10 listopada 2016

Prawdę mówiąc...

Zapiski z emigracji [20]
Prawdę mówiąc, to nie wiem, po co i dla kogo numeruję poszczególne zapiski emigracji, skoro od jakiegoś czasu wszystkie wpisy na blogu są wrzucane na emigracji, ale nie wszystkie takim podtytułem okraszam?
Zatem dzisiaj ostatni raz używam tegoż podtytułu i po prostu piszę.
Pisanie jest dla mnie ucieczką, a zarazem realizacją siebie w moim świecie wewnętrznym. To sposób na wypieranie tego, czego nie mógłbym znieść, nie mogąc pisać. Podczas pisania, choć na chwilę mogę wyłączyć się z tego codziennego kołowrotu lęków , niechcianego towarzystwa i niepewności.
Wiem, że wielu, a może nawet zdecydowana większość twierdzi, że robi to, co robi, z myślą o innych i dla innych, a siebie wymienia gdzieś tam na szarym końcu albo wcale nie wymienia.
Ja nie będę karmił Was takimi komunałami. Piszę przede wszystkim dla siebie i z troski o swoje zdrowie psychiczne oraz równowagę duchową.
Co by zatem było, gdybym nie miał ani jednego Odbiorcy mojego bloga? Nie obraźcie się, ale pisałbym dalej. To mój najlepszy sposób na ratowanie się przed obłędem.
No i ta wielka niewiadoma, przesiąknięta nadzieją, że z tego pisania może kiedyś coś wyjdzie!
Rozpiszę się dzisiaj do bólu, ponieważ nie chcę już wracać do wspomnień z niedawnego pobytu w Niemczech. Skończę to zatem teraz i będę miała czas na Anglię. Zatem dzisiaj dwa wpisy i koniec z tamtym rozdziałem mojego emigracyjnego życia.
Not to czas na pierwszy z dwóch ostatnich wspomnianych wpisów.
W sobotę, 23 lutego bieżącego roku zapisałem:
Jeśli wszystko dobrze pójdzie, w poniedziałek wieczorem nie będzie mnie już tutaj. Jeszcze tylko niespełna tydzień i tutejszy pobyt stanie się wspomnieniem.
Na samą myśl o tym, uśmiecham się do siebie!
Zauważam, że nie wytrzymuję nerwowo. W sobotę syn szefostwa zaplanował jakieś tam prace. Zdenerwował się na mnie za coś tam. Rzuciłem więc ciuchami roboczymi o ziemię i powiedziałem, że robię sobie wolne, jak inni Niemcy, którzy mają wolną sobotę. Poszedłem do pokoju i zacząłem sobie układać plan na wolny dzień.
Chłopaki byli bardzo zadowoleni. Praca zaplanowana do południe przeciągnęła im się o jakieś trzy godziny. Mieli zatem więcej godzin i cieszyli się z tego niezmiernie.
Wczoraj natomiast oma (babcia - matka szefowej, a szefa teściowa) przy innych pracownikach, w tym przy Niemcach, opowiadała na cały głos jednej z Polek (po niemiecku), jak to odkurzałem jej odkurzaczem niedopałki papierosów.
Ciekawe! Może miałem niedopałki zjeść. Poza tym odkurzacz, którym to robiłem, jest takim gratem, że nawet w chlewie nie powinien być używany.
Oma wyrażała też głośno i publicznie przypuszczenia, że musiałem w piątek nieźle się zabawić, ponieważ nie chciałem pracować.
Zauważam, że to dla nich novum – ktoś z pracowników odmawia pracy w dzień wolny od pracy; ktoś z pracowników nie zachowuje się jak niewolnik, ktoś z pracowników nie biegnie, aby wypełnić ich kolejną zachciankę.
Mam gdzieś ich zachcianki! Jeszcze niespełna tydzień i będzie tu po mnie pozamiatane.
Tymczasem wszyscy Polacy mieszkający u omy (babci), żyją prawdziwie jak niewolnicy albo więźniowie – zamykać okna, ponieważ oma to sprawdzi; gasić światło, gdyż oma tak nakazała; zakręcać kaloryfery przed wyjściem do pracy, gdy oma to sprawdzi i z pewnością zdenerwuje się…
Wszyscy robią wszystko pod dyktando albo na rozkaz. Nie zauważają, że za pobyt tutaj płacą ponad cztery euro dziennie. Płacą, ale nie korzystają z żadnych praw, tylko wypełniają żądania gospodarzy. Ciekawe rozwiązanie!

Czas spędzony tutaj pod wieloma względami mógłbym uważać za stracony – praktycznie nie mam dostępu do Internetu, mam opóźnienie w ostatniej redakcji kolejnej książki przed jej internetowym wydaniem (Wydawnictwo domaga się ode mnie życiorysu, ale jak mam im wysłać życiorys, skoro nie mam dostępu do sieci?)…
Mógłbym jeszcze podać kilka przykładów, ale nie ma sensu, gdyż ja nigdy nie uważam, że gdzieś tam albo przez kogoś tam straciłem czas. Zawsze szukam plusów w czasie, który przeminął.
Plusem mojego pobytu tutaj na pewno jest nowe doświadczenie emigracyjnej rzeczywistości i fakt, że wytrzymałem, ponieważ przed przyjazdem miałem obawy, że nie podołam wyzwaniu.

Kilka dni temu powiedziałem chłopakom, że jest zgoda w wydawnictwie, aby wydać kolejną moją książkę. Nie zapytali, o czym jest książka, tylko ile za to dostanę pieniędzy. Uśmiechnąłem się i powiedziałem, że ta kwestia nie została jeszcze dogadana pomiędzy stronami.
No i proszę – staję się kłamcą, jak inni tutaj!

Gdy pracuję z Niemcami, zauważam, że pracują cały czas, ale nikt się nie spieszy i nikt nikogo nie pogania. Polacy natomiast sami siebie nieustannie poganiają. Sami z siebie robią pracowników II kategorii. Nawet ci zatrudnieni na stałe. Jeśli masz chwilę wytchnienia między jedną, a drugą czynnością, od razu podbiega do ciebie Polak i dobrze radzi, abyś, broń Boże, nie stał, tylko coś robił, bo szefostwo obserwuje!
Jeden z Polaczków w robocie wszystkich by gonił. Najchętniej tych, którzy z nim jawnie nie trzymają, czyli nie kadzą facetowi na każdym kroku. Czepia się mnie dosyć często. Nawet wtedy, gdy sam się opieprza. A kiedy mówię, że robię to samo, co on, denerwuje się i coś tam wykrzykuje, ale w końcu odpuszcza.
To prawdziwe, jak w znanym dowcipie o piekle – Polaków nikt nie musi pilnować. Oni sami siebie doskonale pilnują i nikt nie ucieknie.
Smutne, że na obczyźnie największym wrogiem Polaka jest właśnie Polak!
Tutaj koniecznie trzeba kogoś codziennie obarczyć winą za jakieś tam przewinienie. Trzeba to robić nawet wtedy, gdy nikogo ze zwierzchników nie ma. Może po to, aby nie wyjść z wprawy!
Jako nacja jesteśmy niesamowici! Co sprawia, że tacy właśnie jesteśmy? Brak wykształcenia? Głupota? Charakter narodowy?
[Zauważyłem to w Niemczech i zauważam w Anglii. Jest to zatem zjawisko powtarzalne, a zatem powszechne.]
Będę się z tego leczył – zgodnie z zasadą – tak długo, jak będę na emigracji!

W środę, 24 lutego bieżącego roku zapisałem:
Dzisiaj pracowałem pół godziny od godziny 8.00 do 8.30.
Miałem pójść na godzinę 8.00 i poszedłem. Chłopaki natomiast po cichutku, w tajemnicy przede mną, poszli na godzinę 730. Niesamowite! Jestem pod coraz większym wrażeniem ich podłości i zabierania mi każdej minuty pracy.
Gdy około 8.30 powiedziałem koledze, żeby zapytał syna szefa, co mam robić, dowiedziałem się, że nic. Zauważyłem, jak niektórzy uśmiechają się na taką wiadomość.
Przebrałem się więc i wyszedłem.
Zabrałem ze sobą polar, żeby go wyprać przed drogą do domu.
W pokoju przebrałem i poszedłem spokojnie do sklepu. Po drodze odmawiałem Różaniec. Modliłem się między innymi o to, aby nie czuć w sercu nienawiści.
Takie chwile naprawdę uczą człowieka kochać nieprzyjaciół.
Oczywiście targały mną sprzeczne uczucia, ale modlitwa pomogła.
Wróciłem ze sklepu i siadłem do pisania.
Obiecałem sobie dzisiaj, że zabiorę stąd wszystko, co do mnie należy. Nawet cebulę i czosnek, jeśli nie zdążę ich zjeść.

Chłopaki wrócili chyba po godzinie 14. Mieli jeszcze iść do pracy, ale nie mogli się doczekać syna szefa, więc postanowili gdzieś tam sobie pojechać.
Po ich wyjeździe syn szefa zjawił się i szukał jednego z nich.
Gdy moi współlokatorzy wrócili, powiedziałem X, że Y go szukał. Pobiegł szybko na dół, żeby sprawdzić, o co chodziło.
Dzięki temu z pewnością X złapie jeszcze kilka godzin pracy.
Po tym zdarzeniu jakąś wewnętrzną radość, że nie odpłaciłem tym samy, co oni robią mi praktycznie na każdym kroku. Niech wiedzą, że można inaczej.

Cieszę się, że już za tydzień, być może o tej porze, będę już w domu.
Oby tylko wszystko poszło, jak trzeba.

Zgodnie z zapisem w tytule posta, czyli prawdę mówiąc, nie musicie czytać tych bzdur o minionej niemieckiej emigracji małego człowieka. Chyba, że dostrzegacie w tym analogię do swojej sytuacji na obczyźnie.
Jestem przepełniony smutkiem,
wspominając tamte chwile!


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...