DOBRY ZNAJOMY
Codziennie go widzę,
wędruje codziennie utartym przez dni wiele sobie znanym szlakiem. Nie wiem,
dokąd codziennie zmierza mój znajomy – nigdy nie pytałem i nie zapytam nigdy.
Zauważam jednak, że mój dobry znajomy dużo szczęśliwszy jest w drodze powrotnej
do domu. Gdy spotykamy się, zawsze mamy dla siebie jakieś dobre słowo, niewinny
żart, szczery uśmiech. Wtedy mi często mówi, że któryś tam już raz wpadł w
objęcia ponętnej Czarodziejki Gorzałki, a teraz szuka wytchnienia i drepcze
właśnie do domu, gdzie ma nadzieję odpocząć przed kolejną wędrówką.
Zawsze sobie życzymy
szerokości w drodze i wyrażamy życzenia na kolejne spotkanie w drodze do lub z
domu.
Każdy szuka codziennie
swojej dawki szczęścia, tylko nie wszyscy znajdują. Patrząc uśmiech znajomego i
jego dobry humor myślę, że on nie ma z tym problemu.
Ja zawsze zaczynam od
spojrzenia w lustro. Dlatego nic więcej na temat nie napiszę.
PROFESJONALISTA
Coś muszę w sobie mieć,
że muchy lgną do mnie i z lubością mnie liżą, zlizują to coś ze mnie, niepomne
na zagrożenie, a ja w ich tępieniu z dnia na dzień jestem coraz doskonalszy.
Ostatnio zauważyłem, że już bez problemu potrafię swoją prawą pochwycić muchę w
locie o oczywiście nie każdą, ale to nie kosmos. Jeszcze dzień albo dwa i
zacznę trenować łapanie pałeczkami moich muszych fanek, jak to robił bohater
jednego ze znanych filmów.
No a jak tam wasze
stosunki codzienne z muchami? Podobne do moich czy bardziej perwersyjne?
MURY
Przygotowujemy się z A.
do wyjścia na mszę w szpitalnej kaplicy. Przed chwilą był u nas w Sali kapłan –
fajny młody ksiądz. A. dopytuje księdza czy może w krótkich spodenkach pojawić
się na mszy. No problem – ksiądz odpowiada.
Co to za pytania?
Pytam, gdy kapłan wychodzi.
Do kościoła trzeba być
odpowiednio ubranym – stanowczo A. odpowiada i to takim tonem, że nie ma
dyskusji, ale nie odpuszczam.
Czyli, gdy kogoś nie
stać na odpowiednie ubranie, to do kościoła ktoś taki nie powinien chodzić? I
jeszcze dodaję, że jednak nadzy jesteśmy przed Najwyższym, a ubranie to pikuś.
A. jest nieugięty, do
tego się naindyczył.
Odpuszczam wyrozumiale
i widzę pielęgniarkę - przyniosła mi kroplówkę
– spóźnię się zatem na mszę, ale to może lepiej, bo jeszcze po drodze zdenerwowałbym
A. swoimi poglądami. Dziękuję w duchu kobiecie, że przerwała tę smutną dla mnie
dyskusję.
Skąd w jeszcze młodym
człowieku takie bariery w myśleniu, takie mury mentalne i taka płycizna wiary?
Podkreślał kilka razy, że jest wykształcony i przerósł swojego ojca o 10
centymetrów. Podkreślałem to wcześnie, a teraz się utwierdzam, że najlepsze
uczelnie nie gwarantują mądrości. Możemy tam nabyć trochę ułomnej ludzkiej
wiedzy i można ukończyć studia wcale nie będąc mądrym.
Leżę i patrzę na płyn
wolno sączący się we mnie. Doświadczam kolejny raz cudu rąk, które leczą.
Dziękuję za to i wolno wzrok przenoszę hen w dal za okno, i lecę w błękit nieba
– uśmiecham się szczerze.
W drodze do kaplicy
spotykam lekarza z SOR-u, który od razu we wtorek chciał mnie skierować na
oddział, ale „szpitalna góra” zdecydowała inaczej. A szkoda, nie musiałbym wyć
cichu z bólu przez dni dwa, w moi ziomale w wierze świętowali byli
wniebowzięcie NMP. Poznał mnie lekarz i mówi: A jednak operacja. Od razu
mówiłem. pamiętam! Podaję mu rękę, dziękując za jego zamiary, bo chciał mi, jak
nic, oszczędzić tych chwil doświadczenia…
(…)
Gdy człowiek się dowiaduje,
że jego szpitalne leczenie dobiega właśnie końca, z reguły zapomina o tym, co było
nie tak. Nie czuję nic, prócz wdzięczności, za udzieloną mi pomoc. Nawet lekarza
„Nic nie wiem!” wspominam z rozrzewnieniem, oczekując na wypis.
Każdy pewnie to przeżył,
a kto nie – wszystko przed nim.
A zatem mój kolejny pobyt
w szpitalu jest miłym wspomnieniem i cieszę się, że jest!
POEZJI DZIENNA DAWKA
Od dni kilku lub więcej
towarzyszy mi w moich wędrówkach samotnych wiersz „Radość” Staffa. To taki mądry
tekst dziś większości znany jako pieśń religijna, ciekawe czy wszyscy ją śpiewający wiedzą, że to utwór Staffa.
Jak Ci dziękować, żeś mi dal tak
wiele
iż jestem w życiu, jak ów gość
przygodny,
co zaproszony został na wesele
niespodziewanie i nie odszedł głodny.
Duszą spokojną, wstecz się nie
oglądam,
za przyszłym dobrem, które już nie
wróci,
i w swej radości niczego nie żądam,
tylko dziwuję się, że radość smuci.
Jesień ma złotą, pogodą się głosi,
O pełnym ciszy, łagodnym wieczorze,
i rozczulone serce moje wznosi
okrzyk zachwytu: „Dziękuję Ci Boże
Tutaj można posłuchać, jak
ksiądz Ceberek wyśpiewał ten tekst i na obrazki popatrzeć. Dla tych, do których
Bóg przemawia przez obrazki, może to być ciekawe. Ja osobiście wolę sam tekst, a
jeśli już śpiewany, to tylko przy samym gitary akompaniamencie albo kościelnych
organów.
Trzymajcie się, Mądrale!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz