10 listopada 2016

Ostatnia odsłona...

Tutaj mam jeszcze dwie godziny i pięćdziesiąt dwie minuty do piątku, ale wiem, że w Polsce mam o godzinę mniej. A przecież dzisiaj jeszcze obiecałem, że dokonam ostatniego wpisu dotyczącego mojej niemieckiej emigracji. Zatem spieszę z pisaniem, żeby przed polską północą, a u mnie przed godziną 23. post był w sieci.
Na kilka dni przed wyjazdem zapisałem:
Mam tutaj niezłą szkołę pokory. Jednak wszystko przyjmuję ją z godnością, gdyż cały czas twierdzę, że muszę ponieść karę za swoje przeszłe błędy, którymi pamięć wciąż karmi mój umysł. Ale to wszystko do czasu, aż naprawdę nauczę się żyć chwilą.
Od kilku dni wiążę duże nadzieje z wyjazdem na Wyspy. Może tam będzie bardziej normalnie. Wszystko się okaże w swoim czasie.
Tak bardzo chciałbym rozwiązać pewne problemy.
Myślę o zmarłej siostrze i wyrzucam sobie, że nie zrealizowałem kilku spraw, które jej obiecałem. Wiem, że już nic nie zrobię w tej materii, a jednak nie potrafię przestać myśleć.
Myślę też dużo o tym, jak ułożą się moje sprawy w wydawnictwie.
Jasne, że chciałbym, aby się książki sprzedawały. Który z autorów o tym nie myślał czy nie myśli?
Moim marzeniem jest kiedyś utrzymywać się z pisania.

Jeden z moich współlokatorów jest już nieźle wstawiony. Jest dopiero 1722. Co będzie za kilka godzin? Nie myślę o tym, ale może być marudzenia co niemiara.

Jestem tu ewidentnie izolowany. Nic to, wytrzymam!
Szefostwo unika mnie i rozmawia ze mną przez posłańców. Niesamowite! Wiem, że nie pasuję do ich wzorca pracownika, niemego wykonawcy poleceń. Przyzwyczaili się najwidoczniej, że polskim pracownikom można zawsze, o każdej porze i wszędzie nakazać wykonanie jakiejś czynności, a oni wykonają to bez słowa, nawet z jakąś niezrozumiałą dla mnie ochotą!

Chłopaki znów się do mnie odzywają. Jest jakaś rozmowa, komunikacja. Nie wiem tylko jak długo.
Najwidoczniej mam się cieszyć chwilą względnej normalności.
Nie dbam o to!

W niedzielę 28 lutego zapisałem:
Wczoraj i przedwczoraj pracowałem po 9 godzin. Dzisiaj bolą mnie wszystkie mięśnie.
Stosunek chłopaków do mnie zmienia się na chwilę i znów uciekają przede mną albo szepczą coś do siebie tak, żebym nie słyszał. To w mojej obecności. Tupet godny naśladowania!
Zachowują się tak, jakby bali się mnie, tego, co robię i tego, jak się zachowuję.
Fakt. Nigdy nie będę należał do tzw. ich paczki i nie poddam się regułom, według których oni żyją.
Jak dobrze pójdzie, pojutrze ruszę stąd w drogę powrotną do domu. Cieszę się, że opuszczam to miejsce. Jeszcze jutro wytrzymać cały dzień w pracy i ewentualnie we wtorek do południa.
Wstałem dzisiaj po godzinie siódmej.
Od rana jeden ze współlokatorów wciąż powtarzał, że trzeba wziąć odkurzacz i poodkurzać. Sam jednak nie robi nic w tym kierunku.
Odkurzyłem u siebie i na tym koniec!
Mam dość tego towarzystwa i swojego szefostwa.
Czekam jednak chwili, kiedy rozliczę się z szefową, a później będę mknął w kierunku Polski, a przede wszystkim w kierunku mojej rodziny. Czekam na tę chwilę, choć nie ekscytuję się zbytnio, żeby czas nie dłużył mi się.

Piękne słońce za oknem. Nie wykluczam zatem, że wybiorę się na spacer na długość Różańca, żeby mieć czas tylko dla siebie.

W związku z tym, że wyjeżdżam, kupiłem wczoraj chłopakom po pięć piw. Postawiłem piwo i powiedziałem: Na zdrowie! I tyle mnie widzieli.
Nie odmówili, mimo tego, co mi robili przez jakiś czas.

Nareszcie nastał dzień 1 marca, czyli ostatni dzień tutaj.
Dzisiaj nie pracuję, tylko czekam na umówiony wyjazd. Ma po mnie przyjechać znajomy, który zajmuje się transportem ludzi.
Babcia (oma) czepiała się mnie cały poranek. Zrzędziła, że łazienka nie posprzątana. Powiedziałem, że przez cały swój pobyt praktycznie tylko ja dbałem o czystość w tym miejscu. Nic mi nie odpowiedziała. Może nie zrozumiała języka ojczystego w moim wykonaniu!
Powiedziałem prawdę, gdyż moi współlokatorzy może raz, może dwa razy pomogli mi w sprzątaniu i sami też sprzątali.
Jest już po godzinie 9., a szefowa nie raczyła się jeszcze ze mną skontaktować i rozliczyć. Mam dzwonić do kierowcy około godziny 10. Nie będę miał zatem już czasu na jakiekolwiek zakupy.
Szukałem szefowej w zakładzie, ale jej nie było. Czyżby mnie unikała do samego końca? Ma mi przecież oddać kasę, którą uczciwie zarobiłem.
Z drugiej strony do samego końca prymitywnie pokazuje mi, że jestem od niej zależny.
Nie jestem!
Nic mi jednak nie pozostaje, jak tylko czekać.
Jeśli do godziny dziesiątej nie odezwie się do mnie, idę do jej mieszkania!
Dziwni ludzie sprawiają, że miejsca, których żyją, też wydają nam się dziwne.
Nie chcę tu wracać!

W końcu poszedłem do mieszkania szefowej i poniekąd zmusiłem ją do rozliczenia się ze mną. Jak się okazało, za pobyt w jej domu odciągała mi codziennie nie 4, ale ponad 7 euro. To jak za niezły hotel. Tutaj jednak nie było nic, co mogłoby przypominać hotel nawet najgorszej jakości.
Chłopaki wcześniej mówili, że za mieszkanie płacą 4 euro dziennie. Albo ja zostałem potraktowany wyjątkowo, albo oni nie wiedzą, ile tak naprawdę płacą. Już tego nie wyjaśnię.
Przy pożegnaniu szefowa zapisała sobie mój numer telefonu i powiedziała, że zadzwoni, gdy będzie potrzebowała pracowników.
Sądzę, że wysiliła się w ten sposób na grzeczność w stosunku do mnie.
Nie powiedziałem, że nie mam zamiaru tutaj wracać i powiedziałem jej do zobaczenia z wątpliwie szczerym uśmiechem.

Wyjechałem około południa ze znajomym. Mieliśmy zahaczyć o Bremen, aby zabrać stamtąd jakąś kobietę. Miałem zatem fajną wycieczkę krajoznawczą. Znajomy to normalny człowiek, który wie, jak żyje się na emigracji i nie chce nikomu utrudniać życia. Od lat buja się po Niemczech. Niejedno widział i nie mniej przeżył! Miło nam się rozmawiało.
W pewnym momencie zadzwonił mój znajomy i zaczął krzyczeć, że nie zostawiłem mu pieniędzy za załatwienie roboty.
Odpowiedziałem, że już o tym mówiliśmy i nie zmieniłem zdania. Coś tam krzyczał, ale ja go już nie słuchałem. Pewnie był zły, że nie zdołał mnie naciągnąć na kolejną kasę, jak w przypadku wspominanej już wódki, która miała kosztować 20 euro, a w rzeczywistości kosztowała o połowę taniej.
Była słoneczna pogoda. Oglądałem przez szybę niemieckie krajobrazy i odejmowałem w myślach kilometry, które pozostały mi do domu. Miałem na koniec szczęście, ponieważ nie wracałem do domu busem, ale samochodem osobowym. Było zatem wygodnie. Wracaliśmy we troje. Nikt nikogo nie przymuszał do rozmowy. Tego mi było potrzeba od jakieś czasu.
Myślałem po drodze między innymi o tym czy Bóg nie zabrał mnie stamtąd wcześniej dlatego, że dłużej mógłbym tam po prostu nie wytrzymać. Zaczynał się przecież sezon i nie kilku, ale kilkunastu pracowników musiałbym znosić codziennie od rana do wieczora.
Chcę wierzyć, że tak właśnie było.
Nasłuchałem się bowiem opowieści o tym, co tam się dzieje, gdy wiosną zjeżdżają się pracownicy sezonowi. Przyznaję, że z niepokojem oczekiwałem ich przyjazdu. Jak się jednak później okazało, nie było mi dane tego doświadczyć. I dobrze!

Teraz, po powrocie do domu, myślę o podbiciu Anglii.

W Polsce pozostało jeszcze ponad dwadzieścia minut do północy z czwartku na piątek. Zatem rozliczyłem się z moją niemiecką w zakładanym wcześniej terminie!
Cieszę się!
W Anglii jest inaczej!
Nie pytajcie jednak czy lepiej!
Opowiem o tym w swoim czasie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...