Przyjaciółka od serca
zapytała z troską czy mi tam przy składaniu mojego obojczyka w szpitalu
wojewódzkim tężca nie wszczepili. A niech tylko spróbuje tężec się we mnie
ujawnić, to moja wewnętrzna armia już z nim potańcuje, jak to kiedyś igła
tańcowała z nitką!
Pisanie na komputerze
tylko jedną ręką nie jest wcale fajnie, ale jeszcze mniej fajne byłoby dla mnie
to, gdybym był zmuszony pisać ręką lewą.
Gdy byłem w szpitalu, a
nawet jeszcze wcześniej, w głowie pisałem dziennik – teraz go trochę ujawnię.
*
Leżę na łóżku
szpitalnym i śmieję się z siebie, a raczej z moich planów – tych w pisaniu i
innych. Jeszcze myślę o tym dniu, gdy chciałem udowodnić sobie, że przejechanie
dziennie rowerem 50 kilometrów to ni jest żaden wyczyn. Zrobiłem to i wiem, że
to żaden wyczyn, choć nie mogę teraz wytłumaczyć sobie, czemu to miało służyć.
To wszystko było na siłę, nie czułem przyjemności, gdy tamten dzień zamknąłem z
wykonanym planem. Nie byłem z siebie dumny, a teraz zrozumiałem, leżąc właśnie
w szpitalu, że to nie było głupie, ale mądre też nie.
Powtarzam sobie jak
mantrę, że Życia naprawdę nie da się zaplanować. Można się czasem pokusić na
jakieś ulepszenia bez żadnej pewności, że zmiany wyjdą na lepsze! Plany to
takie sobie cywilizacyjne gówno, w które wpada każdy, kto chce być na czasie!
Potem 14 sierpnia i czekam
na SOR-ze na decyzję o tym, żeby mi bólu ujęli. Decyzja była taka, że usztywnić
to we mnie, co było połamane i odesłać do domu. W czwartek miałem się zjawić w
ortopedycznej poradni.
Nastały chwile bólu. O
niczym nie myślałem – tylko uśmierzyć ból, a to nie było łatwe i przemożne
pragnienie, żeby czas biegł szybciej i żeby już czwartek nastał w środę z
samego rana i żeby już być wreszcie na powrót w szpitalu, żeby moc znieczulenia
zabrała mnie w sen głęboki,
Pojawiłem się rano w
poradni ortopedycznej i – bach, między oczy – nie ma dla mnie numerka. Na nic
tłumaczenie, że mam skierowanie, że mam złamany obojczyk i kurwica mnie bierze,
bo czekam na zabieg, a ten mi się wymyka. Co robić? Pytam pani o obojętnym
obliczu.
Pani mi odpowiada, że
ni wie, co mam robić, a ja czuję wyraźnie, jak ból mnie opuszcza, a w jego
miejscu kwitnie krystaliczna wściekłość. Nie jestem już bólem – jestem czystą
złością. I to jest najgorsze, że nie wiem, w kogo uderzyć.
Nie ruszam się jednak z
miejsca, oddycham głęboko, staram się stłumić złość, słyszę szemranie ludzi –
są ta zniecierpliwieni, jak ja zagubiony. Ktoś do mnie coś mówi, nie odwracam
się. Stoję w miejscu, jak kamień i patrzę na kobietę o smutnym obliczu, ale ten
smutek w jej twarzy to wyraz bezradności. Niczemu nie jest winna, że jest
trybikiem w machinie, co kiepściutko działa, a ona – bidulka – zbiera za to
baty!
Niech pani mi podpowie:
Mam iść do dyrekcji czy do wszystkich diabłów, żeby tę sprawę załatwić?
Nie grożę, nie mówię
głośno, ale cedzę słowa przez szpary w resztce zębów, którymi chcę gryźć.
Jestem raczej pokorny i chyba czuć, że skopany, bo ludzie w kolejce zaczynają
być ze mną.
Niech pan podejdzie tam
i pogada z lekarzem. Może pana przyjmie, to ja zarejestruję.
Wskazany lekarz był
właśnie szedł sobie korytarzem, ludzie podpowiadają – to on, niech pan zapyta –
więc pytam człowieka, ten mnie nie słuchając, mówi: J nic nie wiem! I znika w
gabinecie.
Ty pieprzony durniu!
Konowale skończony! I jeszcze dużo gorzej tłucze mi się po głowie, gdy stoję
tam, jak wryty i nic mi nie pozostaje, jak znów stanąć w kolejce, próbować
beznadziejnie. Dochodzę do okienka i pytam dosyć głośno: Niech pani mi
podpowie, co mogę jeszcze zrobić, bo ten niby-lekarz przez panią przed chwilą
wskazany twierdzi, że nic nie wie. ja nie wiem, co on tu robi!
Proszę poczekać chwilę
przed gabinetem X, za kilka minut powinien pojawić się ordynator – proponuje
kobieta i jestem jej wdzięczny. Widzę, że jest mną zmęczona, jak ja zmęczony
bólem.
Zjawia się ordynator,
wchodzę do gabinetu i pytam, co mam zrobić, podając mu papiery.
Pan powinien mieć
zabieg! Zgadza się pan na zabieg?
Po tu przecież jestem –
mówię i czuję, że spotkałem lekarza.
Powinieneś być tutaj,
baranie, uczyć się życia – myślę o tym lekarzu, co wcześniej nic nie wiedział,
a nie wiedział dlatego, że nawet tego nie chciał. Żal mi trochę człowieka, gdy
o nim teraz myślę.
Po kilkunastu minutach,
zaopatrzony w kwity, maszeruję na oddział umówić termin zabiegu. Na oddziale znów
lekarz z prawdziwego zdarzenia i konkretne pytanie: Dzisiaj? Tak – odpowiadam –
super! Pieczątka na jednym z kwitów i maszeruję żwawo – śmiesznie to wyglądało,
jak wykrzywiony korytarzami szpitalnymi zapalałem przed siebie, z uśmiechem zadowolenia,
że dobijam do celu – do biura przyjęć, bo chciałem szybko sprawę zamknąć.
W życiu jest jednak tak,
że nie wszystko dzieje się tak, jak tego chcielibyśmy. Szpital to dobre miejsce,
żeby się tego nauczyć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz