarzać, że świat nie będzie taki,
jakim widzieć go chcemy albo wymarzyliśmy. Nie będzie świat skrojony na miarę
naszych oczekiwań. Na nic nasz płacz! Na nic żale! Utoniemy w smutku, a świat
przetoczy się po nas jako walec historii.
Co najwyżej możemy
wciąż na nowo potwierdzać, że płyniemy pod prąd, bo z prądem płyną śmieci.
Jadąc kiedyś swym
wehikułem, którym rozrywałem przestrzeń, słuchałem radia i usłyszałem głos.
Zapewniał mnie ten głos, że tak było od zawsze, od kiedy mówiący pamiętał, żył
w zgodzie z naturą, żył miłością do otaczającej natury. Głos dorosłego
człowieka wspominał dziecięce lata, kiedy to ojciec znalazł przy sianokosach
jaja bażanta. Nie zrobił z nich jajecznicy, tylko dał kwoce wysiedzieć. Później
małe bażanty wychowywały się z drobiem, a kiedy podrosły, poszły w siną dal.
To, zdaniem mówiącego,
był prawdziwy wyraz miłości do natury; miłości, co w gospodarstwie rolnym
rodziców jego kwitła.
Miłość czy zwykła
głupota?
I po co w ogóle tak
mówić?
Skoro ktoś jaja
podbiera, to po to, żeby je zjeść. Tak robi rozsądny lis i każde mądre zwierzę.
Tata opowiadał mi
kiedyś, jak w czasach wojny i tuż po niej jako mały chłopiec z kolegami często
wykradali z ptasich gniazd świeżo zniesione jaja, żeby babcia przygotował z
nich jajecznicę.
Ci mali chłopcy z moim
tatą wypełniali poniekąd nakaz Boga – daję wam na pokarm.
Ale człowiek dzisiaj
koniecznie chce błyszczeć nieskazitelną miłością do świata natury! Nie potrafi
tylko pokochać człowieka, który w tym świecie natury jest celem samych w sobie.
I wysnułem wniosek z
tego słuchania bajania, że taka miłość do natury wynikach raczej z głupoty. No
może nie głupoty, ale niewiedzy na pewno. Bo miłość do natury wyraża się w tym,
że jesteśmy jej cząstką i korzystamy z jej darów. Korzystamy rozsądnie, w granicach
naszych potrzeb; korzystamy nabożnie, nie na żaden zapas!
Ten sam głos w radio
ani słowem nie wspomniał był o tym, jak bardzo ich miłość do natury obejmowała
drób – kury, kaczki, gęsi, a nawet indyki… te nie mogły pójść sobie, jak bażanty
– w dal siną! (Natomiast w taką dal mógł bez problemu iść kochaś!)
Kury, kaczki i gęsi… to
mogły pójść co najwyżej na spacer do pieńka, a później do garnka. No i trafić
na stół podczas rodzinnego obiadu.
Gdzie kończy się i
gdzie zaczyna granica naszego zagubienia w tym, kim naprawdę jesteśmy, a jacy
chcemy być?
Dlaczego wolność i
życie bażanta jest dla jednych wyrazem miłości do natury?
Czym zatem dla tych
samych jest niewola i śmierć drobiu, i wszelkiego stworzenia hodowanego po to,
żeby je zjeść ze smakiem?
Jest też wyrazem
miłości człowieka do natury?
Jeśli ja wierzę w to, a
wierzę w to, że Bóg dał mi bażanta na pokarm, to zjedzenie jaj bażanta albo
samego bażanta nie uważam za grzech. Nie uważam też tego za brak miłości czy
szacunku dla natury.
Tak, jak grzechem nie
jest zjeść rosół z domowej kury, tak grzechem dla mnie nie jest zjeść na obiad
bażanta.
Grzechem jest żreć, a
nie jeść; grzechem jest dla mnie zdobywać pożywienie, kiedy jestem syty!
Dlatego daleki jestem
od stwierdzeń tego typu, że kocham przyrodę, ponieważ wolno puszczam bażanta. Bażanta
puszczam dlatego, że mam na podwórku kury; mam w sklepie drób rozebrany na
czynniki proste, mam w restauracjach dziczyznę, w tym z pewnością bażanty, więc
mogę sobie pozwolić na taki gest miłości. W ogóle to cham wszystkie zwierzęta,
w tym również te hodowane na pokarm, dopóki jestem syty i nie burczy mi z głodu
w brzuchu.
