29 września 2017

"Śmiech ze łzami pomieszany..."

Wspominałem już pewnie nieraz, że bubek ze mnie okrutny. Nawet śmierć kogoś z rodziny jest nie na rękę, nie w porę, bo przecież to burzy wcześniej zaplanowane działania. Dla heretyka goniącego za mirażami wyobraźni, każda śmierć, nawet bliskich osób, jest nie w porę. Zresztą, chyba większość to ma. Mam na myśli „nie w porę”.
Na szczęście w takich chwilach dość szybko włącza się u mnie do gry ta druga moja połowa, bardziej refleksyjna, bardzo przez mnie lubiana część mnie.
Zmarł był w tygodniu minionym brat mojego taty, czyli mój stryjek. Stryjek zmarł. My wciąż umieramy.
Faktycznie, śmierć stryjka mogłem odebrać, jako tę „nie w porę”. Facet walczył z chorobą nowotworową lat pewnie z dziesięć i nie skarżył się, tylko dzielnie znosił przeciwności. Pomimo swoich siedemdziesięciu lat, starał się być też, nie zważając na chorobę, pomocny dla stryjenki, dorosłych dzieci i wnuków.
W miniony piątek wybrał się z żoną na rutynowe badania. Odpalił auto i w drogę. Po drodze, jakby poczuł, jakby usłyszał jakiś głos, nikt tego już się nie dowie, ale zjechał na pobocze, zatrzymał samochód, wyłączył zapłon, oparł głowę o szybę czy kierownicę i już go nie było, już się wybierał na całego w swoją podróż w jedną stronę.

Żona zawiadomiła pogotowie. Gdy przyjechali ratownicy, stryjo jeszcze żył. To był zawał. Przewieziono go do szpitala. Tam dopadł go drugi zawał i nie pozwolił wrócić z drogi, w którą wcześniej się wybrał.
W mojej rodzinie podczas pogrzebów i czuwania przy zmarłym nie ma jakichś niekontrolowanych wybuchów żalu, płaczu, zawodzenia. Takie zachowanie w krótkim czasie odbieramy nerwowo. Jest za to wyczuwalna zgoda na zrządzenia losu. To przecież Kurpie. A Kurpie, jak mało kto, wiedzą, że Ten, który daje życie, odbiera je, kiedy chce. Bóg daje i odbiera! Mówi jedno z powiedzeń popularnych na Kurpiach. W umieraniu czy pogrzebach ludzi nie ma zatem dla ludzi takich, jak oni, niczego szczególnego. To wypełnienie woli Boga. A z Jego wolą się nie dyskutuje.
W takich chwilach ważna jest modlitwa i rytuał. Nie brakuje jednak też na pogrzebach radosnego śmiechu, który wielu może dziwić, ale swoich nigdy. To radość z kolejnego spotkania jeszcze po tej stronie. Radość ze wspólnych wspomnień. Głośne rozmowy na dziś, jakie są w lesie grzyby, kto ile grzybów zebrał. Jakieś tam plany na jutro. Rozmów o zmarłym dużo, a przy tym dużo śmiechu, bo zawsze wspominamy wesołe wspólnie spędzone chwile.
Nie ma krztuszenia się łzami, choć są tutaj wyjątki. Na takie objawy słabości, na takie objawy niewiary patrzymy wyrozumiale.
To nie ma żalu?
Jest! Szkoda, że ktoś znów nam umknął i nic nam nie pozostaje, jak biec dalej za nim.
Ale jest więcej radości z tego, co się ze zmarłym przeżyło. Jest przecież za co dziękować. Jest też z czego się śmiać.
I tak na tym czuwaniu przy ciele Stryjka namodliłem się, naśmiałem i naspotykałem z rodziną bliższą i dalszą, że jestem zadowolony. Nic przecież zmienić nie mogę!
Wróciłem z czuwania wieczorem. Zająłem się robotą. Trochę czytałem, pisałem. Pomyślałem o Stryjku i poszedłem spać.
W niedzielę był jego pogrzeb, ale po południu. Poczytam, zanim pojadę, pomyślałem sobie. No i ciągnąłem dalej Stowarzyszenie Umarłych Poetów. Wiem, co dalej będzie, oglądałem film. Poza tym książka napisana na podstawie scenariusza, więc tym bardziej wiem, co będzie dalej. Zawsze jednak przyjemnie się czyta teksty, które człowieka budują, pchają do refleksji, świadomości życia, nakazują szukać, żeby żyć naprawdę…
W pewnym momencie pomyślałem jednak, że to przecież niedziela. Warto by w tym Dniu Pańskim przeczytać coś innego. Na Biblii się nie skupię. Mam jednak w głowie pogrzeb stryjka. Wziąłem się więc za książkę amerykańskiego kaznodziei J. E. Haggaia W walce z niepokojem. A tam:
Jestem głęboko przekonany, że więcej szkody sprawie Chrystusa wyrządzają chrześcijanie, którzy opowiadają o swych klęskach, witają się, podając obwisłą rękę; chodząc, powłóczą nogami; pokazują zgorzkniałem oblicze, mówią głosem żałosnym, płaczliwym, niż wszyscy rozpustnicy, pijacy i zdziercy razem wzięci.
I wiem już, że pojadę na pogrzeb uśmiechnięty, wyprostowany, będę mówił głosem dźwięcznym, pewnym. Tylko w ten sposób będę mógł godnie podziękować Bogu za to, że miałem stryjka i spędziłem z tym wolnym człowiekiem kilka chwil.
Jeszcze wypiję kawę. Trochę poczytam i ruszam.

I znów rodzina, znajomi i wielu nieznajomych. Słońce z nieba lało złoto obficie.
To była dobra śmierć! Powiedział ksiądz w kazaniu.
W ogóle kazanie było takie, że chciałem księdzu klaskać. Żadnego pierniczenia o żalu, rozpaczy, łzach, żeby koniecznie wzbudzić żal i dobić i tak już nieźle dobitą rodzinę zmarłego. Za to nadziei i prawd wiary naszej w tym gadaniu księdza było tyle, tyle fajnych przykładów z życia zmarłego i jeszcze odrobina poezji. To było tak pełne, że czułem się nie jak na tendencyjnym kazaniu pogrzebowym, ale na dobrym wykładzie z zakresu życia, śmierci i przemijania człowieka w przemijalności ogromnej świata tego. Życie w kazaniu przeważało zdecydowanie nad śmiercią. Wszak Śmierć jest młodsza niż Życie! Przeczytałem tam kiedyś.
A organista?
Kurczę, jak ten facet śpiewał! Jak zaśpiewał Chrystusie Julian Tuwima, to zacząłem z nim śpiewać. A był i taki moment, że tym swoim śpiewaniem wyczarował przed moimi oczyma uśmiech zmarłego stryjka. Wyczarował ten uśmiech, odgrzebał go w mojej pamięci. I co robię w kościele, na mszy pogrzebowej? Uśmiecham się! Ale jak się nie uśmiechać, gdy widzę uśmiech zmarłego.
A później cmentarz i znów pełno złota z nieba. I rozmowy z bliskimi. I wiadomość – ciocia (starsza siostra zmarłego, a młodsza mojego taty) ma dzisiaj urodziny. Widzimy jej syna. Potwierdzamy wiadomość. Czekamy zatem na ciocię przed bramą cmentarza. Wychodzi, my ją w kółko i śpiewamy „Sto lat”. Jakieś sto metrów dalej grzebią ciałko stryjka, a my śpiewamy cioci „Sto lat” – ma urodziny! A ciocia macha rękami, ucisza nas, strofuje, ale się przy tym uśmiecha. Życzenia, uściski. Inni się przyłączają.
Śmieję się w duchu, bo ciocia kończy 76 lat i słyszałem, że boi się swoich 77. urodzin. Cyfrę 77 utożsamia z dwiema kosy i boi się, że za rok te kosy ją dopadną. Jeśli trochę pożyję, dowiem się, jak będzie.
Tak sobie myślę, że stryjek nie miałby nic przeciwko, żeby jego starszej siostrze w tym dniu i miejscu zaśpiewać urodzinowe „Sto lat”!
No i jedziemy na obiad, a tam już mój starszy brat. Ten to, kurczę… On nigdy z takimi hamulcami nie przeszedłby żadnego badania technicznego. No to mój starszy brat zamienia pogrzeb w wesele. Opowiada kawały, śmiejemy się z siebie i innych. Wspominamy stryjka. Cóż zrobić? Tacy jesteśmy! Tak to już z nami, Kurpiami, jest. My tylko dal widzimy. Wszędzie życie widzimy, nawet w śmierci bliskich. Nawet w śmierci bliskich widzimy dal i życie.
Nic na to nie poradzimy, że nas Bóg tak ulepił w przestworzach zieloności łąk i lasów, w błękicie nieba przeglądającego się w lustrze rzeki.
My doskonale wiemy, że wszyscy umrzemy, wiec po co się ciskać, skoro można się pośmiać. Rozmowom nie ma końca. Śmiechu jest co niemiara, ale modlitwa czeka i wszyscy grzecznie siadają do modlitwy.
Modlimy się więc za stryjka i po tej wspólne modlitwie każdy w swoją stronę, każdy do swoich trosk, problemów, pragnień, nieszczęść i prób schwytania szczęścia.
To była dobra śmierć. Stryjek miał dobre życie. To znaczy dobrym życiem swoje życie uczynił. Po takim życiu i śmierć musi koniecznie być dobra. Inna śmierć by nie przeszła po dobrze przeżytym życiu!
A tam, gdzie teraz jest, poczeka na wszystkich tych, którzy żegnali go i tych, co nie, też!

A dzisiaj?
Dzisiaj pojadę pożegnać stryjecznego brata.
I pewnie nieraz usłyszę, że tak już jest i już!
I w duchu zapytam tylko: Czy tak właśnie być musi?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...