Lubię te dni przepełnione
zadumą, wspomnieniami tych, co wiedzą od nas dużo więcej; rozmyślaniami nad naszą
kruchością życia; rozmyśleniami nad naszą ignorancją i pewnością, że nas to nie
dotyczy!
Lubię te dni pełne niepewności
i ukrywanego strachu przed tym, co nieuchronne; mówienia o wszystkim, tylko nie
o śmierci, tylko nie o tym, że my też w każdej chwili możemy dołączyć do grona tych,
dla których te dni są świętem!
Lubię te dni ze względu
na tę eschatologiczną aurę unoszącą się wraz z dymem świec zapalanych na grobach
najbliższych.
Dzisiaj mam wolny
dzień!
Pójdę na stary cmentarz
niedaleko Forestu i będę wspominał tych, których kochałem, znałem, a z którymi
już się tutaj nie spotkam.
Będę kluczył wśród
grobów obcych mi ludzi i modlił się za wszystkich, i tęsknił – za Barbarą,
Izabelką, Gosią, Zbyszkiem, Sławkiem, Leszkiem, Bogusią, babcią..., na której
pogrzeb nie zdążyłem przyjechać, gdyż rodzice nie wiedzieli, gdzie jestem, a ja
waletowałem w akademiku na początku mojego I roku akademickiego i nie zawiadomiłem rodziców o swoim tymczasowym adresie; sąsiadką, kilka lat młodszą ode mnie Janiną,
za której zdrowie modliłem się, a która w trakcie moich modlitw odeszła, ale
nikt mnie o tym nie powiadomił, więc modliłem się nadal, nawet wtedy, gdy ona była
już po drugiej stronie…; będę myślał o tych, których obraziłem, którym nie
zdążyłem powiedzieć przepraszam, których tak bardzo, bardzo kochałem i zabrakło
mi czasu, żeby im o tym powiedzieć, nie zdążyłem przytulić, pocieszyć, wspólnie
z nimi pośmiać się.
Będę myślał o
wszystkich, których sobie przypomnę podczas mojej cmentarnej wędrówki; o
wszystkich, których odprowadziłem tam, gdzie ja niebawem podążę…
Bardzo lubię cmentarz,
którego fragmenty widzicie na zdjęciach. Znajduję tam dokładnie tyle spokoju,
ile mi tutaj potrzeba.
Spacerując cmentarnymi
alejkami, słyszę gwar miasta za cmentarnym murem.
Więcej lęku odczuwam
wśród żywych niż wśród tych, których czas i przemijanie już nie dotyczą.
Ostatnio nie jest mi
łatwo!
Często mam wrażenie,
jakby jakieś fatum zawisło nade mną i w żaden sposób nie chce mi odpuścić.
Cokolwiek zaczynam, do czegokolwiek się przykładam po krótkiej chwili wali się
i muszę zaczynać wszystko od nowa.
Nieraz już odganiałem od
siebie zwątpienie jak natrętnego owada!
Nie poddaję się!
Dlatego, spacerując po
cmentarzu, ale nie tylko (również wtedy, gdy mnie tam nie ma) często myślę o
śmierci. Nie wydaje mi się ona już taka straszna, jak niegdyś. Jakby ostatnie
doświadczenia życiowe stępiły we mnie ten strach, a w jego miejscu pojawiają
się coraz częściej myśli o odpoczynku, nieświadomości, spokoju.
Z tym głównie teraz
kojarzy mi się śmierć. I z tą wielką Niewiadomą,
która ją otacza, a którą można przeniknąć tylko ślepą wiarą, pozbawioną prób
zrozumienia.
Dla mnie osobiście
najgorsze są wspomnienia myśli, jakie towarzyszyły mi przy pożegnaniach
bliskich mi osób; wspomnienia o zwątpieniu, jakie wtedy mnie ogarniało;
wspomnienia niemocy i poczucia nieskuteczności moich modlitw; wspomnienia chwil wspólnie
przeżytych, wspólnie spędzonego czasu; wspomnienia niezrealizowanych wspólnych
planów…
Kiedy wspominam swoich
bliskich zmarłych, uświadamiam sobie, jak bardzo ich zaniedbywałem, jak bardzo
trawiłem cenny czas na głupoty, jak wiele dobrego nie zdążyłem im powiedzieć i
jak wiele bólu zadałem im swoim postępowaniem.
Pamięć!
Najgorsza jest pamięć,
którą tak bardzo chciałbym zresetować, wymazać, aby bez tego smutnego i nawet paraliżującego balastu
iść przez resztę swojego ziemskiego życia.
Wiem, że to, co piszę,
mija się z nauką Chrystusa!
Wiem, że zatopiony jestem po uszy w swojej
przyziemności!
Próbuję, ale nie
potrafię jeszcze pozostawić za sobą tego, co przeminęło. Nie potrafię jeszcze
iść tylko przed siebie.
Wciąż częściej oglądam
się za siebie i szukam siebie nieistniejącego, a nie patrzę przed siebie –
teraz i trochę dalej.
Zauważyłem tutaj, na
emigracji, że nie potrafię już uśmiechać się jak dawniej. Jakiś smutek położył
się na moim sercu i trawi moje myśli.
Tak, straszne są
rozstania, tęsknota i niewykorzystane chwile z tymi, których zabrakło!
Z drugiej strony te wspomnienia
i wszystkie niewykorzystane możliwości są dla mnie nauczką i drogowskazem na teraz
i jutro, jeśli będzie mi to jutro dane.
A miłość, jaką wszyscy ci, co odeszli, mnie
obdarzali niech będzie dla mnie paliwem na życie pełne nadziei i wewnętrznej radości.
Trzeba nauczyć się dziękować
za to, że byli, że mogłem z nimi spędzić część swojego życia, że mogliśmy wspólnie
śmiać się i smucić, że przez chwilę byliśmy razem…
Dziękować za to, że w porę
odjęto im nadmiar cierpień…
Dziękować za…
Prawda, że jest za co dziękować?!
Jutro Dzień Zaduszny, a raczej Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz