14 lipca 2016

Zapiski z emigracji [1]

Kilka dni temu wyjechałem z domu, aby rozpocząć nowe życie i odnaleźć siebie sprzed samorządowej przygody.
Poznałem ludzi, że którymi mam mieszkać. Nie wiem, jak będzie z pracą, ale jestem dobrej myśli, ponieważ wszyscy mnie zapewniają, że w poniedziałek ruszamy ostro z kopyta.
Uwierzę, gdy zobaczę i poczuję to na własnej skórze!
Już na samym początku uderzyła mnie ogromna liczba wulgaryzmów. Tutaj dosłownie co drugie słowo się klnie, często bez powodu, ot tak, żeby nabrać powietrza przed kolejnym wyrazem czy zdaniem.
W ciągu dwóch pierwszych dni zauważyłem, że tutaj wszystko podporządkowane jest mamonie. Ludzie rozmawiają tylko o pieniądzach, które zarobili i które chcieliby zarobić. Poza pieniędzmi i posiadania ich w jak największej ilości nikt nie ma innych planów.
Mam dziwne wrażenie, że ludzie wyjeżdżają tu nie po to, aby zrealizować siebie czy też jakiś plan, osiągnąć jakiś tam cel, tylko żeby jak najwięcej wyrwać kasy.
Rażą mnie niewybredne żarty i jakaś dziwna skłonność do tego, aby poniżyć tych, których nie lubimy.
Znam to doskonale z kraju, ale tutaj wydaje się to być spotęgowane do jakichś monstrualnych rozmiarów. Tak to wygląda, jakby każdy chciał z kogoś innego się naśmiewać, a przy tym nie dopuszcza myśli o tym, że sam może być obiektem kpin.

Pierwszy dzień w pracy minął mi na uczeniu się tego, co mam robić, obserwowaniu i słuchaniu Polaków.
Polacy sami siebie ciągle poganiają. Straszą się przy tym, że szef będzie z pewnością niezadowolony. Trzeba zatem pracować szybciej i szybciej. Obłęd!
Strasznie się bałem, że nie wytrzymam i jak się w ogóle w pracy znajdę. Pracowaliśmy tylko do godziny 1455, odliczając godzinną przerwę, to niespełna 7 godzin. Dość dobrze to zniosłem.
Wdrażam plan zrzucenia kilku zbędnych kilogramów, które złapałem przez stres i niepotrzebną nerwówkę w kraju.
Jeden ze współlokatorów zakomunikował mi, że na „suchym” jedzeniu długo nie pociągnę.
Ja mu na to, że chcę schudnąć. Po za tym powiedziałem, że zwierzęta z reguły jedzą „suche” pożywienie i mają się często lepiej niż ludzie. Zatem nie ma co na zapas się martwić.
Popatrzył na mnie z politowaniem.

Nowy znajomy wypił około 10 piw, a przy tym gadał, gadał i gadał. Po popołudniu cieszyłem się, że trochę popiszę w spokoju albo poczytam, ale on gadał od 16 do 21, aż poprosiłem, że muszę napisać posta.
Skupiłem się na pisaniu. Zasnął około godziny 22.
Inni się z niego naśmiewają, ale to szczery i bardzo dobry chłopak, choć bez wątpienia ma spore problemy emocjonalne.
Ciągłe wulgaryzmy i dogryzanie sobie zmęczyły mnie dzisiaj bardziej niż praca.
Kładę się spać z myślą o jutrzejszej pracy i kolejnych doświadczeniach z moimi rodakami za granicami kraju.
Nie słuchajcie zapewnień, że będzie fajnie.
Jeśli sami o to nie zadbacie, nikt za Was tego nie zrobi!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...