Tutaj mam jeszcze dwie
godziny i pięćdziesiąt dwie minuty do piątku, ale wiem, że w Polsce mam o
godzinę mniej. A przecież dzisiaj jeszcze obiecałem, że dokonam ostatniego
wpisu dotyczącego mojej niemieckiej emigracji. Zatem spieszę z pisaniem, żeby
przed polską północą, a u mnie przed godziną 23. post był w sieci.
Na kilka dni przed
wyjazdem zapisałem:
Mam tutaj niezłą szkołę
pokory. Jednak wszystko przyjmuję ją z godnością, gdyż cały czas twierdzę, że
muszę ponieść karę za swoje przeszłe błędy, którymi pamięć wciąż karmi mój
umysł. Ale to wszystko do czasu, aż naprawdę nauczę się żyć chwilą.
Od kilku dni wiążę duże
nadzieje z wyjazdem na Wyspy. Może tam będzie bardziej normalnie. Wszystko się
okaże w swoim czasie.
Tak bardzo chciałbym rozwiązać
pewne problemy.
Myślę o zmarłej
siostrze i wyrzucam sobie, że nie zrealizowałem kilku spraw, które jej
obiecałem. Wiem, że już nic nie zrobię w tej materii, a jednak nie potrafię
przestać myśleć.
Myślę też dużo o tym, jak
ułożą się moje sprawy w wydawnictwie.
Jasne, że chciałbym, aby
się książki sprzedawały. Który z autorów o tym nie myślał czy nie myśli?
Moim marzeniem jest
kiedyś utrzymywać się z pisania.
Jeden z moich
współlokatorów jest już nieźle wstawiony. Jest dopiero 1722. Co
będzie za kilka godzin? Nie myślę o tym, ale może być marudzenia co niemiara.
Jestem tu ewidentnie
izolowany. Nic to, wytrzymam!
Szefostwo unika mnie i
rozmawia ze mną przez posłańców. Niesamowite! Wiem, że nie pasuję do ich wzorca
pracownika, niemego wykonawcy poleceń. Przyzwyczaili się najwidoczniej, że
polskim pracownikom można zawsze, o każdej porze i wszędzie nakazać wykonanie
jakiejś czynności, a oni wykonają to bez słowa, nawet z jakąś niezrozumiałą dla
mnie ochotą!
Chłopaki znów się do
mnie odzywają. Jest jakaś rozmowa, komunikacja. Nie wiem tylko jak długo.
Najwidoczniej mam się
cieszyć chwilą względnej normalności.
Nie dbam o to!
W niedzielę 28 lutego
zapisałem:
Wczoraj i przedwczoraj
pracowałem po 9 godzin. Dzisiaj bolą mnie wszystkie mięśnie.
Stosunek chłopaków do
mnie zmienia się na chwilę i znów uciekają przede mną albo szepczą coś do
siebie tak, żebym nie słyszał. To w mojej obecności. Tupet godny naśladowania!
Zachowują się tak, jakby
bali się mnie, tego, co robię i tego, jak się zachowuję.
Fakt. Nigdy nie będę
należał do tzw. ich paczki i nie poddam się regułom, według których oni żyją.
Jak dobrze pójdzie,
pojutrze ruszę stąd w drogę powrotną do domu. Cieszę się, że opuszczam to miejsce.
Jeszcze jutro wytrzymać cały dzień w pracy i ewentualnie we wtorek do południa.
Wstałem dzisiaj po
godzinie siódmej.
Od rana jeden ze
współlokatorów wciąż powtarzał, że trzeba wziąć odkurzacz i poodkurzać. Sam
jednak nie robi nic w tym kierunku.
Odkurzyłem u siebie i
na tym koniec!
Mam dość tego
towarzystwa i swojego szefostwa.
Czekam jednak chwili,
kiedy rozliczę się z szefową, a później będę mknął w kierunku Polski, a przede
wszystkim w kierunku mojej rodziny. Czekam na tę chwilę, choć nie ekscytuję się
zbytnio, żeby czas nie dłużył mi się.
Piękne słońce za oknem.
Nie wykluczam zatem, że wybiorę się na spacer na długość Różańca, żeby mieć
czas tylko dla siebie.
W związku z tym, że
wyjeżdżam, kupiłem wczoraj chłopakom po pięć piw. Postawiłem piwo i
powiedziałem: Na zdrowie! I tyle mnie widzieli.
Nie odmówili, mimo
tego, co mi robili przez jakiś czas.
Nareszcie nastał dzień
1 marca, czyli ostatni dzień tutaj.
Dzisiaj nie pracuję,
tylko czekam na umówiony wyjazd. Ma po mnie przyjechać znajomy, który zajmuje
się transportem ludzi.
Babcia (oma) czepiała
się mnie cały poranek. Zrzędziła, że łazienka nie posprzątana. Powiedziałem, że
przez cały swój pobyt praktycznie tylko ja dbałem o czystość w tym miejscu. Nic
mi nie odpowiedziała. Może nie zrozumiała języka ojczystego w moim wykonaniu!
Powiedziałem prawdę,
gdyż moi współlokatorzy może raz, może dwa razy pomogli mi w sprzątaniu i sami
też sprzątali.
Jest już po godzinie 9.,
a szefowa nie raczyła się jeszcze ze mną skontaktować i rozliczyć. Mam dzwonić
do kierowcy około godziny 10. Nie będę miał zatem już czasu na jakiekolwiek
zakupy.
Szukałem szefowej w
zakładzie, ale jej nie było. Czyżby mnie unikała do samego końca? Ma mi
przecież oddać kasę, którą uczciwie zarobiłem.
Z drugiej strony do samego
końca prymitywnie pokazuje mi, że jestem od niej zależny.
Nie jestem!
Nic mi jednak nie
pozostaje, jak tylko czekać.
Jeśli do godziny
dziesiątej nie odezwie się do mnie, idę do jej mieszkania!
Dziwni ludzie
sprawiają, że miejsca, których żyją, też wydają nam się dziwne.
Nie chcę tu wracać!
W końcu poszedłem do
mieszkania szefowej i poniekąd zmusiłem ją do rozliczenia się ze mną. Jak się
okazało, za pobyt w jej domu odciągała mi codziennie nie 4, ale ponad 7 euro.
To jak za niezły hotel. Tutaj jednak nie było nic, co mogłoby przypominać hotel
nawet najgorszej jakości.
Chłopaki wcześniej
mówili, że za mieszkanie płacą 4 euro dziennie. Albo ja zostałem potraktowany
wyjątkowo, albo oni nie wiedzą, ile tak naprawdę płacą. Już tego nie wyjaśnię.
Przy pożegnaniu szefowa
zapisała sobie mój numer telefonu i powiedziała, że zadzwoni, gdy będzie
potrzebowała pracowników.
Sądzę, że wysiliła się
w ten sposób na grzeczność w stosunku do mnie.
Nie powiedziałem, że
nie mam zamiaru tutaj wracać i powiedziałem jej do zobaczenia z wątpliwie
szczerym uśmiechem.
Wyjechałem około
południa ze znajomym. Mieliśmy zahaczyć o Bremen, aby zabrać stamtąd jakąś
kobietę. Miałem zatem fajną wycieczkę krajoznawczą. Znajomy to normalny
człowiek, który wie, jak żyje się na emigracji i nie chce nikomu utrudniać
życia. Od lat buja się po Niemczech. Niejedno widział i nie mniej przeżył! Miło
nam się rozmawiało.
W pewnym momencie
zadzwonił mój znajomy i zaczął krzyczeć, że nie zostawiłem mu pieniędzy za
załatwienie roboty.
Odpowiedziałem, że już
o tym mówiliśmy i nie zmieniłem zdania. Coś tam krzyczał, ale ja go już nie
słuchałem. Pewnie był zły, że nie zdołał mnie naciągnąć na kolejną kasę, jak w przypadku
wspominanej już wódki, która miała kosztować 20 euro, a w rzeczywistości kosztowała
o połowę taniej.
Była słoneczna pogoda.
Oglądałem przez szybę niemieckie krajobrazy i odejmowałem w myślach kilometry,
które pozostały mi do domu. Miałem na koniec szczęście, ponieważ nie wracałem
do domu busem, ale samochodem osobowym. Było zatem wygodnie. Wracaliśmy we
troje. Nikt nikogo nie przymuszał do rozmowy. Tego mi było potrzeba od jakieś
czasu.
Myślałem po drodze
między innymi o tym czy Bóg nie zabrał mnie stamtąd wcześniej dlatego, że
dłużej mógłbym tam po prostu nie wytrzymać. Zaczynał się przecież sezon i nie
kilku, ale kilkunastu pracowników musiałbym znosić codziennie od rana do
wieczora.
Chcę wierzyć, że tak
właśnie było.
Nasłuchałem się bowiem
opowieści o tym, co tam się dzieje, gdy wiosną zjeżdżają się pracownicy
sezonowi. Przyznaję, że z niepokojem oczekiwałem ich przyjazdu. Jak się jednak
później okazało, nie było mi dane tego doświadczyć. I dobrze!
Teraz, po powrocie do
domu, myślę o podbiciu Anglii.
W Polsce pozostało
jeszcze ponad dwadzieścia minut do północy z czwartku na piątek. Zatem rozliczyłem
się z moją niemiecką w zakładanym wcześniej terminie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz