28 sierpnia 2018

Dawka szczęścia codzienna


DOBRY ZNAJOMY
Codziennie go widzę, wędruje codziennie utartym przez dni wiele sobie znanym szlakiem. Nie wiem, dokąd codziennie zmierza mój znajomy – nigdy nie pytałem i nie zapytam nigdy. Zauważam jednak, że mój dobry znajomy dużo szczęśliwszy jest w drodze powrotnej do domu. Gdy spotykamy się, zawsze mamy dla siebie jakieś dobre słowo, niewinny żart, szczery uśmiech. Wtedy mi często mówi, że któryś tam już raz wpadł w objęcia ponętnej Czarodziejki Gorzałki, a teraz szuka wytchnienia i drepcze właśnie do domu, gdzie ma nadzieję odpocząć przed kolejną  wędrówką.

Zawsze sobie życzymy szerokości w drodze i wyrażamy życzenia na kolejne spotkanie w drodze do lub z domu.
Każdy szuka codziennie swojej dawki szczęścia, tylko nie wszyscy znajdują. Patrząc uśmiech znajomego i jego dobry humor myślę, że on nie ma z tym problemu.
Ja zawsze zaczynam od spojrzenia w lustro. Dlatego nic więcej na temat nie napiszę.

PROFESJONALISTA
Coś muszę w sobie mieć, że muchy lgną do mnie i z lubością mnie liżą, zlizują to coś ze mnie, niepomne na zagrożenie, a ja w ich tępieniu z dnia na dzień jestem coraz doskonalszy. Ostatnio zauważyłem, że już bez problemu potrafię swoją prawą pochwycić muchę w locie o oczywiście nie każdą, ale to nie kosmos. Jeszcze dzień albo dwa i zacznę trenować łapanie pałeczkami moich muszych fanek, jak to robił bohater jednego ze znanych filmów.
No a jak tam wasze stosunki codzienne z muchami? Podobne do moich czy bardziej perwersyjne?

MURY
Przygotowujemy się z A. do wyjścia na mszę w szpitalnej kaplicy. Przed chwilą był u nas w Sali kapłan – fajny młody ksiądz. A. dopytuje księdza czy może w krótkich spodenkach pojawić się na mszy. No problem – ksiądz odpowiada.
Co to za pytania? Pytam, gdy kapłan wychodzi.
Do kościoła trzeba być odpowiednio ubranym – stanowczo A. odpowiada i to takim tonem, że nie ma dyskusji, ale nie odpuszczam.
Czyli, gdy kogoś nie stać na odpowiednie ubranie, to do kościoła ktoś taki nie powinien chodzić? I jeszcze dodaję, że jednak nadzy jesteśmy przed Najwyższym, a ubranie to pikuś.
A. jest nieugięty, do tego się naindyczył.
Odpuszczam wyrozumiale i widzę pielęgniarkę -  przyniosła mi kroplówkę – spóźnię się zatem na mszę, ale to może lepiej, bo jeszcze po drodze zdenerwowałbym A. swoimi poglądami. Dziękuję w duchu kobiecie, że przerwała tę smutną dla mnie dyskusję.
Skąd w jeszcze młodym człowieku takie bariery w myśleniu, takie mury mentalne i taka płycizna wiary? Podkreślał kilka razy, że jest wykształcony i przerósł swojego ojca o 10 centymetrów. Podkreślałem to wcześnie, a teraz się utwierdzam, że najlepsze uczelnie nie gwarantują mądrości. Możemy tam nabyć trochę ułomnej ludzkiej wiedzy i można ukończyć studia wcale nie będąc mądrym.
Leżę i patrzę na płyn wolno sączący się we mnie. Doświadczam kolejny raz cudu rąk, które leczą. Dziękuję za to i wolno wzrok przenoszę hen w dal za okno, i lecę w błękit nieba – uśmiecham się szczerze.
W drodze do kaplicy spotykam lekarza z SOR-u, który od razu we wtorek chciał mnie skierować na oddział, ale „szpitalna góra” zdecydowała inaczej. A szkoda, nie musiałbym wyć cichu z bólu przez dni dwa, w moi ziomale w wierze świętowali byli wniebowzięcie NMP. Poznał mnie lekarz i mówi: A jednak operacja. Od razu mówiłem. pamiętam! Podaję mu rękę, dziękując za jego zamiary, bo chciał mi, jak nic, oszczędzić tych chwil doświadczenia…
(…)
Gdy człowiek się dowiaduje, że jego szpitalne leczenie dobiega właśnie końca, z reguły zapomina o tym, co było nie tak. Nie czuję nic, prócz wdzięczności, za udzieloną mi pomoc. Nawet lekarza „Nic nie wiem!” wspominam z rozrzewnieniem, oczekując na wypis.
Każdy pewnie to przeżył, a kto nie – wszystko przed nim.
A zatem mój kolejny pobyt w szpitalu jest miłym wspomnieniem i cieszę się, że jest!

POEZJI DZIENNA DAWKA
Od dni kilku lub więcej towarzyszy mi w moich wędrówkach samotnych wiersz „Radość” Staffa. To taki mądry tekst dziś większości znany jako pieśń religijna, ciekawe czy wszyscy ją  śpiewający wiedzą, że to utwór Staffa.

Jak Ci dziękować, żeś mi dal tak wiele
iż jestem w życiu, jak ów gość przygodny,
co zaproszony został na wesele
niespodziewanie i nie odszedł głodny.

Duszą spokojną, wstecz się nie oglądam,
za przyszłym dobrem, które już nie wróci,
i w swej radości niczego nie żądam,
tylko dziwuję się, że radość smuci.

Jesień ma złotą, pogodą się głosi,
O pełnym ciszy, łagodnym wieczorze,
i rozczulone serce moje wznosi
okrzyk zachwytu: „Dziękuję Ci Boże

Tutaj można posłuchać, jak ksiądz Ceberek wyśpiewał ten tekst i na obrazki popatrzeć. Dla tych, do których Bóg przemawia przez obrazki, może to być ciekawe. Ja osobiście wolę sam tekst, a jeśli już śpiewany, to tylko przy samym gitary akompaniamencie albo kościelnych organów.

Trzymajcie się, Mądrale!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...