22 sierpnia 2018

Byłem i jeszcze...


Przyjaciółka od serca zapytała z troską czy mi tam przy składaniu mojego obojczyka w szpitalu wojewódzkim tężca nie wszczepili. A niech tylko spróbuje tężec się we mnie ujawnić, to moja wewnętrzna armia już z nim potańcuje, jak to kiedyś igła tańcowała z nitką!
Pisanie na komputerze tylko jedną ręką nie jest wcale fajnie, ale jeszcze mniej fajne byłoby dla mnie to, gdybym był zmuszony pisać ręką lewą.

Gdy byłem w szpitalu, a nawet jeszcze wcześniej, w głowie pisałem dziennik – teraz go trochę ujawnię.
*
Leżę na łóżku szpitalnym i śmieję się z siebie, a raczej z moich planów – tych w pisaniu i innych. Jeszcze myślę o tym dniu, gdy chciałem udowodnić sobie, że przejechanie dziennie rowerem 50 kilometrów to ni jest żaden wyczyn. Zrobiłem to i wiem, że to żaden wyczyn, choć nie mogę teraz wytłumaczyć sobie, czemu to miało służyć. To wszystko było na siłę, nie czułem przyjemności, gdy tamten dzień zamknąłem z wykonanym planem. Nie byłem z siebie dumny, a teraz zrozumiałem, leżąc właśnie w szpitalu, że to nie było głupie, ale mądre też nie.
Powtarzam sobie jak mantrę, że Życia naprawdę nie da się zaplanować. Można się czasem pokusić na jakieś ulepszenia bez żadnej pewności, że zmiany wyjdą na lepsze! Plany to takie sobie cywilizacyjne gówno, w które wpada każdy, kto chce być na czasie!
Potem 14 sierpnia i czekam na SOR-ze na decyzję o tym, żeby mi bólu ujęli. Decyzja była taka, że usztywnić to we mnie, co było połamane i odesłać do domu. W czwartek miałem się zjawić w ortopedycznej poradni.
Nastały chwile bólu. O niczym nie myślałem – tylko uśmierzyć ból, a to nie było łatwe i przemożne pragnienie, żeby czas biegł szybciej i żeby już czwartek nastał w środę z samego rana i żeby już być wreszcie na powrót w szpitalu, żeby moc znieczulenia zabrała mnie w sen głęboki,
Pojawiłem się rano w poradni ortopedycznej i – bach, między oczy – nie ma dla mnie numerka. Na nic tłumaczenie, że mam skierowanie, że mam złamany obojczyk i kurwica mnie bierze, bo czekam na zabieg, a ten mi się wymyka. Co robić? Pytam pani o obojętnym obliczu.
Pani mi odpowiada, że ni wie, co mam robić, a ja czuję wyraźnie, jak ból mnie opuszcza, a w jego miejscu kwitnie krystaliczna wściekłość. Nie jestem już bólem – jestem czystą złością. I to jest najgorsze, że nie wiem, w kogo uderzyć.
Nie ruszam się jednak z miejsca, oddycham głęboko, staram się stłumić złość, słyszę szemranie ludzi – są ta zniecierpliwieni, jak ja zagubiony. Ktoś do mnie coś mówi, nie odwracam się. Stoję w miejscu, jak kamień i patrzę na kobietę o smutnym obliczu, ale ten smutek w jej twarzy to wyraz bezradności. Niczemu nie jest winna, że jest trybikiem w machinie, co kiepściutko działa, a ona – bidulka – zbiera za to baty!
Niech pani mi podpowie: Mam iść do dyrekcji czy do wszystkich diabłów, żeby tę sprawę załatwić?
Nie grożę, nie mówię głośno, ale cedzę słowa przez szpary w resztce zębów, którymi chcę gryźć. Jestem raczej pokorny i chyba czuć, że skopany, bo ludzie w kolejce zaczynają być ze mną.
Niech pan podejdzie tam i pogada z lekarzem. Może pana przyjmie, to ja zarejestruję.
Wskazany lekarz był właśnie szedł sobie korytarzem, ludzie podpowiadają – to on, niech pan zapyta – więc pytam człowieka, ten mnie nie słuchając, mówi: J nic nie wiem! I znika w gabinecie.
Ty pieprzony durniu! Konowale skończony! I jeszcze dużo gorzej tłucze mi się po głowie, gdy stoję tam, jak wryty i nic mi nie pozostaje, jak znów stanąć w kolejce, próbować beznadziejnie. Dochodzę do okienka i pytam dosyć głośno: Niech pani mi podpowie, co mogę jeszcze zrobić, bo ten niby-lekarz przez panią przed chwilą wskazany twierdzi, że nic nie wie. ja nie wiem, co on tu robi!
Proszę poczekać chwilę przed gabinetem X, za kilka minut powinien pojawić się ordynator – proponuje kobieta i jestem jej wdzięczny. Widzę, że jest mną zmęczona, jak ja zmęczony bólem.
Zjawia się ordynator, wchodzę do gabinetu i pytam, co mam zrobić, podając mu papiery.
Pan powinien mieć zabieg! Zgadza się pan na zabieg?
Po tu przecież jestem – mówię i czuję, że spotkałem lekarza.
Powinieneś być tutaj, baranie, uczyć się życia – myślę o tym lekarzu, co wcześniej nic nie wiedział, a nie wiedział dlatego, że nawet tego nie chciał. Żal mi trochę człowieka, gdy o nim teraz myślę.
Po kilkunastu minutach, zaopatrzony w kwity, maszeruję na oddział umówić termin zabiegu. Na oddziale znów lekarz z prawdziwego zdarzenia i konkretne pytanie: Dzisiaj? Tak – odpowiadam – super! Pieczątka na jednym z kwitów i maszeruję żwawo – śmiesznie to wyglądało, jak wykrzywiony korytarzami szpitalnymi zapalałem przed siebie, z uśmiechem zadowolenia, że dobijam do celu – do biura przyjęć, bo chciałem szybko sprawę zamknąć.

W życiu jest jednak tak, że nie wszystko dzieje się tak, jak tego chcielibyśmy. Szpital to dobre miejsce, żeby się tego nauczyć!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...