Nawet nie chciałem z początku
numerować tych swoich ewangelicznych wędrówek, no bo i po co? Ważne, że
człowiek wędruje codziennie od nowa, codziennie od nowa pyta i szuka odpowiedzi. W końcu jednak doszedłem do wniosku, że jednak ponumeruję je, bo chcę
wiedzieć, gdzie jestem. I tak wiedzieć nie będę, więc naprawdę nie wiem, po co te
głupie numery, ale skoro już są!
Już tyle razy pisałem,
że w przekazanym nam Słowie jest tyle przeróbek wszelakich i błędów
różnorakich, że dzisiaj już nie sposób dotrzeć do Prawdy tamtej, opierając się
twardo na przekazanych nam tekstach. Trzeba szukać pomiędzy tym, co notowali i
co słyszeli Ewangeliści. A każdy z nich, trzeba wiedzieć, słyszał podobną
historię, choć jak podobną, tak różną, co w Ewangeliach (kanonicznych) widać.
Duch wyprowadził
Chrystusa na pustynię i pozwolił, aby tam kusił Go diabeł. Ile to czasu trwało?
Nikt tego wiedzieć nie może, to sprawy ducha, sprawy wiary lub nie i żaden
znany nam czas ma się nijak do tego, co wtedy mogło się stać i – jak podają –
się stało. Czas jest potrzebny nam – duchowym miernotom, byśmy się na całego
zagubili w zwątpieniu.
Czterdzieści dni postu
i po nim kuszenie. A może i kuszenie, i postu jednocześnie? Przekazana nam w
tekstach kanonu Ewangelii wersja, to uproszczona opowieść o tym, co się tam
stało, gdy Chrystus został ochrzczony. To taka przeróbka na miarę naszych możliwości,
żebyśmy choć mieli jakieś wyobrażenie o tym.
Dość powszechny jest
pogląd, że Jezus do czasu chrztu w Jordanie był takim, jak my, człowiekiem – z
wszystkimi przypisanymi naturze ludzkiej ułomnościami. To w trakcie aktu chrztu
Janowego Bóg zrodził w Jezusie Chrystusa, Pomazańca, Wybrańca – zrodził Syna
Bożego. W Jordanie ma początek droga Chrystusa na krzyż ….
Daremnie tego szukać w
kazaniach coniedzielnych, daremnie tego szukać w dyskusjach katolików – w
Kościele katolickim wszystko bierzesz, jak jest, a jeśli za dużo pytasz, za
dużo masz wątpliwości, za dużo – zgodnie z ewangelicznymi zaleceniami –
szukasz, to jesteś podejrzany i najlepiej by było, gdybyś sobie odpuścił,
ustawił się w szeregu i myślał, jak myśli kapłan, biskup i wreszcie papież, co
się ponoć nie myli.
Dlatego moja samotność
w kościelnej wspólnocie niby i frustracja kwitną. Wiem – lisom jest łatwiej, mają swoje nory; ptakom też łatwiej jest, bo mają gniazda swoje. Tylko
co z tą kukułką – tułaczem wśród ptaków – co miejsca swojego wciąż szuka i
znaleźć go nie może? Kukułka jest może przykładem w naturze tej prawidłowości,
że wszelki wyjątek od sztampy i reguły, to tylko piękny ozdobnik szarości i
krok w kierunku nowego.
I jak pisze Łukasz: Jezus, pełen Ducha Świętego, powrócił znad
Jordanu i był wodzony w mocy Ducha po pustyni.
Kim był człowiek, który
powrócił znad Jordanu? Nie był to już na pewno cieśla… Co się takiego stało w trakcie aktu chrztu?
Czy Jezus to przewidział, co się stanie w Jordanie? Czy miał jakieś znaki,
przypuszczenia, przeczucia? I co to była za pustynia, na którą wywiódł Go Duch?
Jakie to były przestrzenie pustki nieogarnionej – duchowej rzeczywistości?
Każdy głęboko gdzieś w
sobie widział tę smugę cienia wspomnień z bardzo daleka, ataki diabła na każdą
myśl płochliwą, otchłanie zwątpienia, szarpaninę pytań… Myślę, że każdy z nas
zna taką straszną samotność i zna taką pustynię, pomimo bujności na zewnątrz;
że każdy z nas zna tę straszliwą samotność, chwilową, jak mgnienie (i dobrze,
że tak krótką), gdy wszystko przestaje się liczyć i nie wiadomo, co robić, nic
nie widać prócz ściany ciemności nieprzeniknionej… ‑ dobra, wystarczy na teraz
i wracam powoli.
Nikt nie wie dokładnie,
jak długo trwało kuszenie, jak długo, tak naprawdę, trwał pobyt na pustkowiu
ochrzczonego Jezusa i narodzonego właśnie Chrystusa. Mogło to być czterdzieści
dni i czterdzieści nocy, mogła to być krótka chwila, co wieczność w sobie
zawiera, mogła to być błyskawica, co świeci w ciemności, ale w tej jednej
chwili ogrania człowieka całego i wszystko co wokół niego fizyczne i duchowe… Czyż tak nie dzieje się tam, gdzie z ciałem nie ma wstępu?
Ludzie maję tendencję
do mierzenia wszystkiego i mierzą nawet to, co niemierzalne z natury. A później
to już leci, jak klocki domino – czterdzieści dni postu w Kk, cztery Ewangelie,
tyluż ewangelistów, ileś niedziel adwentu… i wszystko policzone, i wszystko niby proste. Wszystko w ludzkim
świecie (wcale nie najmądrzejszym) musi być policzone! Nikt nie pyta przy tym:
Po co i czemu to służy?
Nie, nie mam zamiaru
psioczyć na naukę Kościoła i wiernych Kościoła k., którzy w gwarze świątyni
czują się niczym w niebie, którzy w zgiełku zboru potrafią rozmawiać z Bogiem,
którzy wonią kadzidła czują się oczyszczeni i wypatrują Boga w zaklęciach
formuł kultu.
Brakuje mi tylko w tym
wszystkim zamkniętych drzwi komory. W której to swojej samotni każdy spotyka się
z Bogiem, jak Chrystus w swojej samotni stanął w szranki z diabłem…
W moim Kościele jest
grzechem nie być na mszy niedzielnej, grzechem też jest nie dawać na utrzymanie
Kościoła i jego pasterzy – od wikarego prostego, po papieża w Rzymie…
Koniecznym do zbawienia jest uczestnictwo w misteriach, obrzędach, i innych widowiskach religijnymi zwanych.
Pytania, pytania, pytania... Niewypowiedziane jeszcze...
No i dobiegła końca
ewangeliczna wędrówka. Nie pierwsza, nie wiem, która, może nie ostatnia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz