1 sierpnia 2018

Wędrówka 1.


Nawet nie chciałem z początku numerować tych swoich ewangelicznych wędrówek, no bo i po co? Ważne, że człowiek wędruje codziennie od nowa, codziennie od nowa pyta i szuka odpowiedzi. W końcu jednak doszedłem do wniosku, że jednak ponumeruję je, bo chcę wiedzieć, gdzie jestem. I tak wiedzieć nie będę, więc naprawdę nie wiem, po co te głupie numery, ale skoro już są!

Już tyle razy pisałem, że w przekazanym nam Słowie jest tyle przeróbek wszelakich i błędów różnorakich, że dzisiaj już nie sposób dotrzeć do Prawdy tamtej, opierając się twardo na przekazanych nam tekstach. Trzeba szukać pomiędzy tym, co notowali i co słyszeli Ewangeliści. A każdy z nich, trzeba wiedzieć, słyszał podobną historię, choć jak podobną, tak różną, co w Ewangeliach (kanonicznych) widać.
Duch wyprowadził Chrystusa na pustynię i pozwolił, aby tam kusił Go diabeł. Ile to czasu trwało? Nikt tego wiedzieć nie może, to sprawy ducha, sprawy wiary lub nie i żaden znany nam czas ma się nijak do tego, co wtedy mogło się stać i – jak podają – się stało. Czas jest potrzebny nam – duchowym miernotom, byśmy się na całego zagubili w zwątpieniu.
Czterdzieści dni postu i po nim kuszenie. A może i kuszenie, i postu jednocześnie? Przekazana nam w tekstach kanonu Ewangelii wersja, to uproszczona opowieść o tym, co się tam stało, gdy Chrystus został ochrzczony. To taka przeróbka na miarę naszych możliwości, żebyśmy choć mieli jakieś wyobrażenie o tym.
Dość powszechny jest pogląd, że Jezus do czasu chrztu w Jordanie był takim, jak my, człowiekiem – z wszystkimi przypisanymi naturze ludzkiej ułomnościami. To w trakcie aktu chrztu Janowego Bóg zrodził w Jezusie Chrystusa, Pomazańca, Wybrańca – zrodził Syna Bożego. W Jordanie ma początek droga Chrystusa na krzyż ….
Daremnie tego szukać w kazaniach coniedzielnych, daremnie tego szukać w dyskusjach katolików – w Kościele katolickim wszystko bierzesz, jak jest, a jeśli za dużo pytasz, za dużo masz wątpliwości, za dużo – zgodnie z ewangelicznymi zaleceniami – szukasz, to jesteś podejrzany i najlepiej by było, gdybyś sobie odpuścił, ustawił się w szeregu i myślał, jak myśli kapłan, biskup i wreszcie papież, co się ponoć nie myli.
Dlatego moja samotność w kościelnej wspólnocie niby i frustracja kwitną. Wiem – lisom jest łatwiej, mają swoje nory; ptakom też łatwiej jest, bo mają gniazda swoje. Tylko co z tą kukułką – tułaczem wśród ptaków – co miejsca swojego wciąż szuka i znaleźć go nie może? Kukułka jest może przykładem w naturze tej prawidłowości, że wszelki wyjątek od sztampy i reguły, to tylko piękny ozdobnik szarości i krok w kierunku nowego.
I jak pisze Łukasz: Jezus, pełen Ducha Świętego, powrócił znad Jordanu i był wodzony w mocy Ducha po pustyni.
Kim był człowiek, który powrócił znad Jordanu? Nie był to już na pewno cieśla…  Co się takiego stało w trakcie aktu chrztu? Czy Jezus to przewidział, co się stanie w Jordanie? Czy miał jakieś znaki, przypuszczenia, przeczucia? I co to była za pustynia, na którą wywiódł Go Duch? Jakie to były przestrzenie pustki nieogarnionej – duchowej rzeczywistości?
Każdy głęboko gdzieś w sobie widział tę smugę cienia wspomnień z bardzo daleka, ataki diabła na każdą myśl płochliwą, otchłanie zwątpienia, szarpaninę pytań… Myślę, że każdy z nas zna taką straszną samotność i zna taką pustynię, pomimo bujności na zewnątrz; że każdy z nas zna tę straszliwą samotność, chwilową, jak mgnienie (i dobrze, że tak krótką), gdy wszystko przestaje się liczyć i nie wiadomo, co robić, nic nie widać prócz ściany ciemności nieprzeniknionej… ‑ dobra, wystarczy na teraz i wracam powoli.
Nikt nie wie dokładnie, jak długo trwało kuszenie, jak długo, tak naprawdę, trwał pobyt na pustkowiu ochrzczonego Jezusa i narodzonego właśnie Chrystusa. Mogło to być czterdzieści dni i czterdzieści nocy, mogła to być krótka chwila, co wieczność w sobie zawiera, mogła to być błyskawica, co świeci w ciemności, ale w tej jednej chwili ogrania człowieka całego i wszystko co wokół niego fizyczne i duchowe… Czyż tak nie dzieje się tam, gdzie z ciałem nie ma wstępu? 
Ludzie maję tendencję do mierzenia wszystkiego i mierzą nawet to, co niemierzalne z natury. A później to już leci, jak klocki domino – czterdzieści dni postu w Kk, cztery Ewangelie, tyluż ewangelistów, ileś niedziel adwentu… i wszystko policzone, i wszystko niby proste. Wszystko w ludzkim świecie (wcale nie najmądrzejszym) musi być policzone! Nikt nie pyta przy tym: Po co i czemu to służy?
Nie, nie mam zamiaru psioczyć na naukę Kościoła i wiernych Kościoła k., którzy w gwarze świątyni czują się niczym w niebie, którzy w zgiełku zboru potrafią rozmawiać z Bogiem, którzy wonią kadzidła czują się oczyszczeni i wypatrują Boga w zaklęciach formuł kultu.
Brakuje mi tylko w tym wszystkim zamkniętych drzwi komory. W której to swojej samotni każdy spotyka się z Bogiem, jak Chrystus w swojej samotni stanął w szranki z diabłem…
W moim Kościele jest grzechem nie być na mszy niedzielnej, grzechem też jest nie dawać na utrzymanie Kościoła i jego pasterzy – od wikarego prostego, po papieża w Rzymie… Koniecznym do zbawienia jest uczestnictwo w misteriach, obrzędach, i innych widowiskach religijnymi zwanych. 
Pytania, pytania, pytania... Niewypowiedziane jeszcze... 

No i dobiegła końca ewangeliczna wędrówka. Nie pierwsza, nie wiem, która, może nie ostatnia!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...