W działaniach lokalnych władz często
jest tak, że nijak nie można tam dostrzec elementarnej logiki.
Nie lubię planowania,
ale gdy człowiek się bierze za zarządzanie gminą, to planować musi. Niech nawet
z takiego zaplanowanego działania wyniknie jakaś głupota, jakieś
niedociągnięcie, jakiś błąd po drodze… ‑ każdy popełnia błędy! Taka głupota
będąca błędem w planach nie boli tak bardzo, jak ta nieplanowana – z
niemyślenia wynikła.
Doszedłem ostatnio do
wniosku, jeżdżąc tu i tam, że każdy wódz każdej gminy powinien koniecznie odbyć
pielgrzymkę po swoim terenie, ale nie wyborczą, nie samochodem, nie żadnym autem full-wypas, tylko
pieszo lub jakimś rowerkiem, żeby lepiej widzieć, żeby poczuć
zapachy padłych zwierząt przy drodze, żeby wiedzieć, gdzie można bezpiecznie czas spędzić i gdzie trzeba uważać, chodząc czy jeżdżąc po gminie. Podczas takich gminnych wędrówek można się wiele nauczyć
o miejscu, które ojczyzną małą dziś się nazywa.
Ja śmigam ostatnio dużo
po gminie rowerem. Zapuszczam się w tzw. tereny na poboczu – jakieś polne drogi,
ustronia, czasem chaszcze. Wystarczył niecały miesiąc i dzisiaj śmiało mogę
powiedzieć o sobie tyle, że mogę stawać w szranki z każdym gminnym znawcą
zakamarków gminy, które zdeptałem – zjeździłem. Podczas takich wypadów można też
z sobą pogadać – kto gadać nie umie ze sobą, z ludźmi też nie pogada!
Wiem, gdzie poprawić
kładkę – taką drewnianą przeprawę, którą czas nadwyrężył i trochę się
rozsypała. Z jednej strony w tym stanie stanowi zagrożenie, z drugiej –
utrudnienie dla tych, co tam przechodzą, a czasem przejeżdżają.
Widać też gołym
okiem, że pewne działania władz gminnych prowadzone są bez żadnego planu,
najczęściej wtedy, gdy sytuacja staje się kryzysowa. Dajmy na przykład to – są
w mojej małej gminie odcinki dróg gminnych, które w sezonie letnim są pięć,
sześć razy koszone, wykaszane pobocza, rowy itd. Trawa na tych odcinka nie
zdąży nawet urosnąć, a już jest koszona i wywożona gdzieś. W tym samym czasie
inne odcinki dróg gminnych nie są pod tym względem zupełni utrzymywane w
należytym stanie – zarośnięte pobocza, trawa się ściele na jezdnię, krzaków w
sąsiedztwie jezdni tyle, że drogi nie widać. Jadąc rowerem po niektórych odcinkach dróg gminnych, trzeba jechać środkiem, żeby o wystające gałęzie oka sobie nie wybić.
Przy głównych arteriach
gminnych często spotykam ciała padłych zwierząt – dzikich, nie domowych. Później
specjalnie dni kilka jeżdżę właśnie tą trasą, żeby sprawdzić, co władze zrobiły z
przydrożnym truchłem. Nie robią władze nic, a ciała padłych zwierząt rozkładają
się sobie rozsiewając zapachy - to jest woń maciejki podczas letniego wieczoru i nie jest najzdrowsze, i trzeba coś z tym robić.
To chyba nie boli – taki
objazd dróg gminnych i zaplanowanie, co i gdzie trzeba zrobić. Nie boli też, gdy
trzeba raz ba jakiś czas zgłosić uprzątniecie padłego na/przy drodze zwierzęcia. I jedno,
i drugie nie kosztuje też tyle, żeby światu ogłaszać, że środków na to brak, bo
to nie środków brak, tylko brak wyobraźni, planowanego działania – po prostu myślenia.
Są w mojej Małej Ojczyźnie
miejsca naprawdę piękne – można się schować na chwilę i siebie trochę
przemyśleć. Można też podczas wędrówki spotkać innych wędrowców, wymienić z nimi
zdanie, co trzeba zrobić i jak.
Nie musi być przecież tak:
Trzeba trochę się ruszać!
Zatem, władzo, na rower
albo na pieszą wędrówkę po ternie gminy i patrzeć, co trzeba zrobić. Z jednej strony
robota, a z drugiej przyjemność, z trzeciej natomiast jak zdrowo, bo przecież ruch
to zdrowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz