Kiedy byłem i będę
zdrowy na ciele i duszy, a przecież już byłem i kiedyś z pewnością będę, to
wtedy zacznę Żyć, a nie egzystować – duch zapanuje nad ciałem i wszystko będzie
na miejscu. Każdy przecież chce i każdy ma prawo, Żyć tak, żeby powiedzie: ‑ Ja
Żyję naprawdę!
Mój pobyt w szpitalu –
każdy to pewnie przeżył, nie tylko sami chorzy, ale i ci, co swoich chorych w
szpitalu odwiedzali, odwiedzają i może będą jeszcze odwiedzać – po raz kolejny
w życiu dał mi lekcję pokory, wyregulował myślenie i dobitnie uświadomił, jak
kruchym stworzeniem jest człowiek – perełka całego stworzenia!
W biurze przyjęć w
szpitalu spędziłem ponad godzinę. Pacjentów z onkologii nie ima się kolejka.
Nauczyłem się tego, jeżdżąc z moją siostrą po różnych szpitalach i teraz się
nie pępiłem. A oni się śmiali – pacjenci z onkologii – żartowali sobie i
zapomniałem o bólu, zacząłem się z nimi śmiać, a potem aż się wstydziłem przed
sobą swojego pośpiechu i trzydniowego bólu, który kiepsko znosiłem. A potem już
w szpitalu spotkałem znajomego – facet stracił rękę i dzielnie podnosi się z
kolan. Nawet gotowy byłem oil ubić lekarza „Nic nie wiem!” i zrozumiałem wtedy,
że nie pamiętam jego twarzy. Może to i lepiej, choć dziś podczas wizyty
kontrolnej w poradni ortopedycznej miałem wrażenie, że „Nic nie wiem!” właśnie
mnie oglądał.
*
Czwartkowe popołudnie.
Leżę na łóżku szpitalnym, cierpliwie czekam na zabieg i zbieram właśnie siły,
żeby iść pod prysznic, ale nie mogę wstać. Jestem ciężki jak kamień, już
zapomniałem o śmiechu i o tym, że mogłem nawet „Nic nie wiem!” pokochać.
Współlokator A. i jego miła żona o coś mnie zapytali, ale nie wiem, o co.
Wykrzywiam twarz – aktor – że niby mnie boli. Zamykam przy tym oczy, nie daję
się wciągnąć w rozmowę. Zaczyna naprawdę boleć, próbuję o tym nie myśleć, więc
spadam, w siebie zapadam się i coraz mniej boi i mnie coraz mniej…
*
Są ręce, które leczą –
uśmierzają ból, zsyłają błogość snu, gdy życia nie można unieść, składają
cudownie w całość to, co w nas rozsypane, uświadamiają nam wciąż, że wokół
dzieją się cuda. My – stworki cywilizacji, niewolnicy potrzeb – potrafimy to
dostrzec w chwilach życiowych zakrętów, przymusowych przystanków, zawirowań
losu, a nierzadko nawet na krawędzi życia…
Nie wiem czy tak
myślałem, czy śniłem, że myślę. Gdym się ocknął z zadumy albo i ocknął z
drzemki, A. żegnał się z żoną, która również do mnie: Do widzenia! rzekła. A
ja, jak mogłem najmilej to samo powiedziałem.
Potem powróciłem do
tego, o czym myślałem i stwierdziłem, że przecież to już było, co jest, że
człowiek jest ślepy na cuda w codziennym życiu, a kiedy ich doświadcza, jest
pełen zachwytu, jednocześnie jednak szybko zapomina o otrzymanych darach, gdy
tylko jest mu lepiej.
Staram się słuchać A.
To jeszcze młody facet, zaledwie po trzydziestce, dopiero co ojcem został,
lekarz weterynarii, ale z przekonaniem, że mógłby leczyć ludzi, bo ludzi
leczenie to przecież żadna sztuka przy leczeniu zwierząt. Już teraz jest pewny,
że jego półroczny syn, będzie od niego wyższy o 10 centymetrów, bo właśnie on
tyle jest wyższy od ojca swego, a o czasu, gdy chłopak jego cyca ssać przestał,
dostaje najlepsze mleko dostępne na rynku. Co będę dziecku żałował! Niech wie,
że ojca stać! A rośnie, jak na drożdżach. Nie ma jeszcze pół roku, a do metra
mu mało…
Wchodzi pielęgniarka z
wiadomością dla mnie, dziś zabiegu nie będzie, bierze moją prawą, czyli zdrową,
rękę, wybiera najlepszą, jej zdaniem, żyłę i wzbogaca mnie na czas jakiś
kaniulą dożylną, potocznie zwaną wenflonem, choć czemu tak, nie wiem, zaiste!
Po chwilę czuję chłód płynu sączącego się we mnie i jeszcze czuję po chwili, że
bólu nie czuję!
Znów doświadczam cudu i
znów myślę, jak długo będę o tym pamiętał, jak szybko zapomnę. Tak było z
cudami, które wśród swoich czynił Chrystus? Tak dzisiaj, jak wtedy, szybko
zapominamy, przestajemy myśleć o tym, co powinniśmy mieć ciągle na uwadze.
Odczuwam wdzięczność do
pielęgniarki i do wszystkich ludzi, którzy pomogli mi trafić na to szpitalne
łóżko. I znów łapię się na tym, że gdy mnie tutaj nie ma, gdy jestem w dobrej
formie, nic mi nie dolega, gdy jestem zdrowy na niby, nie odczuwam
wdzięczności, wciąż wypatruję cudu i znaków od Boga, nie pamiętając zupełnie,
że w takich miejscach, jak szpital, cuda to chleb powszedni.
Skończyła się
kroplówka. Wychodzę na zewnątrz. Wiedzy na temat zwierząt dużych, ich chorób i
leczenia na dzisiaj wystarczy. A. pójść ze mną nie może – po pierwsze, rzucił
palenie, po drugie, ma pokrojone kolano i jest przykuty do łóżka. Życzę mu jak
najlepiej, ale w tej właśnie chwili cieszę się bardzo z tego, że mogę sam ze
sobą pobyć przez jakiś czas i pogadać ze sobą o sprawach naprawdę istotnych. .
*
Potwarz bardziej boli,
niż odniesiona rana – przerabiam troszeczkę polską mądrość ludową.
To chyba dobrze, że nie
pamiętam twarzy lekarza „Ja nic nie wiem!” Nie mam pojęcia dlaczego myślę
akurat o nim? Może właśnie dlatego, że to jemu najwięcej nawkładałem w duchu w
dzisiejszych chwilach słabości.
*
Kiedy będę, jak byłem,
zdrowy na ciele i duszy, wyśpiewam głośno światu dekalog Indian z północy:
1. Bądźcie
blisko Wielkiego Ducha!
2. Szanujcie
się wzajemnie!
3. Pomagajcie
sobie!
4. Bądźcie
uczciwi wobec siebie i innych!
5. Róbcie
to, co jest prawe!
6. W
sile i zdrowiu utrzymujcie ciało swoje i umysł!
7. Miejcie
szacunek dla Ziemi i wszelkich form życia na niej!
8. Dbajcie
o siebie, nie będąc od nikogo zależni!
9. Dzielcie
się z innymi owocami swej pracy!
10.
Dbajcie o dobro wszystkich i
współpracujcie ze sobą!
A potem jeszcze poemat
który już przecież znacie:
Widzisz,
ja żyję!
Żyję
w harmonii z ziemią!
Żyję
w harmonii z bogami!
Żyję
w harmonii ze wszystkim, co piękne!
Żyję
w harmonii z tobą!
Widzisz,
ja żyję!
Żyję!
Mój dobry Bóg na pewno nie
pogniewa się za to, że zaśpiewam to głośno. On zna moją niewiarę!
Nie poprawiam tego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz