20 lipca 2016

Zapiski z emigracji [2]

Dzisiaj w pracy było trochę gorzej niż ostatnio. Dziwię się moim rodakom, którzy sami sobie dokuczają i gonią się nawzajem do pracy.
Mówię do znajomego: Nie bierz po dwa pojemniki (czegoś tam), to my czekamy na odbiór, a nie oni na nas.
Nie pomogło. Musieliśmy zrobić jak najszybciej to, co było do zrobienia, a później znajomy pobiegł pytać, co robić dalej.
W pewnym momencie zaproponowano mi, abym porządkował pewne rzeczy odwrotnie niż nakazuje logika, czyli „pod górę”. Tłumaczę, że tak, jak ja to robię, jest łatwiej i szybciej. Powiedziałem to dość dobitnie i robiłem swoje. Nie wiem czy dotarło?
Mam wrażenie, że szef nie wymaga od nas tyle, co my sami od siebie. Mało, chcemy zmusić siebie nawzajem do robienia głupich posunięć!
*
Poznałem Bossa. Facet ma 62 lata, a wygląda na 50. Pochodzi ze Sri Lanki. Dogaduję się z nim łamaną angielszczyzną.
Po polsku potrafi kląć równie dobrze jak moi rodacy. Nie wiem tylko czy rozumie to, co mówi. Czuję, że gdyby rozumiał sens tych słów, unikałby takiego słownictwa. Facet pracuje spokojnie, nie generuje żadnej nerwowości. Step by step! Fajnie byłoby pracować z takimi ludźmi. Więcej byśmy zrobili, niż robimy, kiedy słychać polski głos dezaprobaty i ciągłe poganianie siebie nawzajem.
*
Podczas przerwy znów słyszę od znajomego, że długo nie pociągnę na „suchym”.
Odpowiadam, że chińskie zupki nie są zdrowsze od suchego jedzenia.
Ale to ciepłe jedzenie, pada w odpowiedzi.
Tu nie ma tłumaczenia.
Tu każdy jest najmądrzejszy.
Może w związku z moją uwagą co do chińskich zupek pracowałem dzisiaj tylko do przerwy, czyli do 1230. Po przerwie do pracy poszedł tylko Karol uważający się za naszego przełożonego. Kiedy wrócił i wszyscy wybierali się na zakupy, usłyszałem, że nie jadę, bo się odchudzam.
Złośliwe słowa padły w sąsiednim pokoju, ale na tyle głośno, abym je usłyszał.
*
Tu nie wolno być innym. Trzeba koniecznie robić to, co inni.
Podczas przerwy śniadaniowej Karol powiedział, że pewnie po przerwie pójdziemy pakować kartony.
Ponieważ nie wiedziałem na czym to pakowanie polega, zapytałem, co to za robota, a on mi na to: Nigdy nie pakowałeś kartonów?
Nie! odpowiedziałem.
Kiedy wyszedł, dowiedziałem się od Piotra, że to nie chodzi o żadne pakowanie, tylko o składanie kartonów, czyli ich robienie. To tak, jakby ktoś składał kopertę z szablony z naciętymi liniami.
Co to ma wspólnego z pakowaniem kartonów?
*
Tkwię w dziwnej bajce.
Właściciele gospodarstwa wydają się być normalni i mniej wymagający w stosunku do nas niż my w stosunku do samych siebie.
Nie pojechałem na zakupy po kąśliwej uwadze, na pewno rzuconej specjalnie na tyle głośno, abym ją usłyszał. Piotr ma mi kupić sałatkę i mleko. Jutro z rana zrobię sobie śniadanie, ale wstanę raniej, żeby nikt tego nie widział.
Gdy Piotr zapytał, co mam w pojemnikach, powiedziałem, że naturalne płatki owsiane.
Nic nie odpowiedział. Widziałem jego zakłopotanie. Tu koniecznie trzeba jeść to, co wszyscy, a najlepiej jeść to, co je Karol.
*
Dużo wulgaryzmów, jak dużo wulgaryzmów i jak mało szacunku do drugiego człowieka. Za to jakie wyczulenie na punkcie własnej godności.
To dopiero początek. Może będzie lepiej.
*
Piotr dzisiaj z rana dowiedział się od szefa, że już nie pracuje. Miał skończyć pracę w piątek i jest trochę zdezorientowany.
Tutaj, jak się jednak okazuje, to normalność.
Mam przeczucie, że Piotra „zdjęto” z pracy dlatego, że ja dojechałem.
Nie wypowiedziałem tego głośno. Pewnie by mnie wyśmiano.
Nikt nie zapytał Piotra, co będzie robił przez kilka dni, zanim będzie mógł stad wyjechać.
Trochę wieczorem pogadaliśmy i widziałem, że chłopakowi jest przykro, że szef tak go potraktował po kilku miesiącach jego ciężkiej pracy.
Nie wiedziałem, co mu powiedzieć. Zresztą, co można powiedzieć w takich chwilach?
*
We czwartek miałem dość.
Czepiano się mnie w pracy, a kiedy pojechaliśmy na zakupy, kolega warknął w pewnym momencie, żebym nie wysiadał z jego samochodu. Poczułem się głupio i pomyślałem, jacy jesteśmy straszni dla siebie. Jak bardzo chcemy wszystkim udowodnić, że są od nas zależni.
Mało, przecież ja z swój przejazd na zakupy zapłaciłem, dlatego wysiadłem spokojnie i zrobiłem swoje.
Nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi.
Po powrocie do domu wszystko wróciło do normy. Karol nawet coś tam wspomniał o tym, że jest nerwowy. Jednak coś tam we mnie zostało, co nakazuje mi szybko łapać podstawy obcego języka i próbować stać się niezależnym. Zwłaszcza od Polaków!
*
Do sklepu jest około pół godziny marszu. Zatem niezły kawałek drogi, ale myślę, że wyjdzie mi to na zdrowie, jeśli dwa razy w tygodniu przejdę się i zrobię sobie zakupy.
Kolega pobiera od każdego 10 euro za tydzień za to, że wozi nas na zakupy.
Jeszcze nie teraz, ale za jakiś czas podziękuję za ten układ.
*
Wczoraj w pracy znów jakiś dziwny pośpiech, nerwówka.
Rzekomy przywódca rodaków nakazał mi wyrzucać, jego zdaniem, wybrakowany towar. Po chwili przyszedł jego poplecznik i powiedział, że popełniam wielki błąd, ponieważ to jest właśnie dobry towar.
Stwierdziłem, aby poszedł do swojego „szefa” i zapytał, co tamten mi powiedział i niech się zdecydują, kto ma rację.
Nie wrócił!
Każdy rządzi od siebie. Zero organizacji. Za to nerwowości i pogoni cała masa.
*
Wydaje mi się, że Polacy tutaj nie tyle skupiają się na pracy, co na tym, aby nie podpaść szefowi i koniecznie zadowolić go.
W środę, czwartek i piątek pracowałem na hali z kobietami. Tam zupełnie inna atmosfera, wszyscy pracowali normalnie, nikt nikogo nie poganiał. Dzienne zamówienie zostało wykonane szybko i sprawnie.
Pracowała z nami szefowa. Widać, że zna robotę i nikogo nie ruga, nie pogania. Wymaga tylko tyle, aby inni pracowali tak, jak ona.
*
Powoli uczę się pracy. Staram się też uczyć podstawowych zwrotów w obcym mi języku, żeby nie być do końca kaleką w tym miejscu.
*
Dzisiaj poszedłem sobie na spacer. Jest niedziela. Myślałem, że jak w Polsce markety są tutaj w niedzielę otwarte, a jednak…
Nie zrobiłem zatem zakupów, ale zaszedłem do kościółka ewangelickiego.
Skromne wnętrze i kilka osób w środku rozmawiających ze sobą. Wycofałem się dyskretnie.
To była chyba garstka wiernych rozmawiających z pastorem.
Po południu postanowiłem iść w przeciwnym kierunku do poprzedniego spaceru. Tam już nie było kościołów. Mogłem, co najwyżej poznawać styl zabudowy miasta, do którego los mnie rzucił.
Wczoraj rozmawiałem z najbliższymi. U nich wszystko w porządku. U mnie też, tylko trochę tęsknię, ale dobrze, że wyrwałem się na chwilę, nawet tę chwilę dla mnie niezbyt dobrą.
Kiedy wracałem dzisiaj z drugiego spaceru, zrozumiałem, jak bardzo był mi potrzebny wyjazd!
Chyba nie warto wiązać się z żadnym miejscem i gromadzić w nim dóbr. To zniewala człowieka bardziej niż więzienie!
PS
Imiona zmieniłem, żeby nikogo nie urazić.
Kto zechce, ten się rozpozna, mimo zmienionych imion.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...