Wybaczcie mi wolne pisanie,
ale przez jakiś czas (nie wiem jeszcze, jak długo) będę miał jedną rękę zdatną do
pisania!
A takie plany były!
Dzisiaj miałem w planach
rąbnąć na rowerze około 40 lub więcej kilometrów. Po jakichś dwóch kilometrach plany
uległy zmianie, bo orła takiego fiknąłem, że bielik się nie powstydzi. Zjeżdżałem
z wiaduktu na drogę szutrową i grzałem w najlepsze, zapomniawszy przy tym, że na
żwirówce owej są całkiem, całkiem wyboje i na tychże wybojach takiego fiknąłem orła,
że o poranku nagle – cud – niebo pełne gwiazd!
Pozbierałem się jakoś, bolała
mnie lewa ręka, no i lewe kolano trochę dostało w kość, ale, jak potem wyszło, kolano
to pikuś, a ręka – niespodzianka, jakiej nikomu ni życzę.
Miałem tylko pojechać po
niewielkie zakupy, ale pomyślałem, że zrobię najpierw kółko i – przyznaję – nie
dorysowałem koła.
Ogarnąłem rower i wróciłem
do domu, a tu kolano utlenioną wodą poczęstowałem natychmiast – cholera, nie wiedziałem,
że to aż tak szczypie! A potem łyknąłem tabletkę, żeby oszukać ból w ręce. Odczekam
z pół godziny – pomyślałem sobie – i jadę po zakupy, ale już samochodem. I w pewnym
momencie, gdy ból zdawał się mijać, zacząłem się obmacywać czy wszystko mam na miejscu
i tam, gdzie po prawej stronie była sobie siedziała w najlepsze kość obojczyka,
w lewej jej było mniej. Wybiłem chyba bark – powiedziałem głośno. – Pojadę do lekarza,
niech mi tam wszystko nastawi. I tak też zrobiłem, a lekarz mówi mi: - Stary, masz
złamany obojczyk. Kieruję cię do szpitala.
A w szpitalu zdjęcie i lekarz
się mnie pyta, co dzisiaj jadłem, co piłem – i lampka mi się pali. A gdy mi pokazał
zdjęcie, wiedziałem już wszystko – złamanie, jak ta lala i pewnie mnie pokroją. Po
chwili zmiana decyzji i mnie wbijają w pancerz, żeby złamane kości unieruchomić
trochę, a w czwartek mam się ponownie pojawić w szpitalu, żeby lekarze mogli ze
mną sprawę dokończyć. Wiadomo, jutro święto, Wniebowzięcie NMP. I wiadomo też, że
muszę poczekać, ale nie obiecuję, że będę jutro świętował, a raczej jestem pewny,
że świętować nie będę, bo teraz tak się czuję… – jutro może być kosmos!
Czy boli?
Proszę, nie pytajcie o to,
bo to będzie chyba najgłupsze pytanie! A ja nie mam siły na takie odpowiadać.
Jutro też na pewno nie będę
się czuł wniebowzięty, jak trzeba, świętując naprawdę w takim właśnie dniu!
I jeszcze, bo byłbym zapomniał
– w zenicie mojego orła mój rowerowy licznik najwidoczniej „zwariował”, bo przecież
nie uwierzę, żem miał przez moment tyle…
Jedna dziesiąta do setki?
Mój dobry znajomy też ostatnio
fiknął – podrapał się strasznie i strasznie poobijał, ale się nie połamał, bo był
po gorzale!
Co to może znaczyć dla trzeźwego bubka, właśnie smakującego delicji
połamania?
A i jeszcze to: Czy startuję
w wyborach?
Prawą rękę mam sprawną i
obie bogi na chodzie. Nie widzę żadnego problemu, żeby nie startować!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz