Dzisiaj w pracy było
trochę gorzej niż ostatnio. Dziwię się moim rodakom, którzy sami sobie
dokuczają i gonią się nawzajem do pracy.
Mówię do znajomego: Nie
bierz po dwa pojemniki (czegoś tam), to my czekamy na odbiór, a nie oni na nas.
Nie pomogło. Musieliśmy
zrobić jak najszybciej to, co było do zrobienia, a później znajomy pobiegł
pytać, co robić dalej.
W pewnym momencie zaproponowano
mi, abym porządkował pewne rzeczy odwrotnie niż nakazuje logika, czyli „pod górę”.
Tłumaczę, że tak, jak ja to robię, jest łatwiej i szybciej. Powiedziałem to
dość dobitnie i robiłem swoje. Nie wiem czy dotarło?
Mam wrażenie, że szef
nie wymaga od nas tyle, co my sami od siebie. Mało, chcemy zmusić siebie
nawzajem do robienia głupich posunięć!
*
Poznałem Bossa. Facet
ma 62 lata, a wygląda na 50. Pochodzi ze Sri Lanki. Dogaduję się z nim łamaną
angielszczyzną.
Po polsku potrafi kląć
równie dobrze jak moi rodacy. Nie wiem tylko czy rozumie to, co mówi. Czuję, że
gdyby rozumiał sens tych słów, unikałby takiego słownictwa. Facet pracuje
spokojnie, nie generuje żadnej nerwowości. Step by step! Fajnie byłoby pracować
z takimi ludźmi. Więcej byśmy zrobili, niż robimy, kiedy słychać polski głos
dezaprobaty i ciągłe poganianie siebie nawzajem.
*
Podczas przerwy znów słyszę
od znajomego, że długo nie pociągnę na „suchym”.
Odpowiadam, że chińskie
zupki nie są zdrowsze od suchego jedzenia.
Ale to ciepłe jedzenie,
pada w odpowiedzi.
Tu nie ma tłumaczenia.
Tu każdy jest
najmądrzejszy.
Może w związku z moją
uwagą co do chińskich zupek pracowałem dzisiaj tylko do przerwy, czyli do 1230.
Po przerwie do pracy poszedł tylko Karol uważający się za naszego przełożonego.
Kiedy wrócił i wszyscy wybierali się na zakupy, usłyszałem, że nie jadę, bo się
odchudzam.
Złośliwe słowa padły w
sąsiednim pokoju, ale na tyle głośno, abym je usłyszał.
*
Tu nie wolno być innym.
Trzeba koniecznie robić to, co inni.
Podczas przerwy
śniadaniowej Karol powiedział, że pewnie po przerwie pójdziemy pakować kartony.
Ponieważ nie wiedziałem
na czym to pakowanie polega, zapytałem, co to za robota, a on mi na to: Nigdy
nie pakowałeś kartonów?
Nie! odpowiedziałem.
Kiedy wyszedł,
dowiedziałem się od Piotra, że to nie chodzi o żadne pakowanie, tylko o
składanie kartonów, czyli ich robienie. To tak, jakby ktoś składał kopertę z
szablony z naciętymi liniami.
Co to ma wspólnego z
pakowaniem kartonów?
*
Tkwię w dziwnej bajce.
Właściciele
gospodarstwa wydają się być normalni i mniej wymagający w stosunku do nas niż
my w stosunku do samych siebie.
Nie pojechałem na
zakupy po kąśliwej uwadze, na pewno rzuconej specjalnie na tyle głośno, abym ją
usłyszał. Piotr ma mi kupić sałatkę i mleko. Jutro z rana zrobię sobie śniadanie,
ale wstanę raniej, żeby nikt tego nie widział.
Gdy Piotr zapytał, co
mam w pojemnikach, powiedziałem, że naturalne płatki owsiane.
Nic nie odpowiedział.
Widziałem jego zakłopotanie. Tu koniecznie trzeba jeść to, co wszyscy, a
najlepiej jeść to, co je Karol.
*
Dużo wulgaryzmów, jak
dużo wulgaryzmów i jak mało szacunku do drugiego człowieka. Za to jakie
wyczulenie na punkcie własnej godności.
To dopiero początek.
Może będzie lepiej.
*
Piotr dzisiaj z rana
dowiedział się od szefa, że już nie pracuje. Miał skończyć pracę w piątek i
jest trochę zdezorientowany.
Tutaj, jak się jednak
okazuje, to normalność.
Mam przeczucie, że
Piotra „zdjęto” z pracy dlatego, że ja dojechałem.
