Zapiski
z emigracji [20]
Prawdę mówiąc, to nie
wiem, po co i dla kogo numeruję poszczególne zapiski emigracji, skoro od
jakiegoś czasu wszystkie wpisy na blogu są wrzucane na emigracji, ale nie
wszystkie takim podtytułem okraszam?
Zatem dzisiaj ostatni
raz używam tegoż podtytułu i po prostu piszę.
Pisanie jest dla mnie
ucieczką, a zarazem realizacją siebie w moim świecie wewnętrznym. To sposób na
wypieranie tego, czego nie mógłbym znieść, nie mogąc pisać. Podczas pisania,
choć na chwilę mogę wyłączyć się z tego codziennego kołowrotu lęków ,
niechcianego towarzystwa i niepewności.
Wiem, że wielu, a może
nawet zdecydowana większość twierdzi, że robi to, co robi, z myślą o innych i
dla innych, a siebie wymienia gdzieś tam na szarym końcu albo wcale nie
wymienia.
Ja nie będę karmił Was
takimi komunałami. Piszę przede wszystkim dla siebie i z troski o swoje zdrowie
psychiczne oraz równowagę duchową.
Co by zatem było,
gdybym nie miał ani jednego Odbiorcy mojego bloga? Nie obraźcie się, ale
pisałbym dalej. To mój najlepszy sposób na ratowanie się przed obłędem.
No i ta wielka
niewiadoma, przesiąknięta nadzieją, że z tego pisania może kiedyś coś wyjdzie!
Rozpiszę się dzisiaj do
bólu, ponieważ nie chcę już wracać do wspomnień z niedawnego pobytu w
Niemczech. Skończę to zatem teraz i będę miała czas na Anglię. Zatem dzisiaj dwa
wpisy i koniec z tamtym rozdziałem mojego emigracyjnego życia.
Not to czas na pierwszy
z dwóch ostatnich wspomnianych wpisów.
W sobotę, 23 lutego
bieżącego roku zapisałem:
Jeśli wszystko dobrze
pójdzie, w poniedziałek wieczorem nie będzie mnie już tutaj. Jeszcze tylko
niespełna tydzień i tutejszy pobyt stanie się wspomnieniem.
Na samą myśl o tym,
uśmiecham się do siebie!
Zauważam, że nie
wytrzymuję nerwowo. W sobotę syn szefostwa zaplanował jakieś tam prace.
Zdenerwował się na mnie za coś tam. Rzuciłem więc ciuchami roboczymi o ziemię i
powiedziałem, że robię sobie wolne, jak inni Niemcy, którzy mają wolną sobotę.
Poszedłem do pokoju i zacząłem sobie układać plan na wolny dzień.
Chłopaki byli bardzo
zadowoleni. Praca zaplanowana do południe przeciągnęła im się o jakieś trzy
godziny. Mieli zatem więcej godzin i cieszyli się z tego niezmiernie.
Wczoraj natomiast oma (babcia - matka szefowej, a szefa teściowa) przy innych pracownikach, w tym przy Niemcach, opowiadała na cały głos
jednej z Polek (po niemiecku), jak to odkurzałem jej odkurzaczem niedopałki
papierosów.
Ciekawe! Może miałem
niedopałki zjeść. Poza tym odkurzacz, którym to robiłem, jest takim gratem, że
nawet w chlewie nie powinien być używany.
Oma wyrażała
też głośno i publicznie przypuszczenia, że musiałem w piątek nieźle się
zabawić, ponieważ nie chciałem pracować.
Zauważam, że to dla
nich novum – ktoś z pracowników odmawia pracy w dzień wolny od pracy; ktoś z
pracowników nie zachowuje się jak niewolnik, ktoś z pracowników nie biegnie,
aby wypełnić ich kolejną zachciankę.
Mam gdzieś ich
zachcianki! Jeszcze niespełna tydzień i będzie tu po mnie pozamiatane.
Tymczasem wszyscy
Polacy mieszkający u omy (babci), żyją prawdziwie jak niewolnicy albo więźniowie –
zamykać okna, ponieważ oma to sprawdzi; gasić światło, gdyż oma tak nakazała;
zakręcać kaloryfery przed wyjściem do pracy, gdy oma to sprawdzi i z pewnością
zdenerwuje się…
Wszyscy robią wszystko
pod dyktando albo na rozkaz. Nie zauważają, że za pobyt tutaj płacą ponad
cztery euro dziennie. Płacą, ale nie korzystają z żadnych praw, tylko
wypełniają żądania gospodarzy. Ciekawe rozwiązanie!
Czas spędzony tutaj pod
wieloma względami mógłbym uważać za stracony – praktycznie nie mam dostępu do Internetu,
mam opóźnienie w ostatniej redakcji kolejnej książki przed jej internetowym
wydaniem (Wydawnictwo domaga się ode mnie życiorysu, ale jak mam im wysłać
życiorys, skoro nie mam dostępu do sieci?)…
Mógłbym jeszcze podać
kilka przykładów, ale nie ma sensu, gdyż ja nigdy nie uważam, że gdzieś tam
albo przez kogoś tam straciłem czas. Zawsze szukam plusów w czasie, który
przeminął.
Plusem mojego pobytu
tutaj na pewno jest nowe doświadczenie emigracyjnej rzeczywistości i fakt, że
wytrzymałem, ponieważ przed przyjazdem miałem obawy, że nie podołam wyzwaniu.
Kilka dni temu
powiedziałem chłopakom, że jest zgoda w wydawnictwie, aby wydać kolejną moją
książkę. Nie zapytali, o czym jest książka, tylko ile za to dostanę pieniędzy.
Uśmiechnąłem się i powiedziałem, że ta kwestia nie została jeszcze dogadana
pomiędzy stronami.
No i proszę – staję się
kłamcą, jak inni tutaj!
Gdy pracuję z Niemcami,
zauważam, że pracują cały czas, ale nikt się nie spieszy i nikt nikogo nie
pogania. Polacy natomiast sami siebie nieustannie poganiają. Sami z siebie
robią pracowników II kategorii. Nawet ci zatrudnieni na stałe. Jeśli masz
chwilę wytchnienia między jedną, a drugą czynnością, od razu podbiega do ciebie
Polak i dobrze radzi, abyś, broń Boże, nie stał, tylko coś robił, bo szefostwo
obserwuje!
Jeden z Polaczków w
robocie wszystkich by gonił. Najchętniej tych, którzy z nim jawnie nie
trzymają, czyli nie kadzą facetowi na każdym kroku. Czepia się mnie dosyć
często. Nawet wtedy, gdy sam się opieprza. A kiedy mówię, że robię to samo, co
on, denerwuje się i coś tam wykrzykuje, ale w końcu odpuszcza.
To prawdziwe, jak w znanym
dowcipie o piekle – Polaków nikt nie musi pilnować. Oni sami siebie doskonale
pilnują i nikt nie ucieknie.
Smutne, że na obczyźnie
największym wrogiem Polaka jest właśnie Polak!
Tutaj koniecznie trzeba
kogoś codziennie obarczyć winą za jakieś tam przewinienie. Trzeba to robić
nawet wtedy, gdy nikogo ze zwierzchników nie ma. Może po to, aby nie wyjść z wprawy!
Jako nacja jesteśmy
niesamowici! Co sprawia, że tacy właśnie jesteśmy? Brak wykształcenia? Głupota?
Charakter narodowy?
[Zauważyłem to w Niemczech
i zauważam w Anglii. Jest to zatem zjawisko powtarzalne, a zatem powszechne.]
Będę się z tego leczył –
zgodnie z zasadą – tak długo, jak będę na emigracji!
W środę, 24 lutego bieżącego
roku zapisałem:
Dzisiaj pracowałem pół
godziny od godziny 8.00 do 8.30.
Miałem pójść na godzinę
8.00 i poszedłem. Chłopaki natomiast po cichutku, w tajemnicy przede mną,
poszli na godzinę 730. Niesamowite! Jestem pod coraz większym
wrażeniem ich podłości i zabierania mi każdej minuty pracy.
Gdy około 8.30
powiedziałem koledze, żeby zapytał syna szefa, co mam robić, dowiedziałem się,
że nic. Zauważyłem, jak niektórzy uśmiechają się na taką wiadomość.
Przebrałem się więc i
wyszedłem.
Zabrałem ze sobą polar,
żeby go wyprać przed drogą do domu.
W pokoju przebrałem i
poszedłem spokojnie do sklepu. Po drodze odmawiałem Różaniec. Modliłem się
między innymi o to, aby nie czuć w sercu nienawiści.
Takie chwile naprawdę
uczą człowieka kochać nieprzyjaciół.
Oczywiście targały mną
sprzeczne uczucia, ale modlitwa pomogła.
Wróciłem ze sklepu i
siadłem do pisania.
Obiecałem sobie dzisiaj,
że zabiorę stąd wszystko, co do mnie należy. Nawet cebulę i czosnek, jeśli nie
zdążę ich zjeść.
Chłopaki wrócili chyba po
godzinie 14. Mieli jeszcze iść do pracy, ale nie mogli się doczekać syna szefa,
więc postanowili gdzieś tam sobie pojechać.
Po ich wyjeździe syn szefa
zjawił się i szukał jednego z nich.
Gdy moi współlokatorzy
wrócili, powiedziałem X, że Y go szukał. Pobiegł szybko na dół, żeby sprawdzić,
o co chodziło.
Dzięki temu z pewnością
X złapie jeszcze kilka godzin pracy.
Po tym zdarzeniu jakąś
wewnętrzną radość, że nie odpłaciłem tym samy, co oni robią mi praktycznie na każdym
kroku. Niech wiedzą, że można inaczej.
Cieszę się, że już za
tydzień, być może o tej porze, będę już w domu.
Oby tylko wszystko
poszło, jak trzeba.
Zgodnie z zapisem w tytule
posta, czyli prawdę mówiąc, nie musicie czytać tych bzdur o minionej niemieckiej
emigracji małego człowieka. Chyba, że dostrzegacie w tym analogię do swojej sytuacji
na obczyźnie.
Jestem przepełniony smutkiem, wspominając tamte chwile! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz