26 sierpnia 2018

Kiedy byłem i będę...


Kiedy byłem i będę zdrowy na ciele i duszy, a przecież już byłem i kiedyś z pewnością będę, to wtedy zacznę Żyć, a nie egzystować – duch zapanuje nad ciałem i wszystko będzie na miejscu. Każdy przecież chce i każdy ma prawo, Żyć tak, żeby powiedzie: ‑ Ja Żyję naprawdę!

Mój pobyt w szpitalu – każdy to pewnie przeżył, nie tylko sami chorzy, ale i ci, co swoich chorych w szpitalu odwiedzali, odwiedzają i może będą jeszcze odwiedzać – po raz kolejny w życiu dał mi lekcję pokory, wyregulował myślenie i dobitnie uświadomił, jak kruchym stworzeniem jest człowiek – perełka całego stworzenia!
W biurze przyjęć w szpitalu spędziłem ponad godzinę. Pacjentów z onkologii nie ima się kolejka. Nauczyłem się tego, jeżdżąc z moją siostrą po różnych szpitalach i teraz się nie pępiłem. A oni się śmiali – pacjenci z onkologii – żartowali sobie i zapomniałem o bólu, zacząłem się z nimi śmiać, a potem aż się wstydziłem przed sobą swojego pośpiechu i trzydniowego bólu, który kiepsko znosiłem. A potem już w szpitalu spotkałem znajomego – facet stracił rękę i dzielnie podnosi się z kolan. Nawet gotowy byłem oil ubić lekarza „Nic nie wiem!” i zrozumiałem wtedy, że nie pamiętam jego twarzy. Może to i lepiej, choć dziś podczas wizyty kontrolnej w poradni ortopedycznej miałem wrażenie, że „Nic nie wiem!” właśnie mnie oglądał.
*
Czwartkowe popołudnie. Leżę na łóżku szpitalnym, cierpliwie czekam na zabieg i zbieram właśnie siły, żeby iść pod prysznic, ale nie mogę wstać. Jestem ciężki jak kamień, już zapomniałem o śmiechu i o tym, że mogłem nawet „Nic nie wiem!” pokochać. Współlokator A. i jego miła żona o coś mnie zapytali, ale nie wiem, o co. Wykrzywiam twarz – aktor – że niby mnie boli. Zamykam przy tym oczy, nie daję się wciągnąć w rozmowę. Zaczyna naprawdę boleć, próbuję o tym nie myśleć, więc spadam, w siebie zapadam się i coraz mniej boi i mnie coraz mniej…
*
Są ręce, które leczą – uśmierzają ból, zsyłają błogość snu, gdy życia nie można unieść, składają cudownie w całość to, co w nas rozsypane, uświadamiają nam wciąż, że wokół dzieją się cuda. My – stworki cywilizacji, niewolnicy potrzeb – potrafimy to dostrzec w chwilach życiowych zakrętów, przymusowych przystanków, zawirowań losu, a nierzadko nawet na krawędzi życia…
Nie wiem czy tak myślałem, czy śniłem, że myślę. Gdym się ocknął z zadumy albo i ocknął z drzemki, A. żegnał się z żoną, która również do mnie: Do widzenia! rzekła. A ja, jak mogłem najmilej to samo powiedziałem.
Potem powróciłem do tego, o czym myślałem i stwierdziłem, że przecież to już było, co jest, że człowiek jest ślepy na cuda w codziennym życiu, a kiedy ich doświadcza, jest pełen zachwytu, jednocześnie jednak szybko zapomina o otrzymanych darach, gdy tylko jest mu lepiej.
Staram się słuchać A. To jeszcze młody facet, zaledwie po trzydziestce, dopiero co ojcem został, lekarz weterynarii, ale z przekonaniem, że mógłby leczyć ludzi, bo ludzi leczenie to przecież żadna sztuka przy leczeniu zwierząt. Już teraz jest pewny, że jego półroczny syn, będzie od niego wyższy o 10 centymetrów, bo właśnie on tyle jest wyższy od ojca swego, a o czasu, gdy chłopak jego cyca ssać przestał, dostaje najlepsze mleko dostępne na rynku. Co będę dziecku żałował! Niech wie, że ojca stać! A rośnie, jak na drożdżach. Nie ma jeszcze pół roku, a do metra mu mało…
Wchodzi pielęgniarka z wiadomością dla mnie, dziś zabiegu nie będzie, bierze moją prawą, czyli zdrową, rękę, wybiera najlepszą, jej zdaniem, żyłę i wzbogaca mnie na czas jakiś kaniulą dożylną, potocznie zwaną wenflonem, choć czemu tak, nie wiem, zaiste! Po chwilę czuję chłód płynu sączącego się we mnie i jeszcze czuję po chwili, że bólu nie czuję!
Znów doświadczam cudu i znów myślę, jak długo będę o tym pamiętał, jak szybko zapomnę. Tak było z cudami, które wśród swoich czynił Chrystus? Tak dzisiaj, jak wtedy, szybko zapominamy, przestajemy myśleć o tym, co powinniśmy mieć ciągle na uwadze.
Odczuwam wdzięczność do pielęgniarki i do wszystkich ludzi, którzy pomogli mi trafić na to szpitalne łóżko. I znów łapię się na tym, że gdy mnie tutaj nie ma, gdy jestem w dobrej formie, nic mi nie dolega, gdy jestem zdrowy na niby, nie odczuwam wdzięczności, wciąż wypatruję cudu i znaków od Boga, nie pamiętając zupełnie, że w takich miejscach, jak szpital, cuda to chleb powszedni.
Skończyła się kroplówka. Wychodzę na zewnątrz. Wiedzy na temat zwierząt dużych, ich chorób i leczenia na dzisiaj wystarczy. A. pójść ze mną nie może – po pierwsze, rzucił palenie, po drugie, ma pokrojone kolano i jest przykuty do łóżka. Życzę mu jak najlepiej, ale w tej właśnie chwili cieszę się bardzo z tego, że mogę sam ze sobą pobyć przez jakiś czas i pogadać ze sobą o sprawach naprawdę istotnych. .
*
Potwarz bardziej boli, niż odniesiona rana – przerabiam troszeczkę polską mądrość ludową.
To chyba dobrze, że nie pamiętam twarzy lekarza „Ja nic nie wiem!” Nie mam pojęcia dlaczego myślę akurat o nim? Może właśnie dlatego, że to jemu najwięcej nawkładałem w duchu w dzisiejszych chwilach słabości.
*
Kiedy będę, jak byłem, zdrowy na ciele i duszy, wyśpiewam głośno światu dekalog Indian z północy:

1.     Bądźcie blisko Wielkiego Ducha!
2.     Szanujcie się wzajemnie!
3.     Pomagajcie sobie!
4.     Bądźcie uczciwi wobec siebie i innych!
5.     Róbcie to, co jest prawe!
6.     W sile i zdrowiu utrzymujcie ciało swoje i umysł!
7.     Miejcie szacunek dla Ziemi i wszelkich form życia na niej!
8.     Dbajcie o siebie, nie będąc od nikogo zależni!
9.     Dzielcie się z innymi owocami swej pracy!
10.             Dbajcie o dobro wszystkich i współpracujcie ze sobą!

A potem jeszcze poemat który już przecież znacie:

Widzisz, ja żyję!
Żyję w harmonii z ziemią!
Żyję w harmonii z bogami!
Żyję w harmonii ze wszystkim, co piękne!
Żyję w harmonii z tobą!
Widzisz, ja żyję!
Żyję!

Mój dobry Bóg na pewno nie pogniewa się za to, że zaśpiewam to głośno. On zna moją niewiarę!

Nie poprawiam tego!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...