Gdybym bowiem był
głodny i nie jadł przez kilka dni albo przez kilka dni zajadał się suchym
chlebem, a w garści trzymałbym jaja bażanta albo samego bażanta, to miłość do
natury polegałaby na tym, że podziękowałbym Bogu za ten dar, a później zabiłbym
czym prędzej ptaka i szybko go ugotował, upiekł czy co tam jeszcze. A w razie
braku ognia zjadłbym go na surowo. Jak robią to głodne zwierzęta i naprawdę
głodnym ludziom nieraz też się zdarzało.
Taki trywialny przykład
o tym, jak świat jest prosty i jakie wspaniałe prawa rządzą nim od początku –
na przykład zabijam po to, żeby móc przeżyć do jutra.
Tymczasem współczesny
człowiek brzydzi się zabijaniem. Woli sobie kupować niewinność w sklepie mięsnym,
gdzie za szybą lodówki leżą poćwiartowane z miłością do natury ciała ptaków i zwierząt.
Komplikujemy świat, w którym
przyszło nam żyć. Już tak bardzo wymyśliliśmy siebie oddalonych od świata natury,
iż wierzymy, że tacy w istocie jesteśmy.
A nasze biedne umysły?
Strach pomyśleć, jaki
balast dźwiga umysł przeciętnego człowieka – problemy własne, najbliższych,
przyjaciół; miejsca, z którymi jesteśmy związani; zobowiązania z przeszłości,
plany na przyszłość, marzenia, zwątpienia, chwile radości, rozpaczy; wzloty,
upadki; troski, te codzienne, na teraz i te bezsensowne, bo dotyczące nieznanej
przyszłości; jeszcze wyrzuty sumienia i ran zabliźnionych ciągłe rozdrapywanie…
Choć wszyscy dobrze wiemy,
że to niczemu nie służy poza autodestrukcją, to jednak oddajemy się temu z
godną podziwu konsekwencją.
Choć wiemy doskonale,
że to zbędny życiowy balast, zbędne obciążanie siebie i innych wokół nas,
okradanie siebie z tego, żeby żyć naprawdę, bo naprawdę żyć można tylko chwilą
teraz. To jednak brniemy w to wszystko, co sobie wymyśliliśmy, co mogło być, co
było tylko nie, tak jak trzeba; co może będzie jutro, pojutrze, za rok czy dwa.
Powtarzam sobie jak
mantrę. Wiem o tym doskonale! Ale to takie ważne i dziś już tak zapomniane, że
sam w to nie mogę uwierzyć i ciągle siebie utwierdzam, że życie wtedy ma sens,
kiedy żyjemy TERAZ, a nie umarli z WCZORAJ albo jeszcze nieobecni JUTRO!
Jeśli będę powtarzał,
to w końcu zrozumiem, że przeszłości już nie ma, że przyszłość to miraż, a ja
JESTEM TERAZ!
To cała filozofia!
My wszyscy o tym wiemy!
I co z tego, że wiemy? I tak zrobimy swoje – zanurzymy się jeszcze bardziej w
tym, co wczoraj i jutro, o teraz zapominając, jakbyśmy bali się chwili.
Niech każdy siebie zapyta
i sam sobie odpowie, ile uwagi poświęca chwilom obecnym, trwającym, dziejącym
się teraz, a ile wspomnieniom, planom, marzeniom, wyrzutom, zazdrości i w ogóle
temu wszystkiemu, co nie dzieje się teraz.
Do mnie to ciągle
dociera, jak bardzo żyć nie umiem, a moje biedne serce tłoczy wciąż krew do
mózgu, a z krwią wystarczającą ilość tlenu, żebym mógł jasno myśleć, ale nie robię
tego!
Jasne, że przeraża myśl
o przewróceniu do góry nogami dotychczasowego życia, ale inaczej się nie da,
jak tylko zgodnie z biblijnym nakazem, żeby stać się jak dziecko albo za myślą
Herberta: Odrzuć pamiątki, spal
wspomnienia i w nowy życia strumień wstąp…
To takie oczywiste!
To takie porażająco
proste!
Tylko,
że dzisiaj najczęściej jest tak, że rzeczy naprawdę proste, będące wciąż pod
ręką, są dla nas, stworków dziwacznych, tak oczywiste, że już nieosiągalne.
Tak myślałem wczoraj. Przyznacie,
że niezły bałagan noszę codziennie w głowie. Tak myślę i dzisiaj, ale robię inaczej
– zamartwiam się tym, czego nie ma albo tym, co było.
Dlatego może dzisiaj spróbuję
nieco inaczej. A co z tego wyjdzie, napiszę po zmroku.
Mam tyle problemów w tej chwili do rozwiązania, a myśleć o nich nie mam czasu. Tak jestem wczorajszym i jutrzejszym dniem zaabsorbowany! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz