3 listopada 2016

Zapiski z emigracji [18]

Na jakiś czas wrócę do zapisków z emigracji. Być może do końca tygodnia uda mi się uprać z niemieckim wątkiem w tej kwestii.
W Niemczech, zresztą podobnie jak tutaj, ludzie unikają mówienia innym smutnej prawdy, jak choćby ta, że właśnie tracisz pracę. Tutaj jednak spotkałem się z przypadkami, w których przełożeni nie szczypali się w tej kwestii i publicznie wykrzykiwali niektórym tę przykrą prawdę. Następnie z dumnie wypiętą piersią, pełni władzy odchodzili, pozostawiając właśnie zwolnionego na pastwę gapiów, którzy stali z reguły w bezpiecznej odległości od straceńca, aby ich, broń Boże, z nim nie powiązano.
Wspomnienia.
Szefowa w Niemczech poinformowała mnie przez pracownika na kilka dni przed zwolnieniem mnie z pracy, że pracuję tylko do 5 marca, a 6 marca mam opuścić kwaterę, którą zajmą inni pracownicy.
Zasmuciło mnie, że nie stać jej było na to, aby mi to osobiście powiedzieć, gdyż miałem o niej trochę inne zdanie. W sumie to wyszło z tego jakieś smutne niemieckie chamstwo.
Zresztą chłopakom też pozmieniało się. Jeden miał nadzieję, że zostanie tu na stałe; drugi, że zostanie dłużej niż tylko do końca marca. A zatem zabiegi dyskredytujące mnie i gloryfikujące siebie nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.

W Niemczech zanotowałem:
Kolejny wspólny wyjazd na zakupy i cała kanonada wulgaryzmów pod adresem wszystkich, którzy tego nie mogą usłyszeć.
Nie wiem, czemu mają te wyzwiska ludzi i wulgaryzmy służyć. Naprawdę nie wiem. Z jednej strony jestem pełen podziwu, a z drugiej jakiegoś nieokreślonego obrzydzenia takim obrotem sprawy.
Z taką ilością językowego, ale nie tylko, chamstwa nie spotkałem się jeszcze w swoim życiu.

Dobrze, że pracowałem dzisiaj ponad osiem godzin. Oby tak do końca.
Poinformowano mnie dzisiaj w pracy, że mam zapłacić jakiś tam haracz za załatwienie roboty.
Powiedziałem, że nikomu nie będę płacił, gdyż wiem, że ta osoba nie kiwnęła placem, abym znalazł się w tym miejscu. Dowiedziałem się też, że osoba ta nawet nie wie o tym, że tu jestem. Do tego praca miała trwać sześć miesięcy, a trwała sześć tygodni.
Za co więc i komu miałbym płacić kilkadziesiąt euro? Zapytałem.
W obecności innych naskoczył na mnie jeden z chłopaków i wykrzyczał, że on za mnie ręczył i muszę zapłacić, gdyż w innym wypadku on będzie musiał to zrobić za mnie. Dlatego powinienem zapłacić jemu, a on odda tę kasę odpowiedniej osobie.
Powiedziałem, że jeden ze znajomych (wymieniłem imię naszego wspólnego znajomego) powiedział, żebym nikomu nie płacił. Zatem nie zapłacę!
Inni w milczeniu i ze spuszczonymi głowami słuchali naszej wymiany zdań.
Mój rozmówca się wściekł i powiedział, że i tak zapłacę.
Rozeszliśmy się do swoich zajęć raczej nie ze znakiem pokoju na drogę.
Wiem o co chodzi.
Nie jestem nikomu nic winien za załatwienie pracy. Natomiast mój znajomek chce po prostu wyrwać ode mnie kilkadziesiąt euro.
Dlaczego my, Polacy, to sobie robimy?

Przypomniała mi się pewna sytuacja, być może o niej pisałem. Pewnej niedzieli chłopaki zjechali się i zdecydowali, że nowy, czyli ja, stawia wódkę.
Dobra, mówię, nie ma sprawy, ubiorę się, podskoczymy na stację benzynową (w niedzielę sklepy są pozamykane, a na stacji alkohol drogi) i kupię wam wódkę.
Po co będziesz jechał, daj 20 czy 30 euro (już dokładnie nie pamiętam) X-owi i on wszystko załatwi, bo właśnie tyle euro kosztuje na stacji wódka. Krzyczał jeden ze znajomków. Był przy tym zdecydowany nie dopuścić, abym jechał po tę gorzałę.
Dobrze, odpowiedziałem i dałem pieniądze.
Po dwóch dniach postanowiłem sobie zrobić spacer do sklepu i po drodze zaszedłem na stację benzynową sprawdzić, ile rzeczywiście alkohol ten kosztował. Okazało się, że od pięciu do dziesięciu euro mniej, niż skroili ode mnie moi rodacy.
Oszukali mnie maksymalnie na dziesięć euro. Gdyby to zrobili na kwotę kilku tysięcy euro, może bym zrozumiał, ale na tyle!? Tego pojąć nie mogłem. Poza tym oszukali mnie ci, z którymi mieszkałem i pracowałem. Poczułem niesmak.
W takich sytuacjach najważniejsze to nie brać sobie zbyt mocno do głowy tego, co cię spotyka ze strony twoich rodaków na obczyźnie, powiedziałem sobie i spokojnie ruszyłem w drogę powrotną do domu.

Zauważyłem, że szefowa mnie unika, jakby bała się, że zapytam o to, dlaczego już na początku marca jadę do domu.
I tak to zrobię!

Gdy pracuję z chłopakami, to praktycznie do nikogo nie odzywam się.
Po pracy też jakby mnie unikano.
Mam wrażenie, jakby nikt ze mną nie chciał rozmawiać. Odnoszę też wrażenie, że chłopaki jakby bali się, że ja mogę odezwać się do nich. Niepotrzebnie! Nie mam na to najmniejszej ochoty. Jeszcze tych kilka dni wytrzymam nawet w ciemnicy, a cóż dopiero mówić o wytrzymaniu bez kiepskiej jakości konwersacji.

Jeden ze współlokatorów właśnie siorbie kapustę, którą gotował przez kilka ostatnich godzin, a o której mówił co najmniej od tygodnia.

Dzisiaj po pracy nie zdążyłem wziąć prysznica. Chłopaki tak się spieszyli na zakupy.
Jeszcze będziesz miał czas na prysznic, krzyknął jeden z nich i wybiegł z domu.
Nie miałem nic do jedzenia, więc cóż było robić? Pobiegłem za nim.
Myślałem, że prysznic przed wyjściem do ludzi jest podstawą, ale widocznie myliłem się.

Coraz bardziej odczuwam niechęć szefostwa do mojej osoby.
Widocznie nieźle sobie nagrabiłem u nich tym dopominaniem się o dostęp do sieci internetowej.
Poza tym mam wrażenie, że dla nich najlepiej jest, gdy Polacy są głupi, a już z pewnością głupsi od nich i wzajemnie sobie nieprzychylni. Wtedy łatwo im rozkazywać i manipulować nimi.

Wytrzymam! Zobaczę jeszcze, co będzie przez tych kilka dni.

Dobija mnie też tutejszy rozkład dnia pracowników. Przede wszystkim praca. Później szybko coś wypić, chyba żeby zapomnieć. Najeść się do bólu, najlepiej tak bardzo, że przez następne pół godziny człowiek nie może ruszyć się z miejsca. Wtedy właśnie jest czas na oglądanie telewizji, najczęściej w języku, którego nawet podstaw nie rozumie się.
Później, po tak twórczym odpoczynku, można pomyśleć o wyskoku do miasta, żeby zgarnąć jakieś graty niepotrzebne miejscowym i składowane przez nich w określonym miejscu. Polakowi przecież wszystko się przyda.
Powrót najpóźniej przed północą, wejść cichutko, żeby nikt nie słyszał i szybko spać, ponieważ rano trzeba wstać do pracy.
Codziennie to samo. Codziennie tak samo.
Oczywiście nie uczestniczę w tej codzienności, ale i w moim rozkładzie dnia jest tyle sztampy i monotonii, że szkoda o tym pisać.
Nie wiem czy dobrze myślę, ale właśnie myślę, że chyba jest dobrze, że zbliża się czas mojego wyjazdu stąd. Nawet nie czuję pretensji do szefowej, że skróciła mój pobyt tutaj. Zresztą, może ta praca była rzeczywiście ustawiona na sześć tygodni, tylko znajomek wprowadzał mnie w błąd z tymi sześcioma miesiącami, aby ewentualnie na zapasa wyciągnąć ode mnie większy haracz za załatwienie tejże pracy?
Za jakiś czas może okazać się, że skrócenie mojego pobytu tutaj, to w istocie skrócenie mojej drogi przez moją tutejszą mękę!

Dzisiejszy temat dnia podczas oglądania telewizji?
Celibat księży katolickich.
Wnioski?
Jeden z mieszkańców stwierdził kategorycznie, że księża katoliccy powinni żyć w normalnych związkach małżeńskich, pobierać pensję i… spierdalać!
Muszę przyznać, że najbardziej zapadła mi w pamięć pointa tej wypowiedzi.

Jeszcze wpis albo dwa i niemiecka emigracja stanie się dla mnie tylko mglistym wspomnieniem. To dobrze, bo przez to pisanie wydaje mi się, że ciągle tam tkwię, a przecież tkwię w zupełnie innej bajce.
Lepszej?
Oto jest pytanie!
Na pewno innej!
A jakiej, to jeszcze się okaże!
Tutaj też się dzieją cuda i dziwy,
    głównie za sprawą moich rodaków!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...