2 sierpnia 2018

Logika gminna, czyli...


W działaniach lokalnych władz często jest tak, że nijak nie można tam dostrzec elementarnej logiki.
Nie lubię planowania, ale gdy człowiek się bierze za zarządzanie gminą, to planować musi. Niech nawet z takiego zaplanowanego działania wyniknie jakaś głupota, jakieś niedociągnięcie, jakiś błąd po drodze… ‑ każdy popełnia błędy! Taka głupota będąca błędem w planach nie boli tak bardzo, jak ta nieplanowana – z niemyślenia wynikła.

Doszedłem ostatnio do wniosku, jeżdżąc tu i tam, że każdy wódz każdej gminy powinien koniecznie odbyć pielgrzymkę po swoim terenie, ale nie wyborczą, nie samochodem, nie żadnym autem full-wypas, tylko pieszo lub jakimś rowerkiem, żeby lepiej widzieć, żeby poczuć zapachy padłych zwierząt przy drodze, żeby wiedzieć, gdzie można bezpiecznie czas spędzić i gdzie trzeba uważać, chodząc czy jeżdżąc po gminie. Podczas takich gminnych wędrówek można się wiele nauczyć o miejscu, które ojczyzną małą dziś się nazywa.
Ja śmigam ostatnio dużo po gminie rowerem. Zapuszczam się w tzw. tereny na poboczu – jakieś polne drogi, ustronia, czasem chaszcze. Wystarczył niecały miesiąc i dzisiaj śmiało mogę powiedzieć o sobie tyle, że mogę stawać w szranki z każdym gminnym znawcą zakamarków gminy, które zdeptałem – zjeździłem. Podczas takich wypadów można też z sobą pogadać – kto gadać nie umie ze sobą, z ludźmi też nie pogada!
Wiem, gdzie poprawić kładkę – taką drewnianą przeprawę, którą czas nadwyrężył i trochę się rozsypała. Z jednej strony w tym stanie stanowi zagrożenie, z drugiej – utrudnienie dla tych, co tam przechodzą, a czasem przejeżdżają. 
Widać też gołym okiem, że pewne działania władz gminnych prowadzone są bez żadnego planu, najczęściej wtedy, gdy sytuacja staje się kryzysowa. Dajmy na przykład to – są w mojej małej gminie odcinki dróg gminnych, które w sezonie letnim są pięć, sześć razy koszone, wykaszane pobocza, rowy itd. Trawa na tych odcinka nie zdąży nawet urosnąć, a już jest koszona i wywożona gdzieś. W tym samym czasie inne odcinki dróg gminnych nie są pod tym względem zupełni utrzymywane w należytym stanie – zarośnięte pobocza, trawa się ściele na jezdnię, krzaków w sąsiedztwie jezdni tyle, że drogi nie widać. Jadąc rowerem po niektórych odcinkach dróg gminnych, trzeba jechać środkiem, żeby o wystające gałęzie oka sobie nie wybić.

Przy głównych arteriach gminnych często spotykam ciała padłych zwierząt – dzikich, nie domowych. Później specjalnie dni kilka jeżdżę właśnie tą trasą, żeby sprawdzić, co władze zrobiły z przydrożnym truchłem. Nie robią władze nic, a ciała padłych zwierząt rozkładają się sobie rozsiewając zapachy - to jest woń maciejki podczas letniego wieczoru i nie jest najzdrowsze, i trzeba coś z tym robić.
To chyba nie boli – taki objazd dróg gminnych i zaplanowanie, co i gdzie trzeba zrobić. Nie boli też, gdy trzeba raz ba jakiś czas zgłosić uprzątniecie padłego na/przy drodze zwierzęcia. I jedno, i drugie nie kosztuje też tyle, żeby światu ogłaszać, że środków na to brak, bo to nie środków brak, tylko brak wyobraźni, planowanego działania – po prostu myślenia.

Są w mojej Małej Ojczyźnie miejsca naprawdę piękne – można się schować na chwilę i siebie trochę przemyśleć. Można też podczas wędrówki spotkać innych wędrowców, wymienić z nimi zdanie, co trzeba zrobić i jak.
Nie musi być przecież tak: 

Trzeba trochę się ruszać! 
Zatem, władzo, na rower albo na pieszą wędrówkę po ternie gminy i patrzeć, co trzeba zrobić. Z jednej strony robota, a z drugiej przyjemność, z trzeciej natomiast jak zdrowo, bo przecież ruch to zdrowie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...