Zapiski
z emigracji [19]
Już jestem pewny, że z
niemieckim wątkiem emigracyjnym w tym tygodniu nie zdążę się rozliczyć. W sumie
to nic nie szkodzi, zrobię to na początku następnego tygodnia. Tutaj trzeba
umieć być elastycznym, gdyż wszystko zmienia się w zawrotnym tempie.
A Anglii spokojnie
jeszcze można chodzić w krótkich spodenkach i koszulce na krótki rękaw, albo na ramiączka. Wszystko
to pod warunkiem, że jesteś zahartowany, czyli poniekąd „na zimno” wychowany w wyspiarskim klimacie.
Na chodniku mijają się więc przechodnie ubrani w ciepłe kurtki, czapki i nawet
rękawice z przechodniami ubranymi w krótkie spodenki i koszulki na krótki
rękaw. To norma. Nic, nikogo nie powinno tutaj dziwić i nie dziwi, poza tymi,
którzy, jak ja, przeżywają tutaj swoją pierwszą jesień i przygotowują się do
swojej pierwszej wyspiarskiej zimy.
Ostatnio wyszedłem
wieczorem do bankomatu. Ponieważ dął porywisty wiatr, ubrałem bluzę z kapturem,
kaptur założyłem na głowę i skulony ze wzrokiem wbitym w chodnik (tak jest
czasem bezpieczniej) przemykałem ulicami Ceder i Foxhall.
Wracając od bankomatu,
usłyszałem, że ktoś idzie z naprzeciwka. Podniosłem wzrok i moim oczom ukazała
się około sześćdziesięcioletnia kobieta ubrana w laczki, spódnicę i koszulkę na
ramiączka. Pomykała tak zamaszyście w moim kierunku, że jej długie włosy wiatr
rozwiewał na wszystkie strony.
Zawstydziła mnie, ubranego
niemalże jak na czasy siarczystych mrozów, choć krótkie spodenki ratowały mnie
jeszcze przed zawstydzeniem zupełnym.
Z reguły staram się
chodzić po Nottingham lekko ubrany, żeby się hartować. Do tego pracuję w
temperaturze od 5 do 8°C, czyli można śmiało powiedzieć, że około dziesięć
godzin na dobę, cztery razy w tygodniu przebywam w lodówce i zepsucie mi raczej
nie grozi.
Wszystko to sprawiło,
że zapędziłem się trochę w tym hartowaniu swojego ciała. Wykorzystała to i
zaatakowała mnie opryszczka. Spuchła mi górna warga, jakby dostał plombę na
ulicy.
Zresztą, co tam
opryszczka! To zwykły pryszcz! Po inwazji pluskiew na moje ciało i kilku
uczuleniach, jakie tutaj już przeżyłem, to w sumie niewielka sprawa. Nie
przejmuję się tym, smaruję opryszczkę maścią i cierpliwie czekam, aż mną się
znudzi.
Kolega nie wytrzymał w
nowej pracy. Zadzwonił do mnie i powiedział, że nie jedzie, ma dość i w ogóle
rezygnuje.
Ja jestem w tej chwili
niepewny czy pracuję, ale już zrobiłem kilka kroków, żeby ewentualnie pracować
w innym miejscu. Co będzie, zobaczymy!
*
W Niemczech 19 lutego w
piątek zanotowałem:
Spierdalaj,
kurwo! Szmato! Goebbelsowska świnio!
Taką wiązankę sprzedał
jeden z moim ziomków komuś siedzącemu w samochodzie czy też stojącemu na parkingu.
Dokładnie nie wiem, wiem tylko tyle, że nikt nam drogi nie blokował, a wolnych
miejsc parkingowych było tyle, że samochodem ciężarowym można by zaparkować.
To jest po prostu
obłęd!
Słyszę też często, jak
na Bossa często mówi się „czarnuch”.
Mam tego powoli dosyć i
chyba cieszę się, że za niespełna dwa tygodnie zmykam stąd.
Przedwczoraj otrzymałem
wiadomość z E-bookowa, że wydadzą dwie moje książki Czas i Manowce słów i
milczenia.
Ucieszyłem się, ale
jakoś nie potrafię okazać radości.
Doskwiera mi tęsknota za
rodziną.
Zatem zaczynam się
cieszyć, że jeszcze krótki czas i już będę z nimi.
*
Emigracja angielska
jest o tyle gorsza, że towarzyszy jej nieustanna obawa o zdobycie, a następnie
utrzymanie pracy, którą tutaj, naprawdę można stracić z dnia na dzień bez żadnych
powodów. Po prostu agencja pracy informuje człowieka, że w chwili obecnej nie
mogą zapewnić mu pracy i delikwent taki zostaje, jak to moi rodacy tutaj często określają
„w czarnej dupie”.
Trzeba więc nieustannie mieć coś w zanadrzu do roboty, bo w innym przypadku można bardzo
szybko popłynąć.
W Niemczech było o tyle
lepiej, że jeśli jechałeś do pracy, to miałeś pracę i kwaterę załatwioną
poniekąd odgórnie (oczywiście nie wszędzie) i nie towarzyszyły tamtejszemu
pobytowi lęki spowodowane niepewnością zatrudnienia.
Nie ma jednak co narzekać.
Nikt mnie przecież tutaj siłą nie ciągnął i nikt mnie tutaj na siłę nie trzyma.
Zatem radzę sobie, jak mogę.
Opryszczka całkiem dobrze
się ma, ale to też do czasu!
Przeminie, jak wszystko
na tym świecie!
Drzewa, które widzicie na zdjęciach, to owoce angielskiej ziemi. Muszę przyznać, że lasy są tutaj równie piękne, jak w Polsce, ale w większości z nich ma się wrażenie, jakby nikt nie ingerował w ich rozwój i bardziej przypominają polskie lasy z obszarów chronionych, niż lasy sadzone dla pozyskiwania drewna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz