26 sierpnia 2018

Jeszcze nie koniec...


Nie nadąża mi prawa, osamotniona przez lewą, w pisaniu na komputerze, za tempem moich myśli. Dużo łatwiej mi najpierw zatem pisać odręcznie, za co się nie gniewam, bo lubię, gdy uzbrojony w pióro, długopis, ołówek gonię za myślami – i chwytam je w klatki słów, słów uzdą ujarzmiam, krępuję słów kajdanami… Tylko w ten sposób mogę zatrzymać chwili na dłużej, bo wartkim nurtem spływają w otchłanie zapomnienia, ale nie znikają, osiadają cichutko na dnie podświadomości i drzemią tam spokojnie.

*
Znajoma od serca zwróciła mi była uwagę, że z tężcem poprzednio to trochę namieszałem. Nie sposób bowiem tężca spotkać w szpitalu sterylnym, a przy bliskim i nagłym kontakcie z matką – ziemią, a ja taki miałem – gwałtowny niezwykle! Ale tak często bywa, gdy ktoś tam chce polatać, zamiast pokornie po ziemi jeździć albo chodzić.
Nie znam żadnego tężca i obym wcale nie poznał, choć pewnie jest go bez liku.
Do tego znajoma od serca była mi powiedziała, że w szpitalu, i owszem, mogłem się spotkać żółtaczką, ale wciąż jestem blady, więc chyba nie miałem tej przyjemności doświadczyć, z czego bardzo się cieszę i nie mam przestać zamiaru!
No i znajomą pozdrawiam ciągle nieustannie!
*
Strasznym i okrutnym pogromcą much się stałem. Jestem Nr 1. wrogiem muszego świata. każdą skrzydlatą potworę z tego właśnie rodu łapię, tłukę, gniotę, wyrywam skrzydła i nogi, zrzucam z drugiego piętra na trawnik zielony, żeby ich szczątki cielesne były pokarmem, nawozem i jeszcze czymś tam dla istot gustujących w muchach. Szkoda, że pająk krzyżak zamieszkał był sobie na moim balkonie wysoko nad oknem. Gdyby tak się domyślił i sieć swoją snuł niżej, dostarczałbym mu żywności przez jego całe życie. niewiele by robił – jak człowiek współczesny – jadł za to ponad miarę i obrastał w dobrobyt.
Nie będę się jednak wpraszał z usługami swoimi żadnemu krzyżakowi i mu życia ułatwiać. Chce mieć wysoko sieć, niech ma sieć wysoko!
*
Człowieku dobry i chory, dokładnie – połamany, ładujże się na łoże i zamiatamy na blok, bo zabieg odwołają! Wołają do mnie ci, co właśnie po mnie przyszli, żeby na zabieg mnie zabrać, a ja w ostatniej chwili postanowiłem sobie wyskoczyć na dymka. Wracałem właśnie na oddział, gdym te słowa usłyszał i zobaczył ich dwoje – tych, co po mnie przyszli. Zrzucam więc kapcie z nóg zaraz za drzwiami Sali i najszybciej, jak mogę, układam ciało na łożu i szybko dochodzę do wniosku, że korytarze w szpitalu widziane z horyzontalnej nie są wcale ciekawsze, niż widziane normalnie, a ja właśnie leżąc, oglądam korytarz szpitalny.
120 na 80, książkowe ciśnienie – słyszę później, wdychając zachłannie jakiś nieznany mi gaz. chciałem jeszcze powiedzieć, że to pewnie dlatego, że ja się wcale nie boję, że chcę tego zabiegu, bo może przestanie tak boleć… Nie zdążyłem powiedzieć, o czym właśnie myślałem, zrobiłem głęboki wdech i odleciałem w nieznane.
Nie warto wspominać o tym, jak było po tym locie, bo było i śmiesznie, i fajnie, i zabawnie – to, co zapamiętałem, wydaje mi się głupie, ale jak mówią – to norma po przebudzeniu z narkozy.
Leżę plackiem na łóżku, budzę się i zasypiam. Zdążyłem tylko zapisać na swoim twardym dysku, że obok za oknem piątek staje się przeszłością.
Sobotni poranny obchód i dobra wiadomość – ma kupić sobie ortezę, unieruchomić rękę i będzie po sprawie, a do tego czasu z ręką na temblaku mogę śmigać tyle, na ile mi sił starczy. Zatem czym prędzej znikam na zewnątrz szpitala po porannych zajęciach z anatomii zwierząt, od cesarskich cięć krowich, i trudnych krowich porodów, kosmetycznych zabiegów na czworonożnych pupilach muszę trochę odpocząć, bo gubię się w tym zwyczajnie. Dzwonię do przyjaciela, żeby mi kupił Ortegę. Co to jest za człowiek ten jeden z moich przyjaciół! Złoty! Dosłownie – złoty, a może i więcej – można by go określić sienkiewiczowskim językiem, że tyle złota jest wart, co waży albo i więcej! Przedwczoraj go poprosiłem o małą – dla mnie dużą – przysługę i od razu się stało. Po prostu – mówisz i masz! Dowiedziałem się później od przyjaciela też, że ten mój złoty przyjaciel w czwartek miał urodziny. Nie wiedziałem o tym i przy dzisiejszym spotkaniu nadrabiam składanie życzeń, od tego spotkanie zaczynam!
Z kupna ortezy nici, bo sklepy pozamykane, ale to żaden problem – kupię w szpitalnym sklepie, a do poniedziałku będę pomykał z temblakiem. Tak nawet wygodniej, choć trzeba bardziej uważać, żeby chorym ramieniem nie grzmotnąć o coś przypadkiem. Pogadałem z kumplem i śmigam na górę, zamierzam wziąć prysznic i wypić mocną kawę. Gadam chwilę z A. – on też już może wstawać i kuśtykać powoli na chorym kulasie. Umawiamy się, że najpierw prysznic, a potem spadamy na dół, napić się w czynnym bufecie kawy i pogadać.
Po drodze mijamy kaplicę i postanawiamy, że jutro tu przyjdziemy na czary mary. Te czary mary to tylko pomyślałem sobie, a z A. się umówiłem przybyć tam jutro na mszę. A. cały czas gada. Już nie mam gdzie zapisywać na dysku informacji, jakimi mnie raczy. Do tego bajki dość tanie sprzedaje mi A. Nie daję po sobie poznać, że w coś tam mi trudno uwierzyć i nie zaperzam się wcale – co mi tam, niech gada! Niech się wygada do woli – myślę dobrodusznie – mam przecież swoje lata. Ja też zmyślam nierzadko! A nawet można powiedzieć, że bardzo rzadko nie zmyślam.
Po kawowym wypadzie A. rozbolało kolano, co przecież jest normalne, a mnie jest tak na rękę, bo teraz będę znów sam ze sobą się włóczyć. Biorę się wiec do zwiedzania szpitala i jego podwórca. Obszedłem, co się dało, zajrzałem w każdy kąt, co kusił tajemnicą, pobudzał moją ciekawość. Modliłem się po drodze, błogosławiłem, kląłem, śmiałem się i płakałem w zależności od chwili, przywołanych wspomnień, tak zwanych straconych szans, które jeszcze w pamięci mojej dość dobrze się mają.
Po ponad godzinnej włóczędze po szpitalnym obejściu ramię mnie rozbolało, co było dobitnym sygnałem, żebym wziął azymut na szpitalne łoże. W porę do niego przybyłem, bo ręce, które leczą, już czekały z kroplówką i wróżbą krótkiej drzemki, i bólu ukojenia.
*
Zostały mi jeszcze szczątki ze szpitalnych zapisków i temat będę uważał za oddany przeszłości. Trzeba przecież żyć chwilą, bo ta nigdy nie wraca!

Tego też nie poprawiam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...