Nie wypowiedziałem tego
głośno. Pewnie by mnie wyśmiano.
Nikt nie zapytał
Piotra, co będzie robił przez kilka dni, zanim będzie mógł stad wyjechać.
Trochę wieczorem
pogadaliśmy i widziałem, że chłopakowi jest przykro, że szef tak go potraktował
po kilku miesiącach jego ciężkiej pracy.
Nie wiedziałem, co mu
powiedzieć. Zresztą, co można powiedzieć w takich chwilach?
*
We czwartek miałem
dość.
Czepiano się mnie w
pracy, a kiedy pojechaliśmy na zakupy, kolega warknął w pewnym momencie, żebym
nie wysiadał z jego samochodu. Poczułem się głupio i pomyślałem, jacy jesteśmy
straszni dla siebie. Jak bardzo chcemy wszystkim udowodnić, że są od nas
zależni.
Mało, przecież ja z swój
przejazd na zakupy zapłaciłem, dlatego wysiadłem spokojnie i zrobiłem swoje.
Nie rozumiem, o co w
tym wszystkim chodzi.
Po powrocie do domu
wszystko wróciło do normy. Karol nawet coś tam wspomniał o tym, że jest
nerwowy. Jednak coś tam we mnie zostało, co nakazuje mi szybko łapać podstawy obcego
języka i próbować stać się niezależnym. Zwłaszcza od Polaków!
*
Do sklepu jest około
pół godziny marszu. Zatem niezły kawałek drogi, ale myślę, że wyjdzie mi to na
zdrowie, jeśli dwa razy w tygodniu przejdę się i zrobię sobie zakupy.
Kolega pobiera od
każdego 10 euro za tydzień za to, że wozi nas na zakupy.
Jeszcze nie teraz, ale
za jakiś czas podziękuję za ten układ.
*
Wczoraj w pracy znów
jakiś dziwny pośpiech, nerwówka.
Rzekomy przywódca
rodaków nakazał mi wyrzucać, jego zdaniem, wybrakowany towar. Po chwili
przyszedł jego poplecznik i powiedział, że popełniam wielki błąd, ponieważ to
jest właśnie dobry towar.
Stwierdziłem, aby poszedł
do swojego „szefa” i zapytał, co tamten mi powiedział i niech się zdecydują, kto
ma rację.
Nie wrócił!
Każdy rządzi od siebie.
Zero organizacji. Za to nerwowości i pogoni cała masa.
*
Wydaje mi się, że Polacy
tutaj nie tyle skupiają się na pracy, co na tym, aby nie podpaść szefowi i koniecznie
zadowolić go.
W środę, czwartek i
piątek pracowałem na hali z kobietami. Tam zupełnie inna atmosfera, wszyscy pracowali
normalnie, nikt nikogo nie poganiał. Dzienne zamówienie zostało wykonane szybko
i sprawnie.
Pracowała z nami szefowa.
Widać, że zna robotę i nikogo nie ruga, nie pogania. Wymaga tylko tyle, aby
inni pracowali tak, jak ona.
*
Powoli uczę się pracy.
Staram się też uczyć podstawowych zwrotów w obcym mi języku, żeby nie być do
końca kaleką w tym miejscu.
*
Dzisiaj poszedłem sobie
na spacer. Jest niedziela. Myślałem, że jak w Polsce markety są tutaj w
niedzielę otwarte, a jednak…
Nie zrobiłem zatem
zakupów, ale zaszedłem do kościółka ewangelickiego.
Skromne wnętrze i kilka
osób w środku rozmawiających ze sobą. Wycofałem się dyskretnie.
To była chyba garstka
wiernych rozmawiających z pastorem.
Po południu postanowiłem
iść w przeciwnym kierunku do poprzedniego spaceru. Tam już nie było kościołów.
Mogłem, co najwyżej poznawać styl zabudowy miasta, do którego los mnie rzucił.
Wczoraj rozmawiałem z najbliższymi.
U nich wszystko w porządku. U mnie też, tylko trochę tęsknię, ale dobrze, że
wyrwałem się na chwilę, nawet tę chwilę dla mnie niezbyt dobrą.
Kiedy wracałem dzisiaj
z drugiego spaceru, zrozumiałem, jak bardzo był mi potrzebny wyjazd!
Chyba nie warto wiązać
się z żadnym miejscem i gromadzić w nim dóbr. To zniewala człowieka bardziej
niż więzienie!
PS
Imiona zmieniłem, żeby nikogo
nie urazić.
Kto zechce, ten się rozpozna,
mimo zmienionych imion.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz