Gdziem był, gdy mnie nie
było?
Życie smakowałem.
A najwięcej to chyba
walczyłem z głupotą, moją oczywiście zwykłą głupotą ludzką. To właśnie ta walka
ze słabościami moimi, z moimi przywarami, wadami, których mam bez liku, a które
mnie czynią niepowtarzalnym stworem.
A może tak dokładniej?
Co mnie zatrzymało,
powstrzymało, zwolniło na kilka dni od surfowania po sieci i przelewania myśli
swoich w klatkach słów z przepaści Mózgu mojego w przepaście Internetu?
Trudno jednoznacznie
odpowiedzieć.
Apatia – ten grzech
okrutny pojawiający się w życiu każdego człowieka w chwilach zwątpienia,
niepewności i słabości ducha?
Lęk – ten potwór
potrafiący zetrzeć w proch najpiękniejszy i najszczerszy nawet śmiech i radość
takową?
Rezygnacja – towarzyszka wierna
wymienionych wyżej?
A może wszystko po trochu
i jeszcze coś tam. Na pewno to „coś tam”, jak choćby jesień zawodząca deszczem
i tymi słońca ucieczkami za czarny woal chmur albo tych chmur ciemnych
jesiennych bezpardonowy atak na słońce i moje myśli skołatane.
Pisałem, pisałem, pisałem,
choć nie publikowałem.
Ja jestem od pisanie
nieźle uzależniony.
Do tego czytałem. Jak ktoś
jest ciekawy, czytałem „Anhellego”. Z Anhellim przemierzałem białe przestrzenie
Sybiru i wyobraźnie swoja ćwiczyłem przy lekturze. Czytałem „Promethidiona” i po
raz któryś z rzędu Norwid mi przypomniał:
Bo nie jest światło, by pod korcem stało,
Ani sól ziemi do przypraw kuchennych,
Bo piękno na to jest, by zachwycało
Do pracy – praca, by się zmartwychwstało.
Może właśnie dlatego znów
wracam do sieci, ale tylko „może”!
Znalazłem też w swoich
książkowych zasobach, co się już zdążyły kurzem pokryć, „Stowarzyszenie
Umarłych Poetów”. Już nawet nie pamiętam, kiedy książkę dostałem w gwiazdkowym
prezencie, co mogło oznaczać, żem rózgi nie dostał wtedy, tylko lekturę tę na scenariuszu
znanego filmu opartą. Oj, wyleżała się ona w przepaściach piwnicy mojej; wyleżała,
zanim ręce moje wyciągnęły się po nią i dotknęły czule; na tyle czule, żeby w
tym pochwyceniu i przeprosiny za zapomnienie, i chęć wielka przeczytania były. No
i zacząłem czytać „Stowarzyszenie…”
Ilu z Was tak ma, że
książek nie czyta, ale je posiada? I te książki leżą później zapomniane albo
stoją na półce jak dekoracja, cierpliwie czekając, aż się pan (-i) zdecyduje łaskawie?
Ja tak mam z niektórymi
książkami, np. „God Father” w oryginale, kupiony ponad 10 lat temu w Londynie, wciąż w czytaniu moim nie został ukończony, choć w polskim przekładzie już kilkakrotnie czytany, a film obejrzany niezliczoną, czytaj: nie liczoną, ilość razy.
Da Bóg, pożyję jeszcze
trochę, to zdążę przeczytać to, co w kolejce czeka na swoje przeze mnie przeczytanie,
a że czasami powtórne albo któreś z kolei, to już inna bajka.
Czytałem też i książki z
polityką związane. Żałuję, że je czytałem, bo to strata czasu, ale ciekawość
ludzka pchnęła mnie do tego i nic nie poradzę. Słabym jest, po stokroć słaby!
Piałem, jakem wspomniał, pisałem,
pisałem, pisałem, bo dnia bez pisania, dosłownie, przeżyć nie potrafię.
Patrzyłem też na życie, co
się wokół dzieje, przeżywa się życie ludzkie, żyje, zmienia, potwornieje,
rozjaśnia, zaciemnia i co tam każdy chce.
Zbierałem grzyby w lesie.
Zabijałem ryby. Rozbiłem z ryb kotlety. Słońce o wschodzie witałem, żegnałem o
zachodzie.
Wszystko, com w lesie
widział, na przykład, jak grzyby rosną, jak mrówka niestrudzenie trudzi się i w
tym niestrudzonym trudzeniu swoim raduje się szalenie święcie; jak ptaki z
gniazd wylatują, żeby przestworza zdobywać, a gniazda pustką zieją; jak ślimak
pnie się mozolnie, żeby smaczną część grzyba zajadać potem ze smakiem; jak
zając umyka w gąszcz; jak mech porasta kamienie, życie w proch sie obraca, żeby
z prochu wystrzelić promieniami życia; czas drewno w próchno zwiewne obraca i
wszystko, dosłownie wszystko, com w lesie zobaczył ma taki głęboki sens, nic
nie ma tam na niby, nic niepotrzebnego, zero ponad to, co konieczne, wszystko
takie na miejscu – nie dodasz nic ani ujmiesz, człowiecze zachwycony!
A kiedy później wracałem
do świata z królem człowiekiem na tronie, to absurd gonił absurd i goni go
nadal. Tutaj oczy wypatrzysz za odrobiną sensu, którego w pogoni za czymś, do
końca nie wiadomo, nie sposób dojrzeć.
Jakżeś ty odpoczywał?
Zapyta cień poety.
Zapierniczając w
przestrzeni razem z matką Ziemią pod stopami. Odpowiem, jak człowiek mały, bom,
zaiste, prochem!
A później jeszcze, żeby
życie lepiej zobaczyć, pojechałem żegnać stryjka mojego, brata mojego ojca.
Zmarł był sobie, poszedł, odszedł, nie spojrzał nawet za siebie. Wciąż przecież
umieramy, wcale tego nie czując, nie dopuszczając do siebie tego, że przemijamy;
tacy życiem zajęci nie widzimy tego, że żyć wcale nam nie przychodzi, tylko
trwać w iluzji. Czy tak żyjąc, umarłymi w istocie będąc, życia nie widząc, nie
czując, poczujemy je wtedy i wtedy zobaczymy, gdy przyjdzie umrzeć nam w ciele,
nie oglądając się na nic?
O stryjka mojego odejściu
w dal i o moim życia dostrzeżeniu lepszym napiszę oddzielnie, bo warto to
rozpisać.
A dzisiaj jeszcze wiadomość,
że brat cioteczny mi umarł. Zapatrzył się Robert w przestrzeń i nie dał rady tu
zostać. Tak bywa. Nic nie poradzę. Mogę się tylko pogodzić ze zrządzeniami losu
i oddać zmarłym hołd.
A teraz znów o sobie:
Już zmartwychwstałem w sieci!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz